Gazociąg Baltic Pipe, terminal LNG w Świnoujściu czy Gdańsku, farmy wiatrowe na Bałtyku – to kluczowe inwestycje mające zabezpieczyć polską, energetyczną przyszłość. Pytanie co lub kto będzie dbać o bezpieczeństwo tych inwestycji na wypadek konfliktu zbrojnego? Były komandor, profesor Piotr Mickiewicz nie ma złudzeń co do stanu polskiej marynarki, podkreślając, że potrzebujemy jej pilnego wzmocnienia, między innymi o okręty podwodne. Ekspert ds. Marynarki Wojennej w internetowym radiu RMF24 mówił o tym, co powinniśmy kupić i dlaczego sankcje gospodarcze nałożone na Rosję mogą paradoksalnie wpłynąć na decyzję o ataku agresora od strony Bałtyku.
Wczoraj rozpoczęły się manewry na Bałtyku pod nazwą Baltops-22. Są to ćwiczenia państw NATO. Wojska sojusznicze do 17 czerwca będą ćwiczyć między innymi operacje desantowe, artyleryjskie działania przeciw okrętom podwodnym i obronę powietrzną. Także Finlandia i Szwecja, które w połowie maja złożyły wnioski o dołączenie do Sojuszu Północnoatlantyckiego, biorą udział w tych manewrach.
Na antenie internetowego radia RMF24 profesor Piotr Mickiewicz ekspert ds. marynarki chwali, że zarówno cel manewrów, jak i siły, które są wykorzystywane, zostały doskonale dobrane. Zwrócił też uwagę, że po raz pierwszy od dłuższego czasu mówimy o bardzo przemyślanej, strategicznej i celnej reakcji NATO na działania rosyjskie także m.in. na Bałtyku.
To jest taka informacja dla Rosji, że posiadamy potencjał pozwalający na celne rażenie okrętu. Natomiast w kwestii Bałtyku musimy zwrócić uwagę na rzecz, którą raczej pomijamy w naszej narracji. Bałtyk był do tej pory przez Rosjan traktowany jako miejsce o dużym poziomie stabilności ze względu na trasy transportu surowców. W tej chwili na skutek embarga te trasy przestały mieć znaczenie i Bałtyk może być właśnie takim wygodnym dla Rosji miejscem prowadzenia jakichś działań o charakterze incydentalnym, kreowania napięcia i będącego obszarem rywalizacji zastępczej. Dlatego bardzo dobrze, że Sojusz Północnoatlantycki pokazuje, że nie pozwoli na to, aby Bałtyk stał się miejscem prowadzenia różnego rodzaju prowokacji polityczno-militarnych ze strony Rosji – mówił profesor Mickiewicz.
Dziennikarz RMF FM Tomasz Weryński pytał też swojego gościa o stan polskiej Marynarki Wojennej. Czy program Miecznik, zakładający dostarczenie marynarce trzech fregat wielozadaniowych, to właściwe rozwiązanie, które zapewni Polsce bezpieczeństwo?
Dyskutujemy o tym od kilku lat. Czy fregata, czy korweta? Ja akurat stoję na stanowisku, że raczej fregata ze względu na potrzebę kontroli żeglugi związanej z transportem surowców energetycznych, nośników energii do polskich portów. W związku z tym jest to krok w dobrym kierunku. Tylko musimy sobie uświadomić, że Miecznik jest jednym z czterech elementów, które pozwolą odbudować Marynarkę Wojenną, bo oprócz tego potrzebujemy okrętów podwodnych, których nie mamy i jednostek patrolowych, które posiadamy, ale w niewystarczającej ilości – podkreślał.
Musimy budować siły kontroli akwenów, bo pamiętajmy, że od 2024 roku, przynajmniej formalnie, istotną część energii elektrycznej będziemy uzyskiwać z farm wiatrowych na Bałtyku i je także trzeba chronić. Mówiąc wprost trzeba ich pilnować przed jakimiś akcjami sabotażowymi. (…) Natomiast jest to proces bardzo kosztowny. No i pytanie, czy zdołamy uzyskać środki na radykalną poprawę możliwości bojowych floty wojennej w sytuacji ekonomicznej, w jakiej się znajdujemy. To jest bardzo duży wysiłek finansowy – dodawał.
Były komandor zauważa też, że poczuliśmy się w czasach pokoju zbyt bezpiecznie i nie dbaliśmy wystarczająco o rozwój Marynarki Wojennej.
Nazywając rzeczy po imieniu, po prostu przespaliśmy ten okres, w którym Marynarka Wojenna przestała posiadać jakąkolwiek gotowość bojową. Nie umieliśmy przełożyć jej zadań na czas pokoju. Cały czas patrzono na Marynarkę Wojenną jako element potencjalnych sił zbrojnych w konflikcie wojennym, który wydawał nam się daleki – mówił.
Profesor Piotr Mickiewicz pytany o to, czy lepiej teraz kupić, czy wybudować własne okręty, podkreślał, że istotnym czynnikiem decydującym, jest czas ich dostarczenia. Możemy na przykład kupić coś, co zostaje wycofywane z użycia we flotach innych państw. Wtedy kilkanaście okrętów moglibyśmy pozyskać w przedziale między dwa, a trzy lata. Jest to jednak mniej opłacalne z punktu widzenia interesów gospodarczych niż gdybyśmy zdecydowali się na samodzielne wybudowanie takich jednostek. Wtedy jednak ich budowa mogłaby zająć dekadę.
W przypadku okrętów podwodnych raczej ten drugi scenariusz byłby właściwy, ponieważ nie zapominajmy, że załogi okrętów podwodnych bazują w dużej mierze na doświadczeniu i wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Doprowadzenie do sytuacji gdzie część załóg zostanie rozdysponowana po innych jednostkach, przestanie ćwiczyć, odejdzie do rezerwy, spowoduje, że tak naprawdę mając okręty podwodne tych ludzi na nowo trzeba uczyć jak się pływa. W tym przypadku raczej optowałbym za szybkim zakontraktowaniem jednostek podobnych wielkością do tych, które posiadamy i szybkie przerzucenie załóg jeszcze posiadających praktykę pływania po Bałtyku na te jednostki – podkreślał.