Po decyzji o wydaleniu polskich dyplomatów z Moskwy, Rosjanie rozkopali ulicę przed ambasadą polską, uniemożliwiając Polakom wyjazd. Dzięki brawurowej akcji przeprowadzonej przez pracowników polskiej placówki, dyplomatom udało się opuścić kraj Putina. – Po tej operacji jeden z policjantów podszedł do pracownika ambasady i powiedział: „Maładcy! Jaki desant zrobiliście!” – opowiada Faktowi Piotr Skwieciński, dyrektor Instytutu Polskiego w Moskwie i jeden z wydalonych dyplomatów.
W kwietniu, decyzją Kremla, 45 dyplomatów z ambasady Polski w Moskwie zostało wydalonych z Rosji. Jedną z osób uznanych za persona non grata był Piotr Skwieciński, dyrektor Instytutu Polskiego w Moskwie. Dyplomata opowiedział Faktowi o dramatycznych scenach, do których doszło po decyzji Kremla.
W czwartek 7 kwietnia, dzień przed tym, jak polski ambasador został wezwany do rosyjskiego MSZ, rosyjskie służby drogowe rozkopały ulice przylegające do ambasady polskiej w Moskwie. W ten sposób uniemożliwiły wyjazd ze wszystkich bram polskiej placówki, poza jedną – główną bramą.
– Wykopano rowy, co spowodowało, że samochody nie mogły wyjechać z ambasady. Pracownicy placówki mogli wyjść, ale było to bardzo niekomfortowe, ponieważ na ulicy trzeba się było przecisnąć między rowem a płotem ambasady – mówi Faktowi Piotr Skwieciński.
– Te rowy demonstracyjnie wykopali tylko przed bramami ambasady. Gdyby naprawdę były problemy z instalacją, to zrobiliby doły wzdłuż krawężnika na całej ulicy. Wokół kręciło się sporo facetów w pomarańczowych kamizelkach, teoretycznie pracowników wodociągów i kanalizacji. Jednemu z nich podwinęła się kamizelka i okazało się, że z tyłu ma kajdanki. Przypuszczam, że byli to funkcjonariusze FSB. Na początku ulicy, przy której jest część bram ambasady, w tym ta najważniejsza, Rosjanie postawili polewaczkę, która cały czas stała na pomarańczowym sygnale. Podejrzewaliśmy, że w razie, gdy będziemy próbowali wyjechać z ambasady, ona zablokuje nam drogę – opowiada dyplomata.
– W środę do końca dnia mieliśmy termin na wyjazd z Rosji. W poniedziałek o godz. 15.00, kiedy zaczynały się korki w Moskwie, przez jedyną niezablokowaną bramę z ambasady wyjechały dwie polskie półciężarówki, tzw. gazele. Okrążyły teren placówki, wjechały na ulicę, gdzie jest najważniejszy wyjazd z bloku mieszkalnego ambasady i stanęły obok siebie, burta w burtę, blokując ulicę. Wtedy otworzono bramę ambasady, wyskoczyło z niej kilkunastu pracowników, którzy usunęli pachołki, okalające rów. Przez rów przerzucono prowizoryczny „most” z arkuszy grubej blachy. Po tym „moście” wyjechały jeden po drugim samochody, które były zablokowane na terenie ambasady – relacjonuje Piotr Skwieciński.
Dyplomata wyjaśnia, że polska placówka jest podzielona na dwie strefy – ambasadę i blok mieszkalny – i nie między nimi przejazdu. Nie było więc możliwości wyjazdu samochodami, które stały na parkingu przed blokiem.
– Operacja zakończyła się pełnym sukcesem. Pracownicy od rowów natychmiast wyskoczyli i mieli pretensje do policjantów, którzy dyżurują przed ambasadą. Potem jeden z policjantów podszedł do pracownika ambasady, rozejrzał się, upewniając, że w pobliżu nie ma panów w pomarańczowych kamizelkach i powiedział: Maładcy! Jaki desant zrobiliście! – mówi dyrektor Instytutu Polskiego w Moskwie.
Jego zdaniem, celem rosyjskiej prowokacji było to, żeby dyplomaci, którzy mieli zablokowane samochody, nie wyjechali z Moskwy w żądanym przez Kreml terminie. Mieli pięć dni na opuszczenie kraju.
– Wtedy ich status stałby się dramatyczny, bo przebywaliby w Rosji nielegalnie, nie mogliby wychodzić poza placówką, gdzie nie byliby chronieni immunitetem dyplomatycznym i można by ich aresztować. Kreml mógłby wtedy zrobić kampanię propagandową, jacy Polacy są bezczelni, kazano im wyjechać, a oni nie zrobili tego. Co ważniejsze jednak, jakoś tę sytuację trzeba by rozwiązać i konieczne byłyby pertraktacje na szczeblu polskiego i rosyjskiego MSZ. I Rosja w zamian na rozwiązanie tego problemu mogłaby czegoś od nas żądać – podsumowuje Piotr Skwieciński.