– Ciężko byłoby mi opisać wnętrze tego klubu. Na wejściu schody w dół, później bar i kanapy. W środku światła przygaszone. Widziałem kilku mężczyzn, siedzieli przy dalszych stolikach. Do naszego podeszło pięć dziewczyn. Dostaliśmy na stół powitalnego drinka. „Hej, chłopaki, skąd jesteście?” – taka to była gadka – opowiada Marcin, 35-letni warszawiak, który podczas wesołego wieczoru kawalerskiego padł ofiarą kradzieży w klubie na warszawskim Foksalu.
Pod koniec maja CBŚP dokonało nalotu na kluby go-go w kilku polskich miastach, w tym w Warszawie. Policja weszła do trzech lokali w stolicy, zatrzymała siedem osób. Wszystkie dostały zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej i działań na szkodę klientów. Wszyscy padli ofiarą grupy działającej w nocnych klubach ze striptizem. Centralne Biuro Śledcze Policji szacuje, że poszkodowanych mogło zostać nawet kilka tysięcy osób.
Trochę jakby mi się to przyśniło, a nie wydarzyło się naprawdę
Była niedziela. Czterech przyjaciół bawiło się na wieczorze kawalerskim. Chodzili po barach w centrum Warszawy. Na sam koniec chcieli wejść do klubu ze striptizem. To była spontaniczna decyzja, weszli ochoczo, w świetnych nastrojach. Nikt z parasolką nie zapraszał ich do środka. – Nie wyglądałem na bogatszego od reszty kumpli, nie miałem drogiego zegarka. Jedna z dziewczyn zaprosiła mnie do baru. Rozmawiałem z nią. Potem mam przebłyski, ktoś coś do mnie mówi, wyciąga terminal. Trochę jakby mi się to przyśniło, a nie wydarzyło się naprawdę. Obudziłem się następnego dnia ok. 11 w swoim mieszkaniu – opowiada mężczyzna.
– O 8 rano ktoś zamówił z mojego telefonu bolta, który zawiózł mnie do domu. Obudziłem się kilka godzin później, nie pamiętałem, gdzie byłem. Zacząłem sprawdzać kieszenie spodni, wyciągałem kolejne rachunki na tysiąc czy 2 tys. zł. Wszedłem na konto i zobaczyłem, że jest tam 0,00.
Dokładnie co godzinę rejestrowana była kolejna płatność. Po kolei znikały następne kwoty, a najwyższa była na 19 tys. zł. Łącznie 30 tys. zł plus 10 tys. z karty kredytowej. Jakiś czas później, po złożeniu reklamacji w banku, Marcin dostał wydruki z konta.
Był tam szampan za 3 tys. zł, róża za tysiąc.
– Miałem aplikacje bankowe z dostępem na odcisk palca na telefonie. Wszystkie oszczędności na jednym koncie. I możliwość odblokowania telefonu po przyłożeniu palca. Oni mieli pełny dostęp do mojego konta – opowiada warszawiak.
– Gdy wróciłem do domu i obudziłem się, bateria telefonu była naładowana w 100 proc. On tyle nie trzyma. Policjantka później potwierdziła, że obsługa tych klubów ma totalny modus operandi. Siadają z nieprzytomnym klientem, z komputerem albo z podpiętym telefonem, żeby w razie czego się nie rozładował, i kasują. Równo co godzinkę schodzą płatności, żeby nie wzbudzić podejrzeń systemów bankowych. Kilka mniejszych przelewów, a nie jeden duży – dodaje.
Z banku zadzwonili do niego tej nocy dwa razy. Oba telefony „odbierał”. Rozmowy trwały ok. 30 sekund. – Myślę, że ktoś odebrał je za mnie. Mieli mój portfel i dowód, mogli podać wszystkie moje dane – przyznaje Marcin. I dodaje: – Może nawet miałem ustawiony limit na karcie, ale w aplikacji można go zmienić. Mieli dostęp do aplikacji i do SMS-ów, więc hulaj dusza, piekła nie ma. Byłem bezbronny.
Substancja nie do wykrycia
Rano Marcin pojechał zrobić testy toksykologiczne, które nie wykryły obecności narkotyków w jego organizmie. Ale po zatrzymaniach w warszawskich klubach go-go policja poinformowała, że substancja, która jest prawdopodobnie dosypywana do drinków, jest praktycznie nie do wykrycia po czterech godzinach od przyjęcia. Śledczy podejrzewają, że w klubach stosowany jest GHB, tzw. pigułka gwałtu. Substancja sprawia, że człowiek traci kontrolę nad sobą, ale może zachowywać się w miarę normalnie, nie jest nieprzytomny, ale nic nie pamięta i wykonuje polecenia.
Później zgłosił sprawę na policję. – Panowie byli szczerze ubawieni moją historią. Uważali, że się upiłem, wszystkim stawiałem, a teraz mi głupio przed narzeczoną. To jest najwyraźniej temat do żartów, kiedy ktoś został okradziony.
Dochodzenie policji zostało w jego sprawie umorzone, decyzję zatwierdziła prokuratura. Według śledczych „pokrzywdzony był zobowiązany do przechowywania kart z zachowaniem należytej ostrożności oraz nieudostępniania instrumentu płatniczego osobom nieuprawnionym. W dodatku pokrzywdzony powinien zapoznawać się z potwierdzeniem transakcji i niezwłocznie zgłaszać wszelkie reklamacje do jej wystawcy”.
– Spłacam kredyt. To był hardcore, musiałem się zapożyczyć. Nie byłem na tamtym etapie na tyle silny, żeby tę decyzję policji zaskarżyć – tłumaczy Marcin.
„Wchodziliśmy w czterech. Czułem się całkowicie bezpieczny”
Marcin wchodził do klubu z trzeba przyjaciółmi. Nie sądził, że może spotkać go coś złego. Śledztwo policji wykazało, że gdy klienci przychodzą do lokalu w grupach, to zadaniem personelu jest ich rozdzielić i nie dopuścić do tego, żeby razem wyszli. Tak też stało się w przypadku Marcina.
– Przyjaciele zostawili mnie samego w środku. Byli przekonani, że wyszedłem jako pierwszy. Żaden z nich nie próbował mnie szukać, nie dzwonili i nie pisali. Też wychodzili z klubu o różnych porach, ale żadnego z nich nie okradli. Jeden się ogarnął i wyszedł, gdy kazali mu zapłacić 400 zł za drinka – opowiada. – Jeden z tych kumpli, którzy mnie wtedy zostawili, zrobił mi przelew. Mam do nich wszystkich duży żal. Przewartościowałem niektóre sprawy po tym wydarzeniu, zerwałem niektóre znajomości.
– Fizycznie nic mi się nie stało. Może gdybym był na lekach, to miałbym poważniejsze konsekwencje zdrowotne. Kiedy przeczytałem o tym facecie, który umarł pod jednym z klubów ze striptizem w Warszawie, aż mnie ścisnęło w żołądku. Dokładnie taka sytuacja jak moja, tylko skończyła się dużo gorzej. Mam w sobie duże poczucie niesprawiedliwości, czułem się przez wiele miesięcy winny tego, co się wydarzyło, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że niezależnie od tego, w jakim jestem stanie, nikt nie ma prawa mnie okradać. Teraz wychodzę z założenia, że mogło się to dla mnie skończyć dużo gorzej.
Policja: Każda taka historia wygląda podobnie
Policja zdradziła, jak funkcjonują lokale, w których dochodzi do kradzieży na szkodę klientów, i potwierdziła, że modus operandi jest znany. Zazwyczaj klienci, którzy wchodzą do klubów, otrzymują darmowego drinka. Chwilę po jego wypiciu mężczyznom „urywa się film”, a w pamięci pozostają tylko przebłyski, np. to, że siedzieli w pokoju i ktoś podkładał im terminal. Później ich konta są systematycznie czyszczone, płatności schodzą w równych odstępach czasu, tak by nie wzbudzić podejrzeń systemów bankowych. Często też klienci podają obsłudze swoje PIN-y do kart.
Śledczy są w trakcie weryfikacji substancji, która była serwowana klientom. Próbki pobrali z butelek, szklanek, lodu i owoców – substancja szybko znika z organizmu człowieka, ale nie ulega rozkładowi poza organizmem. Jeśli znajdowała się na szklankach czy butelkach z alkoholem, powinna zostać wykryta podczas badań.
Oszukanych klientów mogłoby być nawet kilka tysięcy w całej Polsce. Stracili od kilku tysięcy nawet do miliona złotych. Za pomocą telefonów poszkodowanych dokonywano manipulacji na ich kontach bankowych, zwiększając limit dzienny, podwyższając progi operacji kartą kredytową, a nawet zaciągano pożyczki w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych, a te pieniądze w ciągu kilku godzin wydawano w lokalu.