O 210 zł brutto ma w 2022 r. wzrosnąć minimalne wynagrodzenie za pracę. Najniższa krajowa wyniesie 3010 zł wobec 2800 zł w tym roku. Istnieje jednak poważne ryzyko, że ponad 2 mln Polaków po tej „podwyżce” zarobi realnie… mniej niż teraz. Wszystko przez szalejącą inflację. Efekt? Jak tak dalej pójdzie, to niedługo podwyżki płacy minimalnej trzeba będzie ustalać dwa razy do roku. Tego wymagają przepisy.
„Inflacja przyspiesza, ale wynagrodzenia rosną szybciej” – to koronny argument przedstawicieli obozu rządzącego, który wykorzystują, by bagatelizować drożyznę w wielu aspektach życia gospodarczego. „Polaków i tak stać na więcej” – słyszymy jak mantrę.
Mówili o tym choćby prezes NBP Adam Glapiński czy premier Mateusz Morawiecki we wrześniu, gdy inflacja ledwo przekraczała granicę 5 proc. Dziś jest już na poziomie 6,8 proc., co w poniedziałek potwierdził Główny Urząd Statystyczny.
Niedługo argument o szybko rosnących pensjach może jednak zostać rządowi wytrącony z rąk. Wszystko za sprawą płacy minimalnej, którą wciąż w Polsce otrzymuje ponad 2 mln pracowników.
Podwyżka, która stanie się obniżką
Przypomnijmy, że na 2022 r. rząd zaplanował minimalne wynagrodzenie na poziomie 3010 zł brutto. To o 210 zł więcej niż do tej pory. W tym roku bowiem obowiązywała stawka 2800 zł brutto miesięcznie.
Podwyżka wynosi więc 7,5 proc. w skali roku. A to już tylko nieznacznie więcej niż najnowsze odczyty inflacji.
Problem w tym, że pochodzą one z października. Wciąż jest zatem przestrzeń do wzrostów. Wystarczy, że wskaźnik utrzyma tegoroczne tempo, to jeszcze w tym roku możemy spodziewać się poziomów zbliżonych do 8 proc.
Przypomnijmy bowiem, że przecież rok rozpoczynaliśmy od inflacji na poziomie 2,4 i 2,7 proc. w styczniu i lutym. Potem było jednak już tylko gorzej. Ponad 4 proc. w drugim kwartale i ponad 5 proc. w trzecim. Czwarty rozpoczęliśmy natomiast od 6,8 proc. czyli poziomów rekordowych na przestrzeni 20 lat.
Żadnych symptomów hamowania inflacji nie widzą eksperci. „W inflacji ujawnia się teraz wszystko: globalne ceny surowców, problemy z dostawami (towary), obecna od długiego czasu presja inflacyjna w usługach pracochłonnych, krótkoterminowe dostosowania do wyższych cen paliw i energii w ogóle. Apogeum tych efektów dopiero przed nami” – prognozują ekonomiści mBanku.
Wie o tym również rząd. – Maksymalna inflacja? Trudno przewidywać. Wydaje się, że bariera 10 proc. nie jest zagrożona. Myślę, że realna jest inflacja na poziomie 7-8 proc. do końca roku – mówił na początku listopada wiceszef resortu finansów Piotr Patkowski na antenie Radia Plus.
Jeśli więc na początku przyszłego roku wskaźnik przekroczy 7,5 proc., to będzie to oznaczać, że ceny rosną szybciej niż minimalne wynagrodzenie. Czyli ponad 2 mln Polaków w styczniu 2022 r. będzie stać na mniej niż jeszcze w styczniu 2021 r.Ratunkiem może tu być Polski Ład, który tym najmniej zarabiającym pozwoli trochę zrekompensować skutki drożyzny.
A to oznacza, że realna gospodarka przynajmniej częściowo wytrąci rządowi z ręki jego koronny argument o „płacach rosnących szybciej niż ceny”.
Podwyżki minimalnej dwa razy w roku? Tak mówią przepisy
Szalejąca drożyzna będzie oznaczała konieczność zmian w ustalaniu płacy minimalnej. Mówią o tym wprost przepisy ustawy.
Czytamy w niej, że w przypadku zwiększonej inflacji „ustala się dwa terminy zmiany wysokości minimalnego wynagrodzenia oraz wysokości minimalnej stawki godzinowej: od dnia 1 stycznia i od dnia 1 lipca”.
Problem w tym, że dzieje się tak tylko w przypadku, gdy rząd prognozuje średnioroczną inflację na poziomie powyżej 5 proc. A to na razie nie ma miejsca.
W założeniach do przyszłorocznego budżetu czytamy bowiem, że średni wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych ma wynieść zaledwie 3,3 proc. W przyszłym roku o podwójnej podwyżce płacy minimalnej nie może więc być mowy.
W przeciwieństwie na przykład do Niemiec. U naszych zachodnich sąsiadów, gdzie również szaleje inflacja, choć nie tak mocno jak w Polsce, już w tym roku minimalna stawka godzinowa była podnoszona dwukrotnie. Podobnie będzie w przyszłym roku.
W Polsce jednak rząd liczy na spadek inflacji. Zapytaliśmy w resorcie rodziny i polityki społecznej (to on po rekonstrukcji rządu odpowiada za zagadnienia związane z pracą), czy jest rozważany scenariusz podwójnej podwyżki płacy minimalnej. Odpowiedzi na razie nie otrzymaliśmy, ale trudno spodziewać się, żeby tak było, skoro nie są spełnione ustawowe przesłanki i inflacja w przyszłym roku nie przekroczy zdaniem rządzących 5 proc.
Warto jednak mieć na uwadze, że dokładnie rok temu rząd przewidywał, że w 2021 r. inflacja średniorocznie wyniesie… 1,8 proc. Dziś te szacunki można włożyć między bajki. Takiego poziomu nie udało się bowiem osiągnąć w żadnym z dotychczasowych 10 miesięcy. Ba, nie udało się nawet do niego zbliżyć.
Inna sprawa, że wysoka inflacja – choć nikt tego nie przyzna wprost – jest na rękę rządowi. Wysoka inflacja to wyższe ceny. Wyższe ceny to wyższe podatki, przede wszystkim VAT. A wyższy VAT to większe wpływy do budżetu i korzystny efekt wizerunkowo-propagandowy.
Podobnie zresztą jak częstsze podwyżki płacy minimalnej. To rząd występuje tu w roli „dobrego wujka”, który daje milionom Polaków podwyżkę. Sam jednak za nią nie płaci, bo ciężar ten jest przerzucony na pracodawców. A rząd „skasuje” tylko dzięki temu wyższy podatek.
Co drożeje najmocniej?
Inflacja w październiku wyniosła 6,8 proc. rok do roku – podał w poniedziałek Główny Urząd Statystyczny (GUS). To dane identyczne z tzw. szybkim odczytem, który wskazał 6,8 proc., zaskakując ekonomistów. Inflacja, która jeszcze we wrześniu sięgała w skali roku 5,9 proc., znalazła się najwyżej od ponad 20 lat.
Najmocniej względem października 2020 r. drożeje gaz do samochodów. Tu ceny są wyższe o ponad 53 proc. Niewiele lepiej jest w przypadku innych paliw. Tu przez rok zrobiło się drożej o ponad jedną trzecią.
Znacznie szybciej niż średnia rosną również ceny pieczywa (9,4 proc.), oleju (ponad 10 proc.) oraz kilku rodzajów mięs. Na przykład wołowina czy drób są odpowiednio droższe o 9,1 i 18,8 proc. Tanieje natomiast wieprzowina.
Do tego GUS odnotował ponad 18-proc. wzrost opłat za wywóz śmieci, a do tego wyraźne podwyżki cen prądu, gazu i opału.