Grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR) w Parlamencie Europejskim nie zamierza ujawnić „osobom postronnym”, ile unijnych pieniędzy wydała na billboardy informujące o sukcesie rządu PiS.
Okazuje się, że choć w powszechnym mniemaniu wydawanie środków z Unii Europejskiej jest lepiej kontrolowane niż w przypadku pieniędzy krajowych, nie sposób dowiedzieć się, ile pieniędzy poszło na kampanię „770 miliardów złotych wynegocjowanych dla Polski w UE”.
Kampania bliźniaczo podobna
Billboardy sygnowane przez grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów – czyli frakcję w Parlamencie Europejskim, w której zasiadają i dominują eurodeputowani PiS – zawisły na ulicach największych polskich miast wkrótce po uruchomieniu rządowej kampanii promocyjnej „#LiczySięPolska”.
Ekipa Mateusza Morawieckiego na przełomie kwietnia i maja 2021 postanowiła pochwalić się, że zdobyła dla Polski dodatkowe 770 miliardów złotych. To wtedy stało się jasne, że dzięki głosom Lewicy Sejm wyrazi zgodę na ratyfikację Funduszu Odbudowy UE, dając PiS wymarzoną większość. Plakaty były też elementem nacisku na resztę opozycji, która nie chciała poprzeć rządu w parlamencie.
Z rządowych plakatów woła do przechodniów kilka komunikatów, m.in. „770 miliardów złotych dla Polski”, „770 miliardów złotych dla polskich rodzin” czy „770 miliardów złotych dla polskich wsi, miast i miasteczek”.
Kampania miała kosztować kilka milionów złotych i odbiła się szerokim echem w mediach. Rządowi zarzucano, że promuje się na pieniądzach z Unii, w dodatku wciąż niepewnych. Ani plakaty, ani spoty reklamowe czy strona internetowa “Liczy się Polska” nie wspominają, że 770 mld złotych przekaże Polsce Unia Europejska – w ramach siedmioletniego budżetu i Funduszu Odbudowy.
Na billboardach ufundowanych przez EKR informacja o UE już jest, choć to nie ona stanowi clue komunikatu. Plakaty informują nas, że 770 miliardów zostało dla Polski „wynegocjowanych”. A negocjowała je przecież nie grupa EKR, tylko rząd PiS.
Uwagę od razu przykuwa duży napis „770 miliardów” – białym pogrubionym drukiem na czerwonym tle – jeszcze większy niż na rządowych plakatach. Poniżej, na tle powiewającej unijnej flagi, dalszy ciąg tekstu. Słowa „dla Polski” zapisano tłustym drukiem, a „wynegocjowanych w UE” słabiej widocznym drukiem zwykłym.
Poza tym na plakacie znalazły się także dwa loga grupy EKR oraz adres strony internetowej: grupaekr.pl. Nad nim, drobnym druczkiem informacja: „Materiał informacyjny finansowany ze środków grupy EKR w Parlamencie Europejskim”.
Czy w ten sposób plakaty promują hojność UE, czy raczej sugerują skuteczność działania polskiego rządu? Czy grupa EKR mogła w ogóle sfinansować taką kampanię?
Informacje „nie dla postronnych”
Skoro środki na billboardy „770 mld euro wynegocjowanych dla Polski w UE” należały do grupy EKR, z całą pewnością pochodziły z unijnego budżetu. W przeciwieństwie do paneuropejskich partii politycznych, które 15 proc. swoich dochodów muszą pozyskiwać z darowizn, grupy polityczne są poniekąd częścią PE i utrzymują się wyłącznie z unijnych dotacji.
Rocznie Unia przeznacza na ich wsparcie ok. 65 mln euro. Pieniądze rozdzielane są na początku roku, a wielkość przelewu zależy od liczby członków frakcji. W ostatnim dostępnym publicznie sprawozdaniu finansowym – za 2019 rok – czytamy, że grupa EKR dostała na swoją działalność ponad 6 mln euro, czyli ok. 26 mln złotych. Dla porównania subwencja PiS za 2019 rok to ok. 18,5 mln złotych.
Co EKR może opłacić za dotacje z Unii? By nie było wątpliwości, Parlament przygotował wytyczne, a każdą z grup poprosił o opracowanie wewnętrznych zasad finansowych. Czytamy w nich, że środki z UE można przeznaczyć na pokrycie wydatków:
administracyjnych, operacyjnych oraz na utrzymanie sekretariatu;
związanych z prowadzoną działalnością polityczną i informacyjną w ramach działalności politycznej Unii.
Zakazane jest natomiast przekazywanie tych pieniędzy europejskim lub krajowym partiom politycznym, a także powiązanym z nimi fundacjom. Nie można też opłacać z nich żadnych kampanii wyborczych. Ani na szczeblu unijnym, ani lokalnym.
Zapytaliśmy polską delegację w grupie EKR, w jaki sposób kampania “770 miliardów złotych wynegocjowanych dla Polski z UE” wpisuje się w reguły Parlamentu.
Rzeczniczka poinformowała nas jedynie, że kampania „została przygotowana z należytą starannością” oraz „zgodnie z zasadami linii budżetowej 400” (chodzi o ww. zasady). Mimo to nie chciała podać nam żadnych konkretnych informacji. Nie ujawniła ani kosztów kampanii, ani liczby zakupionych nośników, ani nawet długości jej trwania.
Uznała, że grupy polityczne nie mają obowiązku dzielić się nimi z “osobami postronnymi” i odesłała do corocznych sprawozdań finansowych publikowanych na stronie PE.
Wystarczy choćby wzmianka o UE
Problem w tym, że pojawiają się one z dużym opóźnieniem. Ostatnie opublikowane raporty to te za rok 2019. Służby prasowe Parlamentu przyznają, że sprawozdanie za 2021 poznamy nie wcześniej niż w październiku 2022.
Na jego podstawie i tak nie ustalimy, jaki był koszt tej konkretnej kampanii billboardowej.
„Sprawozdania pokazują całkowite wydatki, bez szczegółowych informacji na temat działań, których dotyczą. Będzie można w nich sprawdzić, ile grupa wydała na publikacje i reklamę (zarówno na szczeblu centralnym, jak i „zdecentralizowane” przez delegacje krajowe lub poszczególnych eurodeputowanych), ale nie zobaczyć, ile wydała na tę konkretną akcję” – słyszymy w PE.
Szczegółów nie pozna także sam Parlament. Coroczne sprawozdania finansowe, po zewnętrznym audycie i zasięgnięciu opinii Komisji Kontroli Budżetowej (CONT), są zatwierdzane przez PE w całości. Ale CONT rzadko weryfikuje konkretne działania. Parlament po prostu zakłada dobrą wolę grup. Ufa, że nie będą naginać zasad.
“Ciężko badać kontekst polityczny. Otworzyłoby to furtkę do sprawdzania wszystkich działań promocyjnych” – tłumaczy nam jeden z pracowników komisji CONT. Jednocześnie przyznaje, że finansując kampanię “770 mld złotych wynegocjowanych dla Polski w UE” polska delegacja w grupie EKR – czyli PiS – mogła poruszać się w granicy obowiązujących zasad.
Na upartego można bowiem stwierdzić, że grupa, a właściwie jej członkowie, uczestniczyli w przyjmowaniu prawa, które doprowadziło do wypłaty środków dla Polski.
W praktyce często wystarczy, by na danym plakacie, ulotce czy kubku pojawiła się wzmianka o UE i logo grupy, by wydatek uznano za dopuszczalną promocję działań Unii.
„Wiadomość jest akceptowana pod warunkiem, że jest zgodna z Artykułem 1.1.1 zasad [wspomnianych wyżej – red.]. Innymi słowy, temat debaty/dyskusji/publikacji itp. powinien być związany z UE” – wskazują rzecznicy Parlamentu.
Pogłębioną kontrolę wydatków UE co roku przeprowadzają audytorzy z Europejskiego Trybunału Obrachunkowego. W ostatnich latach kilkakrotnie zwracali Parlamentowi uwagę, by zwiększył kontrolę nad finansami grup politycznych. Nieprawidłowości bada też Europejski Urząd ds. Nadużyć Finansowych (OLAF), do którego swoje wątpliwości może zgłosić każdy obywatel/obywatelka UE.
Grupa EKR tubą rządu PiS
Za poprawne rozliczanie unijnych dotacji i kontrolę nad tym, na co idą pieniądze, w pierwszej kolejności odpowiadają pracownicy sekretariatu danej grupy. Często są nimi osoby powiązane z krajowymi partiami politycznymi. Mogą przymykać oko na ew. niedociągnięcia w wydatkach.
W sekretariacie EKR pracują m.in. córka byłego szefa MSZ Jacka Czaputowicza, Magdalena Czaputowicz, oraz syn sekretarki Jarosława Kaczyńskiego (“pani Basi”), Marcin Skrzypek. Rzeczniczką polskiej delegacji jest natomiast Marta Lipińska, córka Adama Lipińskiego, obecnie wiceprezesa NBP.
PiS w ogóle dominuje w EKR.
Na 61 eurodeputowanych grupy aż 27 to Polki i Polacy. Druga najliczniejsza partia – Bracia Włosi – ma ich zaledwie siedmioro. Delegacje z pozostałych krajów są kilkuosobowe. Współprzewodniczącymi grupy są Ryszard Legutko z PiS i Raffaele Fitto z Braci Włochów. Sekretarzem generalnym jest natomiast polski dyplomata Gabriel Beszłej (Magdalena Czaputowicz pracuje jako jego asystentka).
Grupa EKR powstała w maju 2009 roku z inicjatywy brytyjskiej Partii Konserwatywnej. Po brexicie i wyborach w 2019 z trzeciej najliczniejszej w PE spadła na szóstą pozycję. To wtedy PiS stało się w niej dominującą siłą.
Z frakcji o profilu wolnorynkowym (sic!) i eurosceptycznym zaczęła przekształcać się w tubę polskiego rządu na forum UE. Gdy tylko w Parlamencie pojawiają się słowa krytyki wobec zamachu PiS na sądy, prawa kobiet czy osób LGBT, grupa EKR szykuje przeciwstawne projekty rezolucji i próbuje torpedować dyskusję. Jest jednak zbyt mała, by zatrzymać krytyczną większość.
Czy poza billboardami “700 miliardów euro wynegocjowanych dla Polski z UE” EKR sfinansowała także kampanie w innych krajach? Czy bliźniacze plakaty znajdziemy we Włoszech, Hiszpanii, Belgii czy Szwecji? I czy zasiadający w grupie przedstawiciele tych państw w ogóle wiedzieli o tym pomyśle i wyrazili na to zgodę?
Marta Lipińska odmówiła nam odpowiedzi na te pytania. Pozostałe delegacje w EKR, do których się zwróciliśmy, w ogóle nie zareagowały na przesłane przez nas maile.
Pokusa, by naginać zasady
Wiele wskazuje, że pieniądze przekazywane grupom w PE są kontrolowane jeszcze słabiej niż te przekazywane paneuropejskim partiom politycznym i związanym z nimi fundacjom. Partie i fundacje to szersze jednostki działające także w europejskich krajach spoza UE. Członkowie grupy EKR w większości należą dziś do partii o tej samej nazwie.
O finansowaniu partii przez UE mówi osobne rozporządzenie, a w Parlamencie Europejskim funkcjonuje poświęcony im specjalny urząd. Komisja Europejska planuje też zwiększyć kontrolę nad ich finansami i doprecyzować ich status. W przypadku grup takich zabezpieczeń prawnych ani planów nie ma, choć w swoich raportach od lat apelują o nie audytorzy z ETO.
Brak transparentności daje pokusę, by naginać zasady. Przykładem mogą być głośne w Polsce historia z konferencjami PiS i Solidarnej Polski.
W 2015 roku PiS zorganizowało wyborcze konwencje w Poznaniu i Katowicach za fundusze od partii EKR (wówczas występującej pod akronimem ACRE, od francuskiej nazwy Sojuszu Europejskich Konserwatystów i Reformatorów). M.in. za te naruszenia Parlament miał nakazać EKR zwrot ponad 600 tys. euro. Bo imprezy dotyczyły wewnętrznych spraw Polski, a nie UE. Sponsorowanie lokalnych kampanii jest wprost zakazane w ww. rozporządzeniu.
Partia Ziobry w 2013 zorganizowała spotkanie za pieniądze od partii MELD (ang. Movement for a Europe of Liberties and Democracy, Ruch na rzecz Europy Wolności i Demokracji), która korzystała z grantów z UE. Jak pisał „Newsweek” choć konferencja miała być kongresem poświęconym polityce klimatycznej Unii, bardziej przypominała partyjny zjazd. Kwestie klimatu miały być zaledwie dodatkiem.
Dotacje przekazywane krajowym partiom przez MELD, w tym sprawę polską, wziął pod lupę OLAF. Wydał już rekomendacje rządom Włoch, Grecji i Danii. Badanie ew. nadużyć Solidarnej Polski wciąż jest w toku. Ale nawet jeżeli sprawa skończyłaby się rekomendacjami dla Polski, trafi w ręce podporządkowanej Zbigniewowi Ziobrze prokuratury. Ta już raz umorzyła śledztwo, gdy możliwe nadużycie zgłosili jej posłowie Nowoczesnej.
Ściganiem przestępstw z wykorzystaniem unijnych funduszy od tego roku zajmie się nowo utworzona Prokuratura Europejska. Polska jest jednak jednym z pięciu krajów UE, które zdecydowały się do niej nie przystąpić.