W gorącym politycznie sezonie wakacyjnym duże znaczenie dla przyszłości polskiej polityki będą mieć sprawy, które nie dotyczą aktualnych tematów dnia w Warszawie i na Twitterze. Trzeba zauważyć bowiem, że zaczęła się właśnie druga bitwa o poparcie na wsi i w małych miastach. 40 proc. Polaków mieszka przecież na wsi, a kolejne miliony w najmniejszych miasteczkach. Pierwsze starcie wygrał PiS, ustawiając się m.in. dzięki programom społecznym jako swoisty ambasador wsi i detronizując tam przy okazji PSL.
Bez mobilizacji tego elektoratu nie byłoby ubiegłorocznego zwycięstwa Andrzeja Dudy. Teraz jednak zaczyna się kolejna rozgrywka. Z badań PiS wynika jednoznacznie, że „polskie Kansas” się zmienia. Stąd nacisk w Polskim Ładzie na nowe aspiracje i modernizację z zachowaniem własnej tożsamości kulturowej. O tym tandem Kaczyński–Morawiecki mówi na spotkaniach od Rypina po Garwolin. W międzyczasie Kaczyński przywraca większość PiS w Sejmie, w środę do klubu powróciła posłanka Małgorzata Janowska.
Nacisk na utrzymanie i rozbudowę poparcia poza dużymi miastami widać od samego początku, gdy PiS pokazał Polski Ład. Wtedy Jarosław Kaczyński na pierwszym planie postawił dumę wynikającą z tego, że PiS reprezentuje wieś. Później w jednym z wywiadów mówił, że czytał niedawno „Ludową historię Polski” Adama Leszczyńskiego. Nieco niezauważenie w głównym nurcie dyskusji medialnej PiS w ostatnich tygodniach zapowiedziało osobny Polski Ład dla Wsi jako nowy, autonomiczny program. Jego szczegóły mają być znane w najbliższych tygodniach, ale pewne propozycje już padły. PiS chce doprowadzić do modernizacji terenów dawnej prowincji i zasypać przepaść cywilizacyjną między wsią a miastem. I mówi to całkiem otwarcie.
A mniej otwarcie, że potrzebuje nie tylko utrzymania, ale też pozyskania nowych wyborców. W miastach dla PiS to bardzo trudne, pozostaje „uruchomienie” tylko mieszkańców terenu poza metropoliami, którzy wcześniej wcale albo rzadko głosowali. To ambitne zadanie, ale jak pokazują ubiegłoroczne wybory prezydenckie – do wykonania.
PiS ma jednak swoje wyzwania. Po pierwsze, w przestrzeni między miastem a wsią buduje się Michał Kołodziejczak z AgroUnii. Poprzez media społecznościowe oraz spektakularne protesty i happeningi chce być alternatywą dla PiS. Zapowiedział, że w przyszłym tygodniu rolnicy zablokują w Polsce drogi w jednym z bastionów partii Kaczyńskiego. Krytykuje wprost premiera Mateusza Morawieckiego, zarzucając mu brak prawdziwego dialogu z rolnikami, zwłaszcza małymi i średnimi.
Pytanie też, jak w tym wszystkim odnajdzie się sejmowa opozycja. Donald Tusk jak do tej pory skupiał się na polaryzacji, a nie na ofercie dla elektoratu poza opozycją. PSL zajęte jest tworzeniem Koalicji Polskiej, Lewica chwilowo skupia się na sobie. Nadzieją opozycji może być Szymon Hołownia, chyba że ulegnie szantażowi polaryzacji i przestanie się zwracać do wyborców PiS i nowych głosujących. Młodsi liderzy i liderki opozycji mogą też zagrać kartą pokoleniową. Hołownia czy liderki Lewicy przede wszystkim. Protesty kobiet były przecież wszędzie tak samo istotnym tematem jak susza, zmiany klimatyczne czy inne kwestie cywilizacyjne. I to wszystko sprawia, że przed wyborami w 2023 r. nic nie jest jeszcze rozstrzygnięte.