Niedawny wywiad ambasador USA Georgette Mosbacher, w którym skrytykowała Polskę za politykę wobec środowisk LGBT, odbił się na prawicy szerokim echem. Przeważały głosy oburzenia za traktowanie Polski jak amerykańskiej kolonii, i za mieszanie się przez panią ambasador w nasze wewnętrzne sprawy. Politycy PiS i zbliżeni do nich dziennikarze przypominają, że to nie pierwszy raz, kiedy pani Mosbacher w dosyć bezceremonialny sposób ingeruje w polskie życie publiczne.
Pomińmy to, czy i w jakim stopniu zarzuty wobec pani ambasador są uzasadnione. Z całą pewnością styl jej działalności różni się od jej poprzedników.
Nie spierając się o meritum warto zwrócić uwagę, że to nikt inny, ale rząd PiS-u i usłużni mu dziennikarze doprowadzili do sytuacji, w której ambasador Stanów Zjednoczonych Ameryki czuje się swobodnie w wyrażaniu poglądów dotyczących sytuacji w Polsce oraz w formułowaniu oczekiwań, a nawet żądań w stosunku do polskich władz.
Rządy „dobrej zmiany” od początku postawiły w polityce zagranicznej wyłącznie na sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Unia Europejska nie tylko zeszła na plan dalszy, coraz częściej pojawiały się głosy kwestionujące nasze członkostwo w UE, ale i podważające sam sens istnienia Wspólnoty. Z kraju także nadającego ton polityce Unii, staliśmy się wiecznym kontestatorem wszystkiego, co dzieje się i mówi w Brukseli.
Takiej okazji amerykańska dyplomacja nie mogła przepuścić. Mając tak słabego partnera, który z góry powierzył swoje losy w ręce USA, wiedzą, że mogą pozwolić sobie na wiele, a nawet na wszystko. Dlatego nie łudźmy się, że inicjatywy i wypowiedzi pani Mosbacher są jej własnymi. To jest w pełni świadoma i przemyślana polityka rządu Stanów Zjednoczonych, którą pani ambasador jedynie realizuje.
Oczywiście, sojusz ze Stanami Zjednoczonymi jest fundamentem nie tylko naszego bezpieczeństwa, ale i bezpieczeństwa euroatlantyckiego. Bez żadnych wątpliwości USA są i powinny pozostać najbliższym sojusznikiem Polski i Unii Europejskiej. Rzecz jednak polega na rozłożeniu akcentów.
Rozsądny i zdolny muzyk potrafi zagrać na każdym fortepianie. Wszak może mu przyjść grać na niejednym instrumencie w niejednej sali koncertowej. Jednak dyrygenci naszej dyplomacji zdecydowali, że będziemy grali na jednym fortepianie, w dodatku pożyczonym, a może raczej kupionym na raty od amerykańskiej firmy. Skoro tak, to skazani jesteśmy do grania na nim zawsze, nawet jeśli jest rozstrojony.
Jeśli zatem politycy, czy dziennikarze oburzają się na to, jak traktuje nas amerykańska ambasador, niech podziękują sami sobie. To ich jednostronna i bezalternatywna polityka zagraniczna doprowadziła do tego, że zabrnęliśmy do stanu obecnego.
Inna sprawa, że gdyby nie pani Mosbacher, to PiS już dawno położyłby łapę na prywatnych mediach. To druga strona medalu polskiej patologii w czasach „dobrej zmiany”.
wprost.pl