Afera upadłościowa. Syndyk, wielkie kancelarie, układy w sądach i politycy

niezalezny-dziennik-polityczny
Warszawski syndyk Krzysztof Gołąb od lat doprowadza do rozpaczy kolejne firmy. Zarzucają mu, że jest powiązany z politykami i sędziami, dzięki czemu do prowadzenia dostaje upadłości wielkich spółek i spółdzielni. Potem z ich olbrzymiego majątku, zamiast spłacać wierzycieli, ma zaspokajać potrzeby swoje i armii prawników, w tym byłych warszawskich sędziów, których zatrudnia. — O matko, w końcu ktoś się za niego zabrał — mówi nam jeden z przedsiębiorców. — Niestety nie pomogę, bo straciłem za dużo zdrowia i w zasadzie majątek całego życia. Proszę tylko uważać, bo Gołąb to mściwy człowiek i wam nie odpuści.

Zacznijmy od końca. Dzwonimy do mecenasa Gołąba. Mówimy, że przygotowujemy artykuł na temat jego działalności, w tym wielu postępowań przed prokuraturą i zawiadomień złożonych na niego do organów ścigania. Proponujemy spotkanie.

— Bardzo proszę, z przyjemnością — słyszymy. — Mam nadzieję, że pan rachunek od pana Paradowskiego [jednego z bohaterów tej historii] otrzymał właściwy — mówi Gołąb. I dalej: — Proszę bardzo, proszę zadzwonić w poniedziałek i się umówimy. Będę już normalnie w kancelarii w pracy, więc możemy spokojnie… A ja z przyjemnością, wie pan, do pana redakcji podpytam, czy pan nie otrzyma rachunku od pana Paradowskiego lub spółek powiązanych z nim.

To była sugestia, że tekst jest pisany „na zlecenie”.

Do spotkania nie doszło. Syndyk zmienił zdanie i zażądał pytań e-mailem.

Do odpowiedzi, które dostaliśmy, wrócimy.

1. Wielkie upadłości, w tym spółka Marka Falenty

O warszawskim syndyku Krzysztofie Gołąbiu krążą legendy. Od kilkunastu lat zajmuje się upadłymi firmami i obraca majątkami wartymi grube miliony złotych. Należy do ścisłej czołówki najbardziej aktywnych syndyków w kraju.

W środowisku prawniczym uchodzi za człowieka, który może niemal wszystko. Dzięki powiązaniom w sądach dostaje największe upadłości, w tym podmiotów, które mają intratne nieruchomości.

Choć jego kancelaria przy ul. Wiktorskiej 65 w Warszawie na pierwszy rzut oka nie wygląda na okazałą, to na jej obszernej liście prowadzonych postępowań upadłościowych i restrukturyzacyjnych widnieją bogata spółdzielnia mieszkaniowa, deweloperzy, potężne przedsiębiorstwa oraz spółki niejednokrotnie zamieszane w poważne oszustwa czy wyłudzenia.

Gołąb prowadził postępowania m.in. sieci sklepów budowlanych Praktiker, niewypłacalnej spółki budującej autostrady Alpine Bau, Pol-Mot Holding, Przedsiębiorstwa Napraw Infrastruktury czy spółki Quantum Fund.

Nazwisko warszawskiego syndyka pojawia się także przy upadłości spółki HAWE S.A., która przez lata była symbolem biznesowej działalności Marka Falenty, skazanego w głośnej aferze podsłuchowej, w której rola służb specjalnych nigdy nie została do końca wyjaśniona.

Krzysztof Gołąb kojarzony jest mocno także z innym wpływowym syndykiem Lechosławem Kochańskim, który prowadzi obecnie m.in. upadłość SKOK Wołomin.

Afera SKOK-ów, w wyniku której wyparowały miliardy złotych, do dzisiaj pozostaje niewyjaśniona. Na działania syndyka Kochańskiego poszkodowani złożyli do prokuratury i innych instytucji już stos zawiadomień o możliwości popełnienia przez niego przestępstw.

Z analizy dokumentów wynika także, że drogi Kochańskiego i Gołąbia niejednokrotnie się przecinały przy tych samych upadłościach, a sądy dziwnym zbiegiem okoliczności ustanawiały ich syndykami tych samym firm.

2. Mecenas Gołąb na taśmach PSL

Nazwisko syndyka Gołąba po raz pierwszy publicznie wypłynęło na głośnych przed laty tzw. taśmach PSL, opisujących nadużycia ludowych działaczy w spółkach rolniczych związanych z resortem rolnictwa.

W 2012 r. „Puls Biznesu” opisywał go tak: „Krzysztof Gołąb jest nie tylko syndykiem, ale również adwokatem, od lat kojarzonym ze środowiskiem PSL. Był m.in. dyrektorem biura posła tej partii, byłego ministra sprawiedliwości Aleksandra Bentkowskiego, jego wspólnikiem i asystentem (gdy Bentkowski był szefem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa). Doradzał Markowi Sawickiemu, gdy ten był ministrem rolnictwa, zasiadał też w radach nadzorczych Agencji Nieruchomości Rolnej i spółkach, w których udziały mają ARiMR i Agencja Rynku Rolnego”.

Na słynnych nagraniach Władysław Łukasik, były szef Agencji Rynku Rolnego, tak mówił o mec. Gołąbiu do Władysława Serafina, szefa kółek rolniczych: „Więc sprawa jest taka, że on sam w tej chwili buduje dom. On buduje, […] jego sąsiad buduje, wiceprezes ARiMR koło siebie budują domy. Tam trzy domy, taki Gołąb — bardzo ważna osoba w tym układzie — też buduje dom nad Zalewem Zegrzyńskim i wiesz, jest potrzebny generalny wykonawca”.

Gołąb był wówczas tak ściśle związany z ludowcami, że jako syndyk spółki Poldim — jak informowała „Rzeczpospolita” w 2013 r. — zamiast ciąć koszty, zatrudniał znajomego z PSL za miesięczną pensję 20 tys. zł: „Gołąb od razu zatrudnił znajomego związanego z ludowcami, Tadeusza Łukasika, z którym razem zasiadali w radzie nadzorczej spółki zbożowej Elewarr”.

Zapytaliśmy Władysława Serafina, czy po latach pamięta Krzysztofa Gołąbia z okresu, kiedy był blisko PSL-u oraz jaki wpływ na karierę znanego dziś syndyka mogły mieć jego znajomości z wpływowymi ludźmi polityki.

— W PSL-u nigdy nie wyciągnięto wniosków z tzw. afery Elewarr [dotyczącej nepotyzmu, czyli obsadzania ludzi PSL w spółkach — przyp. red.] — mówi nam Serafin, w którego ocenie „zemsta oligarchów” dotknęła tylko jego osoby. — Stałem się dobrym alibi do zatuszowania sprawy. Błędem PSL-u był powrót Marka Sawickiego na fotel ministra rolnictwa. Pozwolił Sawickiemu na dokończenie i tuszowanie spraw oraz wykańczanie niewygodnej konkurencji. Dlatego tacy jak Gołąb mogli robić kariery. Wszyscy w PSL-u dobrze o tym wiedzą — mówi Serafin.

I dodaje: — Krzysztof Gołąb znany był z tego, że to prawa ręka Marka. Takich Gołębi wokół Marka Sawickiego latało dużo. Wielu takich jak Gołąb usadowiło się dobrze na niewidzialnych fuchach. I duża część z nich nadaje dziś ton w PSL-u.

3. Działka na Mazurach. Wspólnie z byłym sędzią

Dzięki starym znajomościom w agencjach podległych Ministerstwu Rolnictwa Krzysztof Gołąb — jak wynika z dokumentów w Prokuraturze Krajowej — miał nabyć przed laty od Agencji Nieruchomości Rolnych ośmiohektarową nieruchomość rolną. Leży na Mazurach, graniczy z posiadłością byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.

W zawiadomieniu do prokuratury jeden z wierzycieli — podmiotu, którego syndykiem był Krzysztof Gołąb — pisał: „Z analizy księgi wieczystej wynika, że wraz z nim udział w tej nieruchomości nabył również były sędzia Daniel Sobiesiak wraz z żoną”. Jak czytamy w dokumencie, Sobiesiak stał się w karierze Gołąbia postacią ważną.

Szczególną uwagę w życiorysie Daniela Sobiesiaka przykuwa to, że był sędzią Sądu Rejonowego w Warszawie. Orzekał w X Wydziale Gospodarczym ds. Upadłościowych i Naprawczych. Pracował więc w sądzie, który ogłaszał upadłości podmiotów niewypłacalnych i jako syndyka ustanawiał właśnie Krzysztofa Gołąbia.

Były sędzia Sobiesiak — jak wynika z zawiadomienia do Prokuratury Krajowej — mógł liczyć na hojną odpłatę ze strony Gołąbia. Jako syndyk spółki KOLMEX SA Gołąb powołał Sobiesiaka, już po tym, jak ten zdjął togę sędziego, do zarządu jednej z powiązanych spółek z miesięczną pensją w wysokości kilkunastu tysięcy złotych. Były sędzia widnieje teraz na stronie internetowej kancelarii jako członek zespołu warszawskiego syndyka, obsługując sprawy powierzane Krzysztofowi Gołąbiowi.

4. Sędzia komisarz dostaje pracę w kancelarii syndyka

W kancelarii Krzysztofa Gołąba pracują także inni byli sędziowie, orzekający jeszcze niedawno w stołecznym sądzie upadłościowym.

Do zespołu kancelarii syndyka należy radca prawny Marcin Krawczyk, który jako sędzia w 2015 r. pełnił funkcję sędziego komisarza w postępowaniu upadłościowym jednej z największych spółdzielni mieszkaniowych w stolicy — Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Jako sędzia komisarz sprawował więc pieczę nad całym postępowaniem. Poza tym Krawczyk do sierpnia 2018 r. był wiceprezesem ds. gospodarczych w Sądzie Rejonowym m.st. Warszawy.

Były sędzia Krawczyk może pochwalić się także bogatą współpracą z resortem sprawiedliwości, co powoduje, że — jak mówi nam osoba dobrze zorientowana — „w środowisku uważany jest za osobę bardzo wpływową, która może pomóc w karierze młodym aplikantom lub ją całkowicie pogrzebać”.

5. Byli sędziowie i obecni sędziowie

Na liście byłych sędziów, należących dziś do zespołu Gołąbia, znajduje się także kolejny radca prawny — Tomasz Solak, były sędzia Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy. Orzekał w wydziale gospodarczym dla spraw upadłościowych i restrukturyzacyjnych.

Obsługę prawną niektórych upadłości prowadzonych przez syndyka wykonuje z kolei były sędzia tego sądu, a obecnie radca prawny Piotr Zimmerman.

Wiele osób, z którymi rozmawiamy o praktykach syndyka, zwraca nam także uwagę na nieformalne relacje, jakie byli sędziowie zatrudniani w kancelarii wciąż mają z sędziami orzekającymi w sprawach, które prowadzą.

— Gołąb dzięki temu, że zatrudnia byłych sędziów z sądu upadłościowego, jest w stanie przepchnąć wiele rzeczy, które w normalnych okolicznościach byłyby trudne lub wręcz niemożliwe do zrobienia. Ponadto „sędziowie tolerują to, że zamiast likwidować upadłego, to Gołąb żeruje na masie upadłości, drenując ją do granic możliwości” — słyszymy od naszych rozmówców, którzy mieli do czynienia z warszawskim syndykiem.

6. Profesjonalizm i doświadczenie — dewiza syndyka

Krzysztof Gołąb na stronie internetowej swojej kancelarii posługuje się hasłem: „Profesjonalizm i doświadczenie”. W praktyce strategia działania syndyka jest dość prosta i powtarza się w kolejnych upadłościach: wszczyna w imieniu upadłych wiele bardzo kosztownych procesów, które prowadzą prawnicy zatrudnieni w jego kancelarii lub z nią współpracujący. Obsługa prawna idzie w setki tysięcy, a nawet miliony złotych rocznie.

Onet ma kopie postanowień wydawanych przez sędziów sądu upadłościowego w Warszawie, w których tylko od czerwca do lipca 2022 r. sąd dla kancelarii Krzysztofa Gołąba ustalił łączne wynagrodzenie sięgające blisko 2 mln zł. Co ciekawe, na trzech z czterech wydanych postanowień, dotyczących różnych firm będących w likwidacji, widnieje nazwisko tego samego sędziego.

Syndyk zarabia nie tylko na zasądzanych wysokich wynagrodzeniach dla jego kancelarii. Czerpie też korzyść z wynajmu powierzchni swojej kancelarii, za którą każe płacić upadającym firmom. Do tego wątku jeszcze wrócimy.

Onet rozmawiał z osobami, które w procesie upadłościowym natrafiły na Krzysztofa Gołąbia. Niektóre z nich „z obawy przed zemstą syndyka i sędziów” nie chciały opowiedzieć swojej historii.

— Mecenas Gołąb ma bardzo długie ręce i parasol ochronny nad sobą. Ponadto trzyma w kieszeni sędziów i sądy, które idą mu niemal zawsze na rękę — mówi Onetowi prezes jednej z firm, których upadłość ciągnie się już kilka dobrych lat.

— O matko, w końcu ktoś się za niego zabrał. Niestety nie pomogę, bo straciłem za dużo zdrowia i w zasadzie majątek całego życia. Proszę tylko uważać, bo Gołąb to mściwy człowiek i wam nie odpuści — słyszymy z kolei, gdy rozmawiamy z inną firmą, którą w procesie upadłościowym prowadził syndyk Gołąb.

Są jednak osoby, które postanowiły pod nazwiskiem przedstawić ze szczegółami, na podstawie dokumentów, swoją dotychczasową walkę z syndykiem.

Wszyscy nasi rozmówcy zgodnie przyznają, że już dawno ktoś powinien przerwać „zmowę milczenia” na temat tego, jak Krzysztof Gołąb niszczy ludzkie życie za pomocą swoich wpływów, wykorzystując przy tym słabości i ogromne luki w prawie upadłościowym.

7. Kłopoty bogatej warszawskiej spółdzielni mieszkaniowej

Na obszernej liście podmiotów będących w stanie upadłości, którymi zajmuje się syndyk Gołąb, znajduje się Śródmiejska Spółdzielnia Mieszkaniowa w Warszawie, posiadająca atrakcyjne nieruchomości — działki inwestycyjne i lokale użytkowe położone w ścisłym centrum Warszawy.

Choć jest to jedna z bogatszych spółdzielni mieszkaniowych i, co najważniejsze, jeszcze wypłacalna, to jednak od ponad siedmiu lat jest w stanie likwidacji. I nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie roszczenia wierzycieli zostały zaspokojone, a długi spółdzielni spłacone. Te, zamiast maleć, z każdym rokiem rosną w zastraszającym tempie.

W istocie nie ma w ogóle podstaw ekonomicznych do jej likwidacji, wynika z dokumentów spółdzielni: wartość jej majątku do zbycia, wynosząca obecnie ok. 130 mln zł, przekracza sumę zobowiązań uznanych i spornych stanowiących ok. 50 mln zł.

Spółdzielnia wpadła w kłopoty finansowe na skutek przestępstwa, do którego doszło w latach 2012-2014. Nieprawomocnym wyrokiem sądu z kwietnia 2022 r. skazanych na kary bezwzględnego więzienia lub grzywny zostało siedmiu byłych członków organów spółdzielni za wyprowadzanie pieniędzy ze spółki — blisko 42 mln zł — co naraziło spółdzielnię na niebezpieczeństwo strat kolejnych 120 mln zł.

Jednak jej koszmar wcale się na tym nie skończył. Pojawił się syndyk Krzysztof Gołąb, który — jak podkreślają obecne władze spółdzielni — przez ostatnie lata pogorszył stan jej finansów, wierzyciele nie otrzymali ani złotówki, a ich wierzytelności drastycznie straciły na wartości.

W tym czasie spółdzielnia — jak wynika z dokumentów, które widział Onet — zubożała o co najmniej 13 mln zł i jest systematycznie zadłużana, a jej dług zwiększył się o kolejne 12 mln zł. Co miesiąc wypływa z niej rzeka pieniędzy, w szczególności na wynagrodzenie dla „armii” prawników. Tylko w 2017 r. koszt wynagrodzenia prawników i księgowych wyniósł ponad 2,6 mln zł.

8. Rekin od upadłości. Sądy, polityka i służby

Gdy tylko zajęliśmy się działalnością syndyka, zarówno prawnicy z wielkich warszawskich kancelarii, jak i prokuratorzy oraz sędziowie mówili nam o Krzysztofie Gołąbiu w zasadzie jedno: „To taki rekin od upadłości, który dzięki układom w sądach, w świecie polityki i w byłych służbach dostaje największe sprawy”.

Strategia syndyka Gołąba — jak czytamy w jednym z zawiadomień, które trafiły do śledczych — polegać ma na świadomym i celowym przedłużaniu upadłości, by czerpać korzyści materialne. Chodzić ma o długoletnie prowadzenie postępowania upadłościowego spółdzielni bez konkretnego planu likwidacyjnego, którego kosztami obciążani są członkowie spółdzielni i zwykli lokatorzy.

W doniesieniach śródmiejskiej spółdzielni do CBA czytamy, że „Krzysztof Gołąb manipuluje kwalifikacją wydatków oraz rozliczaniem przychodów i kosztów ich uzyskania, zaś w sprawozdaniach rachunkowych wykazuje nierzetelne dane finansowe”, co skutkować ma dodatkowym zadłużaniem spółdzielni wobec Miasta St. Warszawy, które wedle syndyka wynosi łącznie ok. 17,7 mln zł.

„Zatem w czasie upadłości niezapłacone zobowiązania spółdzielni wzrosły o ok. 20 proc. w stosunku do stanu z dnia ogłoszenia upadłości” — czytamy w dokumencie.

9. Cenne grunty warszawskiej spółdzielni

Członkowie spółdzielni podnoszą w zawiadomieniu do CBA także i to, że syndyk Gołąb mimo braku środków na opłaty dla stołecznego ratusza nie sprzedał dotychczas żadnego składnika majątku spółdzielni. Ma być za to zainteresowany wyłącznie sprzedażą atrakcyjnej działki inwestycyjnej przy al. Jana Pawła II nr 20, leżącej w ścisłym centrum Warszawy.

Gołąb, przeciągając postępowanie, doprowadził — według naszych informatorów — do sytuacji, w której obecnie Miasto st. Warszawa pracuje nad zmianą planu zagospodarowania przestrzennego dla tej działki, w efekcie czego jej wartość może znacząco spaść.

Ponadto władze spółdzielni zarzucają, że „spółdzielcy są obciążani kosztami niegospodarności Krzysztofa Gołąbia, w szczególności rozbudowania struktury organizacyjnej, wynagrodzeniami dla prawników, w tym byłych sędziów sądu upadłościowego, zatrudnianych na umowę zlecenie lub sporządzających ekspertyzy w obronie interesu syndyka”. To — zdaniem członków spółdzielni — może mieć wpływ na przychylność kolejnych sędziów komisarzy i na wydawane przez nich postanowienia.

Jak tłumaczy w rozmowie z Onetem prezes spółdzielni Małgorzata Boszko, w latach 2015-2018 opłaty eksploatacyjne wnoszone do spółdzielni przez mieszkańców były przeznaczane na koszty upadłości.

10. Prezes spółdzielni krytykuje prokuraturę

Jak podkreśla prezes Boszko, bulwersują podwyżki opłat wprowadzone przez syndyka Gołąba, zwłaszcza rażąco wysoka podwyżka z grudnia 2017 r., dla budynku przy al. Jana Pawła II nr 20 w Warszawie, za użytkowanie wieczyste gruntu (ponad 2000 proc.!), w tym parkingu dla mieszkańców Osiedla Za Żelazną Bramą oraz wysoka podwyżka opłat eksploatacyjnych z września 2018 r., dla wszystkich mieszkańców (ok. 300 proc.). Podwyżki te wywołały lawinę kosztownych procesów sądowych.

— Jest już pierwszy wyrok. Sąd uznał, że podwyżka opłat dla mieszkańców budynku przy al. Jana Pawła II była niezgodna z prawem — mówi nam pani prezes.

— W 2015 r. zaufałam organom wymiaru sprawiedliwości — dodaje. — Po z górą siedmiu latach walki o spółdzielnię widzę, że byłam naiwna. Moim zdaniem syndyk Gołąb jest zainteresowany przedłużaniem upadłości w opcji likwidacyjnej, gdyż bez nadzoru i kontroli wydaje opłaty od mieszkańców, oraz sprzedażą działki inwestycyjnej w samym centrum Warszawy. Wedle sędziego komisarza wynagrodzenie syndyka w tym postępowaniu upadłościowym może wynieść ponad 2,8 mln zł — mówi prezes Boszko.

I dorzuca: — A to wszystko dzieje się za przyzwoleniem również Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która pod koniec 2019 r. włączyła się do postępowania upadłościowego, podobno w celu ochrony praworządności i interesu społecznego, ale jeszcze nie podjęła żadnych skutecznych działań.

11. Sadownik z Mazowsza i jego upadłość

Spór z syndykiem prowadzi również Paweł Paradowski, upadły sadownik spod Grójca. Prowadził grupę producentów Fruit Logistic. Owoce sprzedawali głównie na wschód, zwłaszcza do Rosji. Kłopoty, jak podkreśla Paradowski, zaczęły się po aneksji Krymu w 2014 r. Sankcje nałożone na Rosję fatalnie odbiły się na kondycji firmy. Zaczęły się trudności ze spłatą kredytu zaciągniętego wcześniej na jej rozbudowę. W kwietniu 2019 r. bank z Piaseczna złożył wniosek o upadłość, a sąd, choć nie od razu, się zgodził.

— Prosiłem bank o wydłużenie okresu spłaty kredytu. Byliśmy mu winni ok. 8 mln zł. Chciałem ratować grupę producentów, której majątek jest wart ok. 20 mln zł. Mamy atrakcyjnie położoną nieruchomość z magazynem, przy drodze Grójec-Góra Kalwaria. Przy obecnych cenach to łakomy kąsek, nie trzeba niczego budować, można przejąć gotowe budynki. Najwidoczniej ktoś wyżej uznał, że lepiej, abyśmy upadli, bo jest na czym się wzbogacić. Słyszałem o naciskach na sąd, aby ogłosił naszą upadłość. Gdy ją w końcu ogłoszono, pojawił się syndyk Krzysztof Gołąb z Warszawy, o którym słyszałem, że jest związany z PSL i dostaje do prowadzenia upadłości dużych firm, takich z dużym majątkiem — podkreśla Paweł Paradowski.

Upadły sadownik ma do syndyka olbrzymie pretensje. Choćby o to, że jego zdaniem chce tanio sprzedać majątek Fruit Logistic. Paradowski szacuje, że za jakieś około 25 proc. wartości.

— W teorii w postępowaniu upadłościowym chodzi o zaspokojenie wierzycieli. W praktyce tak to widzę, że tutaj wszystko zmierza do wzbogacania się syndyka. Wyliczył koszty prowadzenia naszej upadłości na prawie 80 tys. zł miesięcznie. W mojej ocenie pan syndyk nie jest wielce wybitnym prawnikiem, ale ma nad sobą parasol ochronny. Zatrudnia różnych prawników, w tym byłych sędziów z warszawskiego sądu, którzy mają go nadzorować. Nadzór nad jego poczynaniami jest iluzoryczny. Ma też wypracowaną metodę, że w prowadzonych przez siebie upadłościach sprawia wrażenie, że jest wielki bałagan w dokumentach i dlatego musi dużo pracować, zlecać analizy i opracowania różnym specjalistom. Na takiej legendzie generuje koszty prowadzonej upadłości, bezkarnie zleca niepotrzebne ekspertyzy tym samym osobom, prawnikom, księgowym, którzy pojawiają się również w innych upadłościach. Dla naszego obiektu wynajął ochronę za ok. 50 tys. zł miesięcznie, a my bez trudu znaleźlibyśmy o 30 tys. zł taniej. Przykładów jego niegospodarności jest więcej — przekonuje Paweł Paradowski.

12. Biuro w domu i kancelarii syndyka

Znów pojawia się wątek wynajmowania powierzchni różnym upadłym firmom. W pismach syndyk Gołąb wskazuje, że robi to „na potrzeby zapewnienia powierzchni biurowej”, np. na przechowywanie dokumentów. W przypadku upadłości Fruit Logistic poszedł jeszcze dalej.

W piśmie do sędziego komisarza Wojciecha Lisowskiego z lutego 2020 r. wskazał, że „na czas nieokreślony” chce wynająć łącznie 20 m kw. w swojej kancelarii w Warszawie, a kolejne 10 m kw. w domu w jednej z mazowieckich wsi. Za 3 tys. zł miesięcznie plus VAT.

— Jeden z przedsiębiorców, który ma do czynienia z Gołąbiem, zabawił się w detektywa i pojechał do tej wioski. Okazało się, że dokumenty mają być rzekomo przechowywane w prywatnym domu syndyka. Dla mnie to skandaliczna próba wyciągania pieniędzy od upadłego. Syndyk mógłby u nas przechowywać dokumenty, a jeśli nie ma do nas zaufania, a tak twierdzi, to w Warszawie znalazłby znacznie tańsze biuro niż u siebie w kancelarii i w domu. Ale jemu najwidoczniej chodzi o zarabianie na upadłych firmach poprzez fikcyjny najem powierzchni — uważa Paweł Paradowski.

Ostatecznie „powierzchnią biurową” dla Fruit Logistic stała się jedynie kancelaria adwokacka Krzysztofa Gołąba w Warszawie. W czerwcu 2020 r., cztery miesiące po tym, gdy chciał w swoim prywatnym domu zrobić biuro, napisał do sądu, że „modyfikuje” swój wniosek. Przekonywał, że wcześniej „omyłkowo” wskazał również inną lokalizację. Tę w prywatnym domu letniskowym w mazowieckiej wiosce.

— Syndyk szybko zaczął odkręcać sprawę ze swoim domem, twierdząc, że się po prostu pomylił. Ostatecznie wynajął dla nas 20 m kw. w swojej kancelarii w Warszawie. Wiem, że taki sam manewr robi w przypadku innych upadłych firm. Właściwie wszystkim wynajmuje u siebie po 10 lub 20 m kw. Za co najmniej 3 tys. zł. Wraz z innymi przedsiębiorcami obliczyłem, że miesięcznie na samym wynajmie zarabia ok. 200 tys. zł. Tych wynajmów ma tyle, że prawdopodobnie przekraczają one metraż, który ma w kancelarii. To jawna kpina i fikcja, na którą jednak zgadzają się sędziowie, którzy powinni go kontrolować. Wpada mu do kieszeni łatwy pieniądz i nikt nie sprawdza, czy nasze dokumenty faktycznie leżą w jego kancelarii — mówi Paweł Paradowski.

13. Okręgowa Rada Adwokacka stawia zarzuty

Na działania syndyka Paweł Paradowski poskarżył się do Okręgowej Rady Adwokackiej (ORA) w Warszawie, której Krzysztof Gołąb jest członkiem. Zarzucił mu m.in. przetrzymywanie ważnych pism i niedostarczanie korespondencji.

— Przetrzymał pismo z sądu o ogłoszeniu upadłości naszej firmy. Moim zdaniem zrobił to celowo, by utrudnić mi ratowanie firmy i móc szybko sprzedać majątek. Wiem, że w sądzie pojawił się nawet pomysł sprzedaży firmy w trybie z wolnej ręki, za jakieś 25 proc. wartości. Gdy zacząłem się tym interesować, ogłoszenie o sprzedaży zniknęło z akt sprawy — przekonuje Paweł Paradowski.

ORA w Warszawie postawiła zarzuty dyscyplinarne adwokatowi Gołąbowi za to, że jako syndyk upadłej grupy producenckiej nie przekazywał Paradowskiemu korespondencji.

Sprawą zajmuje się od miesięcy sąd dyscyplinarny, jednak — w ocenie Paradowskiego — grając bardziej na przewlekanie całej sprawy, niż na jej rozstrzygnięcie. W ostatnim czasie doszło jednak do pewnego przełomu. Sąd dyscyplinarny, który odraczał posiedzenie w sprawie syndyka, na początku października 2022 r. zdecydował o oddaleniu wniosku o umorzenie postępowania. To oznacza, że sprawa dyscyplinarna Gołąbia wkrótce może doczekać się finału.

Paradowski złożył również na syndyka doniesienie do CBA i do prokuratury. Zarzuca mu niegospodarność, zawyżanie kosztów upadłości, wypompowywanie pieniędzy ze spółdzielni. Podkreśla, że syndyk powiadomił sąd w 2020 r., że prowadzenie upadłości przez kilkanaście miesięcy będzie kosztować prawie 1,3 mln zł. Teraz Paradowski szacuje, że te koszty wynoszą już 3,5-4 mln zł.

W prowadzonych postępowaniach, w policji i w prokuraturze, nie ma żadnego przełomu. Paradowski skarży się, że zmieniają się prowadzący, niektórzy prokuratorzy nie znają akt, a gdy chciał być obecny przy przesłuchaniu syndyka, najpierw zlekceważono jego prośbę. Zażądał kolejnego przesłuchania syndyka — w jego obecności. Prokuratura zarządziła takie ponowne przesłuchanie, wyznaczyła termin, ale syndyk się nie stawił, bo się rozchorował.

Na razie zarzuty w prokuraturze ma jedynie Paweł Paradowski: — Jestem oskarżony o oszukanie dwóch osób, które do firmy dostarczały owoce i świadczyły usługi transportu. Przez lata z nimi współpracowałem, a potem, gdy wpadliśmy w długi, nie miałem z czego oddać. Przykro mi, że nie zapłaciłem. Ale to nie było moje celowe działanie, mam nadzieję, że sąd mnie uniewinni.

14. Sprawa z Torunia. „Telefon do ministra Sawickiego”

Wiele zastrzeżeń do syndyka Krzysztofa Gołąba ma również Dariusz Szymański. W Toruniu prowadził firmę Inspektor BHP. Dostarczał sprzęt ochronny, odzież, buty, rękawice, do tak dużych spółek, jak PGE, PGNiG, Brembo czy PKP. Opowiada, że interes szedł tak dobrze, że miesięcznie największa z jego spółek miała milion złotych obrotu. Ale dobra passa się skończyła. Kilka lat temu pokłócił się ze wspólnikiem. Szymański zarzucał mu zabieranie pieniędzy z firmowego konta. Złożył doniesienie do prokuratury.

— W firmie, przez działania wspólnika i pobieranie przez niego pieniędzy z konta, pojawiły się kłopoty z płynnością. W pewnym momencie zgłosił on firmę do likwidacji, moim zdaniem dlatego, by ukryć własne malwersacje. W spółce pojawił się więc kurator, potem likwidator, a następnie syndyk. Tak oto dowiedziałem się o istnieniu Krzysztof Gołąba, nieznanego mi wcześniej prawnika z Warszawy. Na „dzień dobry” powiedział, że koszty naszej upadłości wyniosą 800 tys. zł. Wyobraża pan sobie? Z góry rzucić taką kwotę? — dziwi się Dariusz Szymański.

Biznesmen był bardzo zaciekawiony, kim jest Gołąb, skąd u niego taka pewność siebie i dlaczego upadłością jego spółki zajął nie syndyk z Torunia, ale ktoś z innego województwa.

— Dowiedziałem się, że on jest tu nieprzypadkowo. Tak się składa, że trafia tam, gdzie są upadające firmy z majątkiem. W Toruniu usłyszałem, że jest polecany przez spółkę Polski Cukier kojarzoną z PSL, że ma powiązania ze spółkami związanymi z politykami. Zresztą dla naszej firmy kupuje materiały biurowe z Polskiego Cukru, a przecież ta spółka nie ma nic wspólnego z tego typu działalnością handlową. Wiem też, że Gołąb był kiedyś w bliskim otoczeniu byłego ministra rolnictwa Marka Sawickiego. Jedna z osób zadzwoniła nawet do Sawickiego i usłyszała, żeby zostawić tę sprawę — podkreśla Dariusz Szymański.

Były minister rolnictwa Marek Sawicki w rozmowie z Onetem zaprzecza, jakoby ktokolwiek w ostatnich latach dzwonił do niego z prośbą o interwencję w sprawie upadłości prowadzonej przez Krzysztofa Gołąba.

— Nikt do mnie w takiej sprawie nie dzwonił. Praktycznie od siedmiu lat, kiedy wyszedłem z rządu, nie mam z nim żadnego kontaktu i w żadnej sprawie z nim nie współpracuję — mówi Onetowi Sawicki. — Jakie działalności teraz prowadzi w swojej kancelarii i co robi, tego teraz nie wiem — dodaje, przyznając jednocześnie, że Gołąbia zna od ponad 20 lat.

15. „Stosuje prostackie sztuczki, ale jest bezkarny”

Dariusz Szymański przedstawia schemat działalności syndyka, który jest bliźniaczo podobny do skarg innych przedsiębiorców.

— W przypadku moich spółek działalność Gołąbia kosztuje już ponad milion złotych. Mam wrażenie, że będzie tu tak długo, aż ze spółki zniknie większość albo cały majątek. Pojawiają się drogie zlecenia dla księgowych, dla prawników i ekspertyzy, z których nic nie wynika. Jeden z dokumentów to był operat szacunkowy, moim zdaniem drastycznie zaniżał wartość naszej firmy. Pisał do sądu, że musi przeprowadzić głębokie analizy księgowe naszej spółki, bo nasze dokumenty zostały zabrane przez policję wskutek doniesienia, które złożyłem na wspólnika. Gołąb jednak nie robił żadnej głębokiej analizy, ale sąd klepnął jego wydumane wydatki. Poza tym wynajął dla naszej spółki, na biuro, kawałek swojej kancelarii w Warszawie. Rzekomo miałby tam trzymać nasze dokumenty. Ale znowu, za bardzo nie ma czego tam trzymać, bo wszystko jest na policji. Stosuje prostackie sztuczki i pozostaje bezkarny — denerwuje się Szymański.

Również on jest zdania, że syndyk Gołąb nie jest żadnym wirtuozem prawa.

— Złożyłem do sądu pismo o odwołanie syndyka. Zarzuciłem, że nie zajmuje się rozliczaniem mojego wspólnika, który zabrał ze spółki ok. 2 mln zł, zawyża swoje koszty, nie przekazuje mi korespondencji. Posiedzenie w sprawie jego odwołania odbyło się w pandemii, w trybie zdalnym. Syndykowi co chwilę wysiadała wizja w komputerze, sędzia i ja nie widzieliśmy go. Sędzia kazał mu zmienić laptopa. Z przebiegu posiedzenia wynikało dla mnie, że Gołąb nie siedzi sam przy komputerze, że ktoś mu doradza, że ktoś mądrzejszy za nim stoi, a on stara ukryć swoje słabości, powołując się na kłopoty z laptopem. Ostatecznie sąd go nie odwołał, uznając, że nawet jeśli nie przekazywał mi dokumentów, to mogłem sam upomnieć się o nie na poczcie — mówi Dariusz Szymański.

16. Sąd w Toruniu pyta, więc syndyk oddaje

Przedsiębiorca z Torunia podkreśla, że w jego mieście znalazł się w końcu sędzia, który zamierzał prześwietlić działalność syndyka.

— Jedną ze spraw spółki, w której miałem udziały, prowadził sędzia Zbigniew Krępski z Torunia. Zaczął sprawdzać przepływy finansowe. Zwrócił uwagę na niezgodności w rozliczeniach pomiędzy różnymi spółkami. Gdy pojawiło się podejrzenie, że syndyk zawyżył zobowiązania jednej ze spółek o ok. 300 tys. zł, Gołąb stwierdził, że się pomylił w obliczeniach. Sędzia Krępski zamierzał bliżej przyjrzeć się wydatkom i przesłuchać różne osoby. Niestety, nastał covid, sędzia się rozchorował i przeszedł w stan spoczynku. Sprawą zajęła się pani sędzia Stella Czołgowska. Szybko cofnęła decyzje sędziego Krępskiego zmierzające do weryfikacji działań syndyka. Nakazała też naszej spółce zapłatę tych 300 tys. zł, w których sprawie syndyk sam wcześniej przyznał, że były zawyżone — opowiada Dariusz Szymański.

Jednak w sądzie, jak dodaje, coś się ruszyło.

— Niedawno Gołąb pisał do sądu o zaakceptowanie kolejnych wydatków, tym razem na odtworzenie naszej księgowości. Zostało to zakwestionowane. Chyba w końcu w sądzie ktoś skumał, na czym polega jego działalność. Jeden z sędziów odmówił akceptacji dla tej kolejnej wypłaty. Wskazał, że ewentualnie dostanie ją na koniec postępowania, po ocenie efektów jego pracy — dodaje Szymański.

Biznesmen złożył zawiadomienie do prokuratury na syndyka. Poskarżył się także do Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie. Liczy, że syndyk z Warszawy straci prawo wykonywania zawodu i zostanie rozliczony ze swojej działalności.

17. „Włodarzewska” z Warszawy też boksuje się z syndykiem

Zawiadomienie do CBA na syndyka Krzysztofa Gołąba w 2019 r. złożyła też duża spółka deweloperska „Włodarzewska”. Warszawski deweloper wpadł w długi, został postawiony w stan upadłości.

„Włodarzewska” uważa, że może wyszłaby na prostą, ale na jej drodze stanął syndyk Gołąb.

— Mógłbym panu godzinami opowiadać, jak roztrwonił nasz majątek. Po 60 miesiącach prowadzenia upadłości wydał już ok. 14 mln zł, ale nie zaspokoił jeszcze żadnego wierzyciela. Ciekawe, prawda? Mieliśmy stare meble, biurka i graty warte może po kilkadziesiąt złotych za sztukę. Pan syndyk powołał biegłego, który w opasłym opracowaniu wykazywał, co i ile jest warte. Jestem przekonany, że jedno takie opracowanie kosztowało więcej niż wyceniany sprzęt. Oczywiście możemy przyjąć, że daje tego typu zlecenia swoim znajomym, bo jest altruistą i chce dać im zarobić. My jednak przypuszczamy, że chodzi o coś innego. Wielu osobom, którym coś zleca, jednocześnie wynajmuje powierzchnie u siebie w kancelarii. Podejrzewamy, że potem ten pieniądz do niego wraca. Czy tak jest, to powinny już wyjaśnić służby — mówi nam jeden z przedstawicieli „Włodarzewskiej”.

Rozmówca ten najpierw rozmawiał z nami pod nazwiskiem i powiedział, że podpisuje się pod swoimi słowami, ale gdy wypowiedzi dostał do autoryzacji, odmówił jej i zerwał z nami kontakt.

Kolejna osoba związana ze spółką „Włodarzewska”, która na samym początku zaznaczyła, że rozmawia z nami anonimowo, ocenia, że syndyk sprytnie wykorzystuje słabości systemu prawnego. Tworzy wrażenie wielkiego bałaganu, który musi uprzątnąć przy pomocy rzeszy swoich zaufanych współpracowników, w tym byłych sędziów z Warszawy.

— Sąd go powołuje do różnych upadłości, bo go zna, wie, że nie zawali terminów i daje mu wolną rękę. Nie ma nad nim kontroli, jego sprawozdania czyta pobieżnie, poza tym sędziowie nie są specjalistami od ekonomii, rachunkowości i zarządzania firmą. Tej samej pobłażliwości sąd nie wykazuje jednak wobec upadłej firmy. Z definicji dłużnik jest tym „złym”, „podejrzanym”, kimś nieodpowiedzialnym, kto wpędził w tarapaty własną firmę. Dlatego skargi na syndyka zbyt często są przez sąd traktowane po macoszemu — opisuje kolejna osoba związana z „Włodarzewską”.

W zawiadomieniu z 2019 r. przedstawiciele spółki deweloperskiej informowali CBA, że Gołąb niepotrzebnie generuje koszty, bo dla spółki wynajął powierzchnię w swojej kancelarii, obciąża ją kosztami telefonów, naprawą drukarki, a nawet kosztem kupna okularów i umycia samochodu w myjni. Zarzucali także, że zatrudnia byłych sędziów z wydziału upadłościowego, z którymi współpracował przy innych upadłościach.

18. Drodzy prawnicy, którzy niewiele robią

Spółka „Włodarzewska” w zawiadomieniu do CBA opisała również, że choć Gołąb sam jest adwokatem, do prowadzenia upadłości dewelopera zatrudnia dodatkowo trzy kancelarie i w ciągu roku zapłacił im ponad 360 tys. zł.

„Jak wynika ze sprawozdań syndyka, efektem wydatkowania tej kwoty były dwa pozwy oraz dopuszczenie do pobrania kwoty 430 zł tytułem zajęć komorniczych” — pisała spółka. Zarzuciła też, że syndyk zleca kosztowne, ale zbędne wyceny nieruchomości spółce Realexpert, z którą współpracuje także przy innych upadłościach.

Tamto zawiadomienie sprzed trzech lat zakończyło się niczym. Sprawa została umorzona przez prokuraturę. Spółka, jak usłyszeliśmy, przygotowuje teraz nowe zawiadomienie do organów ścigania.

19. Ministerstwo, prokuratura, policja, CBA i ORA. Wszyscy wiedzą

Na syndyka Gołąbia zostało złożonych ponad 20 różnego rodzaju zawiadomień — do prokuratury, policji, Okręgowej Rady Adwokackiej, do Centralnego Biura Antykorupcyjnego.

Onet ma listę spraw, które są lub były jeszcze niedawno w toku. Fakty te nie przeszkadzają jednak Gołąbiowi dalej prowadzić upadłości kolejnych firm, a jego działania akceptowane są przez sądy. Wszystko dzieje się więc w majestacie prawa.

Podmioty, które czują się poszkodowane przez syndyka, kilkukrotnie w ciągu ostatnich lat zwracały się z prośbą o interwencje do ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobro. Zawiadomienia trafiły do resortu sprawiedliwości zarówno w 2020 r. jak i w 2021 r.

Onet widział te dokumenty — szczegółowo opisane zostały w nich przykłady kontrowersyjnych działań syndyka oraz układu sędziowskiego, którym się od lat ma się otaczać. Służby nadzoru przy Ministerstwie Sprawiedliwości do tej pory nie dopatrzyły się jednak żadnych nieprawidłowości, a przedstawione przez syndyka wyjaśnienia i dokumenty wystarczyły, by nie wszczynać żadnych czynności nadzorczych przeciwko samemu mecenasowi i sędziom.

20. Wiceminister mówi o aferze upadłościowej i zapowiada audyt

Z historią o syndyku Krzysztofie Gołąbiu oraz sędziowskich powiązaniach udaliśmy się do wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła. Po rozmowie z nami zlecił natychmiastowy audyt zarówno w ministerstwie, jak i w Prokuraturze Krajowej.

W rozmowie z Onetem Warchoł, który w ministerstwie odpowiada za nadzór nad zawodem syndyka, przekonywał początkowo, że dotychczasowe działania resortu w sprawach dotyczących syndyka Gołąbia opierały się na decyzjach niezawisłych sądów, z którymi ministerstwo nie może dyskutować.

— Skoro działania syndyka były akceptowalne przez sądy, to nasza rola w tym zakresie kontrolnym się kończy. Prawo zabrania nam ingerowania w decyzje sądów, o ile nie stanowią one znamion przestępstwa. Ale czy te działania są przestępstwem, to rola ustaleń prokuratorskich — wskazał wiceminister Warchoł.

Dodał, że resort potępia wszelkie działania o charakterze korupcjogennym, które mają miejsce na styku relacji syndyków z sędziami. Przyznał, że w świetle informacji Onetu potrzebna jest kolejna kontrola.

— Jeżeli te doniesienia się potwierdzą w dowodach, to podejmiemy wszelkie działania włącznie z zawieszeniem syndyka czy pozbawieniem go licencji — zapowiedział wiceminister, dodając, że sprawa ta do złudzenia przypomina głośną tzw. aferę reprywatyzacyjną. — Afery reprywatyzacyjnej nie byłoby, gdyby nie sędziowie. I tak samo i tutaj ostateczne decyzje podejmowane są przez sędziów i to sędziowie je akceptują. Poza tym obie sprawy łączą ogromne krzywdy ludzkie i zasięg — uważa minister Warchoł.

21. Pokaźna teczka i dwa podejścia CBA

Czynności wobec Krzysztofa Gołąba prowadzi obecnie CBA, które pod koniec września przekazało zawiadomienie o podejrzeniu korupcji do oceny prawno-karnej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie.

Jak ustalił Onet, CBA już od dawna przygląda się działaniom warszawskiego syndyka oraz sędziom sądu upadłościowego w Warszawie. Z naszych informacji wynika, że funkcjonariusze biura co najmniej dwukrotnie operacyjnie sprawdzali Gołąba i dwukrotnie ocenili jego działania bardzo negatywnie, co zakończyć się miało skierowaniem wniosków do prokuratury.

W pierwszym przypadku śledztwo dotyczące przekroczenia uprawnień przez syndyka przy upadłości „Włodarzewskiej” zostało decyzją prokuratury umorzone z powodu braku wystarczających dowodów.

W drugim dochodzeniu — jak ustaliliśmy w Prokuraturze Krajowej — „zgromadzono materiał dowodowy mogący wskazywać na możliwość popełnienia przestępstwa przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego”.

Agenci CBA mieli w trakcie czynności operacyjnych natrafić na mocne sędziowskie powiązania, które syndyk Gołąb miał wykorzystywać przy prowadzeniu postępowań upadłościowych. Niektóre tropy operacyjne prowadzić miały nawet do Hiszpanii, gdzie zaprzyjaźnione grono prawników miało wraz z Krzysztofem Gołąbem spotykać się w luksusowych apartamentach i rozmawiać o interesach.

„Analiza dowodów zgromadzonych w tym wątku nie wykazała w stopniu pozwalającym na przedstawienie zarzutów, a następnie skierowanie aktu oskarżenia, że faktycznie doszło do pomocnictwa do przestępstwa z art. 305 § 1 kk. [udaremnienie przetargu]. Wobec takich ustaleń dowodowych, ten wątek sprawy wyłączono, a następnie umorzono” — napisał Onetowi rzecznik prasowy Prokuratury Krajowej Łukasz Łapczyński.

22. Prokuratura bardzo długo przygląda się syndykowi

Wiemy, że w innej sprawie, dotyczącej ślimaczącej się upadłości Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej w Warszawie, od blisko trzech lat Prokuratura Okręgowa w Warszawie jest uczestnikiem jej postępowania upadłościowego. Śledczy w tym czasie przyglądają się działalności syndyka Gołąbia oraz decyzjom sędziów komisarzy.

Udział prokuratury jest pokłosiem zawiadomienia, jakie przed laty złożyli członkowie tej spółdzielni. W dokumencie tym, poza nazwiskiem syndyka, pojawiają się ciężkie oskarżenia pod adresem sędziów wciąż orzekających w sądzie upadłościowym w Warszawie. W wielu decyzjach syndyka mieli iść mu zwyczajnie na rękę, zasądzając niejednokrotnie ogromne wynagrodzenia dla jego kancelarii.

Jak ustalił Onet, dopiero niedawno, po blisko trzech latach, Prokuraturze Okręgowej w Warszawie udało się po raz pierwszy przesłuchać Gołąba.

23. Syndyk: sądy nie kwestionują moich działań

Przed publikacją tekstu zwróciliśmy się do Krzysztofa Gołąba z prośbą o spotkanie. Podczas pierwszej rozmowy telefonicznej od razu zarzucił nam przyjęcie korzyści od jednej z firm, która złożyła na niego zawiadomienie do prokuratury. Sugerował wprost, że działamy na zlecenie Pawła Paradowskiego z Fruit Logistic.

Zamiast spotkania i rozmowy p. Gołąb wolał otrzymać pytania na piśmie.

Odpowiedź przyszła obszerna.

Syndyk przekonywał nas, że niektóre osoby chcą go zdyskredytować, a mają postawione zarzuty „działania na szkodę określonych podmiotów gospodarczych”. To powinno, zdaniem syndyka, budzić nasze wątpliwości „co do prawdziwości treści prezentowanych przez te podmioty”.

Syndyk odrzuca zarzuty w następujący sposób: prokuratury nie stwierdziły nieprawidłowości w jego działaniach, a sądy na bieżąco weryfikują jego czynności i sprawozdania. Są jeszcze Rady Wierzycieli, które także sprawują nadzór nad jego pracą. Jego sprawozdania rachunkowe „są zatwierdzane jako prawidłowe i niebudzące wątpliwości”. Kosztów nie zawyża.

Zdarza się, że niektóre postępowania są dłuższe choćby ze względu na stopień skomplikowania postępowania upadłościowego, mnogość wierzycieli, rodzaj majątku podlegającego likwidacji, zdarzają się też problemy ze znalezieniem nabywcy. Poza tym upadli składają sprzeciwy, skarżą się na jego działania, co także wydłuża cały proces.

W sprawie Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej przekonuje, że proces sprzedaży jej nieruchomości został zainicjowany tak szybko, jak było to możliwe. Sytuację komplikuje jednak stan prawny i faktyczny nieruchomości, m.in. fakt, że na jej części posadowiony jest blok mieszkalny. Nieustalony pozostaje także krąg wierzycieli, którzy braliby udział w podziale funduszów masy upadłości.

W przypadku „Włodarzewskiej” wskazał, że „także (…) zaistniały trudności w zbyciu składników masy upadłości”. Udało się jednak zlikwidować kilka aktywów, przygotowano plan podziału, dla wierzycieli przewidziano kwotę 13,6 mln zł. Plany te, jak podkreślił, oczekują na zatwierdzenie przez sędziego komisarza.

24. Byli sędziowie wykonują wolny zawód

Dlaczego upadłym wynajmuje powierzchnię w swojej kancelarii? Charakter jego pracy — brak regionalizacji i liczne wyjazdy na terenie całego kraju — powoduje, że w celu zoptymalizowania procesu zarządczego, a także i kosztów, jakie generowałyby podróże pomiędzy lokalizacjami, swoje obowiązki realizuje „przy wykorzystaniu przestrzeni biurowych w Warszawie”. Dodaje, że sądy to akceptują, a kwoty „są adekwatne do zapewnianego zakresu najmu i usług”.

W przypadku firmy z Torunia, której znaczną część dokumentacji miała zabrać policja, wskazał, że nie oznacza to, że „brak jest dokumentacji, która musi zostać przez syndyka przechowywana”. Wpływa bowiem m.in. liczna korespondencja.

Nie odniósł się jednak wprost do pytania, czy powierzchnia jego kancelarii jest na tyle duża, że pomieszczą się tam „biura” wszystkich upadłych.

Krzysztof Gołąb zaprzeczył, by jako syndyk zatrudniał byłych sędziów wydziału upadłościowego. Wskazał jednak, że w niektórych postępowaniach, gdzie jest syndykiem, „radcowie prawni przed laty pełniący funkcję sędziów świadczą usługi prawne”. Wykonują wolne zawody, mają wiedzę i doświadczenie, ale świadczenie przez nie takich usług „dotyczy jedynie niewielkiej części postępowań” prowadzonych przez Gołąba. Poza tym zapewnia, że byli sędziowie nie zajmują się tymi sprawami, które wcześniej kontrolowali jako sędziowie.

Zaprzecza, by posiadał wpływy w sądach. Nikomu nie załatwiał nigdy żadnych stanowisk. Sądy, dodaje, „podejmują decyzje samodzielnie, na podstawie materiałów zgromadzonych w aktach sprawy i po przeprowadzeniu narady sędziowskiej, objętej tajemnicą”.

Powiązania polityczne? Stwierdza, że jego polityczny „epizod” zakończył się kilkanaście lat temu. Aktualnie nie angażuje się w politykę. Na pytanie o związki ze spółką Polski Cukier nie odpowiedział.

Postępowanie dyscyplinarne w ORA w Warszawie? Chciał jego umorzenia, ale sąd się nie zgodził. Przekonuje, że teraz sąd dyscyplinarny zwrócił akta do rzecznika dyscyplinarnego w celu uzupełnienia materiału dowodowego.

onet.pl

Więcej postów

polub nas!