Rezygnacja Pawła Solocha, która formalnie stanie się faktem 10 października, zakończy urzędowanie drugiego najdłużej pełniącego to stanowisko szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Solocha przebija tylko związany z Aleksandrem Kwaśniewskim Marek Siwiec – o 50 dni. Inne to były czasy, inny obóz polityczny, ale gdy się głębiej zastanowić, podobieństw między nimi jest sporo. Obaj nie mieli wcześniej bliższych związków z polityką bezpieczeństwa i strategiczną, ale też obaj musieli doradzać prezydentowi Polski w trudnych czasach.
W erze Kwaśniewskiego i Siwca chodziło o wejście Polski do NATO, integrację wojskową z sojusznikami i test braterstwa broni w „wojnie z terrorem” po zamachach 11 września 2001 r. Urzędowanie Andrzeja Dudy i Solocha zdominowało narastanie rosyjskiej agresji przeciw Ukrainie i militarna aneksja Białorusi, a w kraju przebudowa sił zbrojnych, powołanie WOT, rosnące zbrojenia i coraz silniejsze wplątanie bezpieczeństwa militarnego w politykę partyjną i wyborczą.
Szefowie BBN nigdy nie byli szczególnie aktywni w publicznej debacie, ale w ostatnich latach rola Pawła Solocha jako wyraziciela celów polskiej strategii bezpieczeństwa i sposobów jej realizacji stale rosła. Też z powodu dość jednostronnego podejścia szefa MON, marginalizacji w tej dziedzinie MSZ i praktycznego wyciszenia szefa sztabu generalnego.
Soloch. „Gołąb” w ekipie PiS
Nadchodząca zmiana na stanowisku szefa BBN może wpłynąć na postrzeganie instytucji „doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego”. W polskim systemie konstytucyjnym nie ma bezpośredniego odpowiednika tej amerykańskiej funkcji, ale szef BBN właśnie za kogoś takiego jest uznawany. W relacjach z sojusznikami o prezydenckich systemach władzy to on jest partnerem takich urzędników, bywa rozmówcą ministrów i sekretarzy obrony czy szefów dyplomacji. Towarzyszy prezydentowi w delegacjach związanych ze sprawami bezpieczeństwa, w tym na wielostronnych spotkaniach, z których największe znaczenie mają „szczyty NATO”, czyli sesje Rady Północnoatlantyckiej w formacie głów państw i rządów.
Pawła Solocha widzieliśmy pierwszy raz w roli gospodarza szczytu w Warszawie, później trzykrotnie w Brukseli, Londynie i Madrycie. Ponieważ szczyty NATO zwoływano w ostatnich latach z nieznaną wcześniej częstotliwością, odchodzący szef BBN zaliczył ich więcej niż którykolwiek z poprzedników. Soloch był świadkiem przełomowych decyzji i skrajnych sytuacji: wysłania do krajów wschodniej flanki wielonarodowych batalionowych grup bojowych w 2016 r., wstrząsów w Sojuszu za prezydentury Donalda Trumpa, uznania Rosji za największe zagrożenie dla NATO i przyjęcia nowej koncepcji strategicznej w 2022 r. W kraju też nie brakowało emocjonujących momentów, gdy szef BBN stawał na pierwszej linii: od starcia prezydenta z szefem MON Antonim Macierewiczem o generalskie nominacje, przez spór o fregaty dla Marynarki Wojennej, po kryzysy związane z naporem migrantów na granicę z Białorusią i napaścią Rosji na Ukrainę. Gdy Warszawa wreszcie pogodziła się z wygraną Joe Bidena, na Solochu spoczął obowiązek wykonania pierwszych telefonów do Waszyngtonu. A gdy po sprzeciwie Dudy wobec uderzenia w TVN powstała szansa ocieplenia relacji z USA, rozmowy z Jakiem Sullivanem stały się rutyną, mimo że Soloch do końca nie zyskał pełnej swobody w angielskim. Za to biegła znajomość francuskiego, o wiele rzadsza u polityków, dawała mu fory w kontaktach z Paryżem.
Merytoryczna pomoc BBN i długie rozmowy z jego szefem (Soloch uchodzi za gawędziarza) pomagały odnaleźć się jako zwierzchnikowi sił zbrojnych i najważniejszemu przedstawicielowi RP w relacjach sojuszniczych Andrzejowi Dudzie, który objął najwyższy w państwie urząd bez doświadczenia i wiedzy w sprawach obronnych. Soloch – starszy, wyważony, bywał przeciwwagą dla gorących głów. Trzeba jednak zaznaczyć, że BBN to organ doradczy, z którego rekomendacji głowa państwa może, lecz nie musi korzystać. To, że wnioski przychodzące do Pałacu z BBN nie zawsze korespondowały z linią polityczną PiS, wydaje się dość oczywiste, gdy uświadomić sobie, że Paweł Soloch nie przeprowadził na Karowej czystki w ekipie poprzednika gen. prof. Stanisława Kozieja. Sam stronił od radykalizmu w wypowiedziach, w obozie władzy należał do nielicznych „gołębi”. Co nie oznacza, że ominęły go konflikty.
Bitwa z Macierewiczem
Od początku nie układała mu się współpraca z MON. Antoni Macierewicz postawił sobie za cel „odebranie wojska prezydentowi”, co doprowadziło do klinczu i zawstydzających ataków personalnych. Natura Solocha została wystawiona na próbę, gdy Macierewicz najpierw odebrał tzw. poświadczenie bezpieczeństwa jego zastępcy gen. bryg. Jarosławowi Kraszewskiemu, a później „odstrzelił” mu jednego z urzędników, płk. Czesława Juźwika. W przypadku tego drugiego Soloch nie miał wyjścia, bo zarzut służby w wojskowej bezpiece był w tej sytuacji nie do obrony, ale generała nie odpuścił i ostatecznie z Macierewiczem wygrał. Ofiarą tego konfliktu padła ciągłość awansów generalskich, które wymagają uzgodnień między BBN a MON. W krytycznym 2017 r. miała miejsce tylko jedna nominacja. Ale w całej „kadencji” Solocha Duda powołał od 2016 r. 147 generałów i admirałów, czterokrotnie też wyznaczał szefa sztabu generalnego Wojska Polskiego. Prezydent może sobie przypisać pierwszeństwo apelu o zwiększenie wydatków obronnych ponad 2 proc. PKB i przywrócenie jednolitości dowodzenia wojskiem. Najważniejszym procesem analitycznym pod rządami Solocha było przygotowanie nowej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, ogłoszonej w maju 2020 r.
Jeśli kiedyś napisze wspomnienia (mimo że w Polsce nie ma takiej mody i trudno przewidzieć, czy Soloch będzie pierwszy), będą liczyć kilka tomów. I mogłyby się stać politycznym bestsellerem, o ile tylko minister zdecydowałby się na odsłonięcie kulis pracy „bunkra” przy ul. Karowej.
Ten skrócony przegląd ponad siedmiu lat urzędowania Solocha pokazuje, że szef BBN powinien posiadać i umieć łączyć kompetencje urzędnika, analityka, planisty, polityka i dyplomaty, a także absolutnie lojalnego powiernika prezydenta w sprawach najwyższej wagi. To rzadko spotykany zestaw przymiotów. Nie ma szkoły, która do tego przygotowuje, również zajmowane wcześniej stanowiska – jakiekolwiek by nie były – nie odpowiadają w stu procentach misji szefa BBN. To jedna z tych państwowych ról, które bardziej same tworzą człowieka niż na odwrót. Kto w tę rolę wejdzie teraz?
Idzie młodość, ale komfort i spokój to pozory
Dr Jacek Siewiera ma 38 lat. Młodość ma swoje zalety, choć zapewne brakuje mu związanego z wiekiem doświadczenia. Zwłaszcza w starciu z doświadczonymi politykami: zarówno w kraju, jak i za granicą. Nowy polski odpowiednik doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego trafi do pierwszej ligi światowej dyplomacji. U siebie też nie będzie lekko. Wielokąt instytucji systemu bezpieczeństwa narodowego, tworzony przez urząd prezydenta, radę ministrów, resort obrony i sztab generalny, wymusza współpracę mimo różnicy poglądów. Tarcia są nieuchronne.
Młody Siewiera będzie musiał dogadywać się z doświadczonym Mariuszem Błaszczakiem, który ma w dodatku status „namaszczonego” wykonawcy woli prezesa Jarosława Kaczyńskiego. A nie wiadomo, czy szefowi BBN i prezydentowi za rok nie przyjdzie funkcjonować w kohabitacji z rządem wyłonionym przez opozycję. Wówczas kancelaria i biuro, jak to już bywało za prezydentury Lecha Kaczyńskiego, zapewne będą schronieniem dla przegranych polityków PiS. Kto wie, kogo przywieje na Karową polityczny sztorm.
Rzutki, wszechstronnie wyedukowany lekarz, prawnik i oficer (w stopniu majora, co może razić pułkowników i generałów) wniesie być może do BBN sporą dozę dynamizmu. Soloch nigdy go dużo nie miał, to nie ten temperament. Wieść niesie, że samemu prezydentowi zaczęło to przeszkadzać i na trudne czasy szukał kogoś z większą werwą. Siewiera dał się poznać jako człowiek odważny, fachowy, świetny w organizacji, nastawiony zadaniowo. Świadczą o tym jego osiągnięcia w instytucie medycyny lotniczej, misje medyczne do Włoch i USA w najostrzejszej fazie pandemii, a także udana kariera w biznesie (prowadził firmę zajmującą się szkoleniami z ratownictwa medycznego i handlem sprzętem medycznym). Przychylność dobrze ustosunkowanego w PiS gen. Grzegorza Gieleraka daje Siewierze dobry start do ułożenia relacji z szefem MON. Choć przejście ze świata wojskowej medycyny do polityki może być szokiem. Prezydent musiał mieć wobec niego plany, bo już w czerwcu zapewnił mu posadę sekretarza stanu w swojej kancelarii. W poniedziałek w Belwederze wręczy mu nominację na szefa BBN.
Można powiedzieć, że ten okręt płynie stabilnym kursem i wystarczy go tylko trymować. Strategia bezpieczeństwa została przyjęta, główne kierunki zmian w siłach zbrojnych zatwierdzone, finansowanie zwiększone, korzystne dla całego regionu zmiany w NATO przeforsowane, a sojuszników nigdy w Polsce nie było więcej niż teraz.
Komfort i spokój to jednak pozory. Sytuacja bezpieczeństwa, którą za zadanie analizować ma BBN, nigdy nie była mniej korzystna. Trwa wojna i przecież nikt nie da dziś stuprocentowej gwarancji, że nie nastąpi jej eskalacja – czy to w postaci użycia broni jądrowej przez Rosję przeciw Ukrainie, czy wręcz ataku na jakiś kraj NATO. Wówczas BBN stanie się zapleczem już nie tylko prezydenta czasu pokoju, ale człowieka kierującego obroną kraju poprzez naczelnego dowódcę, szefa sztabu generalnego. A dr Siewiera stanie oko w oko z historią.
Marek Świerczyński