Kolejne decyzje i ruchy władz Polski potwierdzają, że w dobie nasilania się dekonstrukcji dotychczasowego ładu międzynarodowego stawiają one wszystko na bycie protektoratem Stanów Zjednoczonych – pisze Karol Kaźmierczak.
5maja ogłoszono, że Microsoft pomoże przygotować tak zwaną Chmurę Krajową czyli ogólnie dostępną chmurę obliczeniową, która ma być dostępna dla instytucji publicznych i polskiego biznesu. Nie dziwi entuzjazm z jakim inwestycja ta została odebrana wśród prorządowych komentatorów, ale nawet ci nie podzielający entuzjazmu wobec obozu Prawa i Sprawiedliwości nie dostrzegają geopolitycznej wagi tej decyzji.
W komentarzach użytkowników portali społecznościowych przebijał ekonomizm, próby podsumowania zawartego z Microsoftem porozumienia przez proste podliczenie sumy zainwestowanych dolarów. A przecież inwestycja ta niesie bardzo znaczące skutki polityczne. Obejmuje ona zaawansowane technologicznie narzędzie, od którego zależeć będzie dalszy rozwój sektora cyfrowego w Polsce, mechanizm, który będzie akumulował olbrzymie ilości danych Polaków i tworzonych przez nich struktur. Jak silne jest dążenie władz USA i ich służb specjalnych do masowego pozyskiwania i wykorzystywania danych cudzoziemców wykazał już kilka lat temu Edward Snowden. Trudno przypuszczać aby i tym razem amerykańskie specsłużby nie skorzystały z drzwi już nie uchylonych lecz szeroko otwartych. Jednak, w kontekście dotychczasowej polityki obozu PiS, decyzja o wyborze wykonawcy tak ważnego a zarazem dotyczącego wrażliwej sfery projektu ma znaczny ciężar geopolityczny.
Przekazanie Microsoftowi głównej roli w organizowaniu Chmury Krajowej to kolejny element realizacji koncepcji Polaki jako protektoratu USA. Polski całkowicie uzależniającej swoje bezpieczeństwo i politykę zagraniczną od gwarancji i preferencji Waszyngtonu. Współgra on z zeszłorocznym odwołaniem w Warszawie przez wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a planów polskiego rządu w zakresie opodatkowania gigantów cyfrowych oraz z podpisaniem deklaracji w sprawie tworzenia sieci 5G o antychińskim ostrzu. Podpisanie umowy z Microsoftem nastąpiło zresztą wkrótce po opublikowaniu przez Wessa Mitchella artykule „Chiny liczą na Europę Środkową”.
Reprymenda zza oceanu
Prominentny przedstawiciel amerykańskiej elity, były wicesekretarz stanu ds. Europy i Eurazji napisał ten tekst dla The American Interest, dwutygodnika łączącego w sferze politycznego centrum głównonurtowych zwolenników demokratów i republikanów. Wyraził w nim dezaprobatę dla tego, że „przez lata” państwa z Europy Środkowej „przyjmowały chińskie inwestycje, podpisywały umowy z państwowymi koncernami chińskimi i brały gwarantowane przez Pekin pożyczki”.
Jako cel swojej krytyki Mitchell wymienił z nazwy kraje Grupy Wyszehradzkiej w tym Polskę, a także Serbię i Czarnogórę. Ocenił nawet, że „niektórzy” przywódcy z naszego regionu uznali już chiński system „autokratyczny” za wzór do wdrażania we własnych państwach, w czym mogą pobrzmiewać nuty kampanii propagandowej jaką od lat zachodni liberałowie prowadzą przeciwko Viktorowi Orbánowi. Mitchell napisał wręcz, że USA i Unia Europejską musza „równoważyć” wpływy Chin w Europie Środkowej, wśród tutejszych „prochińskich krajów”. „USA i UE muszą wysłać mocne, skoordynowane sygnały państwom, które pogłębiają swoją zależność gospodarczą od Chin, umożliwiając de facto kolonizację technologiczną i naśladują styl rządów Pekinu, że nie będą postrzegane jako wiarygodne” – ostrzegł amerykański polityk. Wezwał przy tym do zwiększenia inwestycji w naszym regionie nie tylko Amerykanów ale Unię Europejską, wyraźnie oczekując, że także państwa zachodnioeuropejskie będą nadal wpisywać się w strategię Stanów Zjednoczony. Mitchell napisał te słowa mimo, że chińskie inwestycje w przypadku Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji czy Włoch są w każdym z tych państw kilkukrotnie większe niż w całej Grupie Wyszehradzkiej.
Z samego środka głównego nurtu amerykańskiej elity, z portalu pisma Foreign Affairs wybrzmiała z kolei krytyka Polski ze stanowiska ideologicznego. Autorka polskiego pochodzenia oskarżyła obóz PiS o demontowanie demokracji, ograniczanie praw jednostki w tekście o wymownym tytule Demokratyczna pauza w ogarniętej pandemią Polsce. „Zagrożenie dla polskiej demokracji jest oczywiste” – zawyrokowała Marta Figlerowicz. Wskazuje to wyraźnie, że amerykańskie elity nadal zamierzają legitymizować swoje wpływy poprzez przyjmowanie roli globalnego strażnika liberalnej demokracji i praw człowieka. Oczywiście system liberalny ze swojej natury jest o wiele mniej szczelny, o wiele bardziej podatny na wpływy z zewnątrz, toteż ideologia jest w tym przypadku zarówno uzasadnieniem jak i środkiem dla wpływania na inne państwa. Do tego ideologicznego dyskursu będzie się odwoływał i będzie się nią posługiwał także obóz republikanów. Przecież właśnie w te tony uderzyła Georgette Mosbacher, kiedy obsztorcowała media państwowe za ostre materiały krytyczne pod adresem polskojęzycznej amerykańskiej telewizji TVN, oczywiście pod hasłem „wolności słowa”. Kilka lat temu nieżyjący już senator John McCain nazywał Viktora Orbána „faszystowskim dyktatorem”, a Donald Trump używa agendy „praw osób LGBT” do ataków na Iran. Ambasada USA w Warszawie nie omieszkała zresztą 17 maja podkreślić znaczenia „Dnia Przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii”.
Na wojnę z Chinami
Tymczasem władze Polski po raz kolejny, tym razem ustami ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza, ogłosiły, że jadą przypięte do dyszla rydwanu polityki amerykańskiej dokładnie tam gdzie wskazuje Donald Trump – na pole bitwy z Chińczykami. Wrześniowa deklaracja Pence’a-Morawieckiego w sprawie 5G była bowiem po prostu deklaracją uprzywilejowania Amerykanów na naszym polskim podwórku. Słowa Czaputowicza dla amerykańskiego think-tanku o „wyzwaniu”, jakie, według niego, ChRL ma stanowić dla całego „Zachodu”, muszą zostać odebrane w Pekinie, jako sygnał wchodzenia Polski w rolę europejskiego naganiacza w amerykańskim polowaniu z nagonką – jako sygnał, że to Polska staje się jednym z głównych narzędzi amerykańskiego wpływu na Unię Europejską w działaniach mających na celu nastawienia całego europejskiego bloku przeciw Chinom.
Wystąpienie Czaputowicza niepokoi tym bardziej, że wybrzmiało przy akompaniamencie nasilonej orkiestry państwowych i prorządowych środków masowego przekazu grających już wprost na nutę antychińskiej propagandy, dochodzącej aż do stwierdzeń Antoniego Macierewicza o „broni biologicznej” jaką może być według niego nowy koronawirus. Macierewiczowi do wyrażenia takich spekulacji wystarczyło to, że „pan prezydent Donald Trump wprost niedawno tak właśnie zdiagnozował obecną sytuację, wskazując na Chiny jako państwo odpowiedzialne za ten biologiczny atak”. TVP Info czy Polskie Radio bez żadnego zażenowania prezentują jako miarodajną ocenę Chin i ich polityki wywiady z amerykańskimi politykami, analitykami, publicystami, jak w przypadku Steve’a Bannona, któremu głosu udzielił Michał Rachoń. Nie byłoby w tym nic niepokojącego gdyby w takiej samej proporcji pojawiali się w polskich mediach (zwanych publicznymi) przedstawiciele elit politycznych czy intelektualnych ChRL. Jednak u nas tylko „Rzeczpospolita” śmie drukować artykuły chińskiego ambasadora co i tak jest przyczyną do stawiania jej redakcji dzikich zarzutów. Praktyka polskich mediów czyni z nas intelektualną i informacyjną kolonię USA, a może tylko odzwierciedla dawno już ukształtowaną kolonialną mentalność opiniotwórczej elity.
Głównym problemem jest właśnie owa łatwość z jaką Amerykanie grają pożądane przez siebie melodie uderzając w klawisze wszystkich naszych kompleksów. Pełne podporządkowanie polityki państwa polskiego nie wymaga, jak sądzę, od Waszyngtonu zbyt skomplikowanej gry operacyjnej służb specjalnych, rozwinięcia szczególnie intensywnej wojny informacyjnej, czy też budowania zależności ekonomicznych. Oczywiście wszystkie te elementy występują, także ten pierwszy, o czym przypomina nam nominacja obywatela USA o dziwnej biografii – Richarda Greya na stanowiska wiceministra spraw zagranicznych RP. A jednak Amerykanie kotwiczą swoje przemożne wpływy w Polsce przede wszystkim w stabilnym dnie jakie stanowi mentalność Polaków. W mentalności tej kompleks niższości wobec zmitologizowanego „Zachodu” rekompensowany jest kompleksem wyższości wobec wszystkiego co kojarzy się ze „Wschodem” i pogardą bądź ignorowaniem wszystkiego co niezachodnie. Kompleks ten, który jest specyficzną formą kompleksu kolonialnego, ma oczywiście głębokie korzenie historyczne i zasługuje na osobne i obszerne rozważania, ale jest szczególnie silny w pokoleniu rządzącym obecnie Polską a wywodzącym się z peerelowskiej opozycji. Dla generacji tej wyrwanie się ze „Wschodu” na „Zachód” i „gonienie” tego ostatniego pozostaje podstawowym imperatywem funkcjonowania Polaków.
USA coraz bardziej w tyle
Mapy mentalne postsolidarnościowych elit nadal są mapami amerykańsko-radzieckiej „zimnej wojny”. Na mapie tej USA pozostają krajem „miodem i mlekiem płynącym”, wzorcem cywilizacyjnym, imperium dobra, życzliwym panem. Ta figura była fałszywa już w czasach „zimnej wojny” o czym wiele mogliby powiedzieć mieszkańcy Ameryki Łacińskiej dotkliwie odczuwający na swojej skórze „opiekę” Amerykanów w ich własnej strefie wpływów. Co gorsza te mapy są jeszcze mniej przydatne dla opisania świata współczesnego. Pandemia koronawirusa unaoczniła bowiem, ze trudno już traktować USA jako cywilizacyjnego przodownika.
Prawie 30 proc. wszystkich zakażeń koronawirues i ponad 28 proc. zgonów spowodowanych przez COVID-19 na świecie przypada na USA. Centralny kraj globalnego kapitalizmu, błyskający nam w oczy swoją innowacyjnością w niektórych dziedzinach usługowych, w kwestii podstawowego dobra publicznego jakim jest zdrowie obywateli okazał się bliższy państwom trzeciego świata niż światowej czołówce. To widzimy dziś najwyraźniej. Jednak ochrona zdrowia publicznego nie jest jedyną płaszczyzną, na której USA zaczynają pozostawać coraz bardziej w tyle za najbardziej rozwiniętymi państwami świata. Zbigniew Brzeziński zauważył już w 1997 r. na kartach „Wielkiej szachownicy”, że Stany Zjednoczone są zacofane pod względem szeroko rozumianej infrastruktury, szczególnie transportowej, a amerykańskie społeczeństwo, na skutek kiepskiego systemu powszechnej edukacji publicznej, jest wyraźnie bardziej ignoranckie od społeczeństw innych najbardziej rozwiniętych państw. Brzeziński zauważa, że amerykańskiej elicie coraz trudniej będzie legitymizować globalną politykę mocarstwową, mogącą wszak wymagać od społeczeństwa pewnych wyrzeczeń, jeśli nie będzie ono niczego wiedzieć o otaczającym świecie, a co gorsza nawet nie będzie nim zainteresowane. Jak pouczał ojciec geopolityki, Friedrich Ratzel, politycy mogą wdrażać wielkie wizje geostrategiczne wraz z narodami, które mają jakieś Raumsin – „poczucie przestrzeni”.
Uwagi te można odnieść do wcześniejszej pracy Brzezińskiego – „Plan gry”. W książce tej, wydanej w 1986 r., Brzeziński nazwał Związek Radziecki mocarstwem „jednowymiarowym” twierdząc, iż jego wpływy miały opierać się wyłącznie na sile militarnej. Było to oczywiste uproszczenie o propagandowym wymiarze. Popularne także w Polsce, w której ciągle słabo przebija się wiedza o atrakcyjności ideologicznej marksizmu w różnych proporcjach mieszanej ze swoistym nacjonalizmem w państwach postkolonialnej Afryki czy wspomnianej Ameryki Łacińskiej jako strategii emancypacyjnej. Uproszczeniem byłoby także sprowadzać dziś wpływy Waszyngtonu na świecie do potęgi jego zbrojnego ramienia. Coraz wyraźniej widać jednak, że właśnie sfera militarna pozostaje tą na której w USA ciągle wszystko działa dobrze bo też otrzymuje ona coraz większy priorytet w polityce amerykańskich elit. Można się więc spodziewać, że hard power będzie odgrywać coraz większą rolę w utrzymywaniu amerykańskich wpływów.
Amerykanie nie muszą szczególnie dyscyplinować. Polska w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości w pełni podporządkowuje się interesom i agendzie politycznej Waszyngtonu. Czas zadać pytanie do czego może doprowadzić nas taka polityka, w czasach wyraźnie zaostrzającej się sytuacji międzynarodowej i właściwie trwającej już kolejnej „zimnej wojny”, jaka tym razem toczy się między USA i Chinami. Jak ostre formy przybiera, niech świadczy fakt, że w administracji Trumpa mówi się już o zaprzestaniu regulowania długów wobec Chińczyków wynikających z nabycia przez nich amerykańskich papierów skarbowych. W latach 1940-1941 r. rządy USA, by powstrzymać wzrost Japonii zastosowały wobec niej coraz ostrzejsze i rozleglejsze formy sankcji handlowych i finansowych. Szybko doprowadziły one wprost do wojny.
Chiny wracają na swoje miejsce
Tymczasem Chiny są dla Amerykanów wyzwaniem nieporównywalnym z żadnym z dotychczasowych przeciwników – kajserowską II Rzeszą, III Rzeszą Hitlera czy Związkiem Radzieckim. Chińska Republika Ludowa dokonała bowiem największego skoku cywilizacyjnego w dziejach, przewyższając tempo i rozmiary awansu jakie USA osiągnęły w drugiej połowie XIX w. i na początku wieku XX, gdy zbudowały podstawy swojej supermocarstwowości. W latach 1978-2019 ChRL osiągnęła 65-krotny wzrost PKB, stając się w 2010 r. drugą gospodarką świata pod względem wartości nominalnej, a pod względem parytetu siły nabywczej przeganiając gospodarkę amerykańską już w 2014 r. W latach 1993-2019 jej bank centralny zwiększył swoje rezerwy z 18 miliardów do 3 bilionów dolarów. Chiny przestały być odbiorcą cudzych inwestycji i zacofaną gospodarką. W 2016 r. to Chińczycy zainwestowali na całym świecie 200 mld dol. co stanowiło 11 proc. wartości wszystkich zagranicznych inwestycji na świecie. Z tego 35 mld dol. chińskich inwestycji przypadło na Unię Europejską, podczas gdy wartość inwestycji wszystkich państw UE w ChRL wyniosła wówczas 7,7 mld. dol. Natomiast udział produktów wyższych technologii w chińskim eksporcie wzrósł w latach 2000-2014 z 9,4 proc. do 48,5 proc. Na Chiny przypada już zresztą znacznie większa część światowej produkcji przemysłowej niż na USA, a to ma kluczowe znaczenie rozwoju technologicznego. Bo to właśnie rozbudowane części łańcuchów produkcyjnych umożliwiają i kształtowanie szerokich kadr i praktyczne przygotowywanie wielu innowacji. Rozbudowany system monitorowania społecznego dostarcza Chińczykom ilości danych niedostępnych w żadnym innym kraju, co pozwala im na uzyskanie przewagi w pracach na sztuczną inteligencją. Cały proces chińskiego awansu choć bezprecedensowy w swojej szybkości i skali nie ustanawia jednak przecież – w historycznym wymiarze – nowego układu sił. „Państwo Środka” wraca na swoje miejsce. Według szacunków, jeszcze w 1820 r. na Chiny przypadło 33 proc. światowego PKB. Kryzys pandemiczny chińska gospodarka przeszła lepiej, co wiązało się ze znacząco lepszym zarządzaniem kryzysowym.
Pod względem siły militarnej parytet wydaje się być zdecydowanie na korzyść USA. W zeszłym roku poziom ich wydatków wojskowych sięgnął 732 mld dol. podczas gdy ChRL 261 mld. dol. Gdyby jednak ująć te wydatki w postaci parytetu siły nabywczej, bo przecież Chińczycy ogromną większość dóbr na potrzeby armii wytwarzają u siebie, wtedy ten dystans okaże się znacznie mniejszy. W wymiarze geopolitycznym Chińczycy nie muszą się zresztą ścigać, nie muszą mieć tyle samo lotniskowców czy tyle sam tak nowoczesnych samolotów wielozadaniowych co Amerykanie. Chiny wygrają już w sytuacji, w której zakwestionują kontrolę USA na przybrzeżnymi akwenami Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej oraz strategicznymi cieśninami takimi jak Malakka. Wysepki usypane na Morzu Południowochińskim, znaczne liczby produkowanych łodzi podwodnych, ogromna flota rybacka działająca niczym zwiad chińskiej marynarki wojennej, szybki rozwój wojsk rakietowych – to znacznie tańsze środki rywalizacji na kluczowym teatrze, jakimi mogą posłużyć się Chińczycy, którzy już osiągają sukcesy w regionie.
W 2015 r. roku Korea Południowa zamiast przyszykowanego przez administrację Baracka Obamy Partnerstwa Pacyficznego wykluczającego ChRL wybrała umowę o wolnym handlu z tą ostatnią. Pod władzą Rodrigo Duterte niegdysiejszy ważny sojusznik Waszyngtonu – Filipiny zbliżył się do Pekinu tak, że Chińczycy rozgościli się na mieliźnie Scarborough. ChRL występując więc w tym wielkim konflikcie niczym partyzant, który musi zakwestionować kontrolę przeciwnika tylko nad jednym obszarem. USA natomiast by uchronić swój obecny status muszą bronić swoich wpływów w każdym zakątku globu i to w sytuacji, gdy już znajdują się w stanie „imperialnego przeciągnięcia”, które objawia się coraz bardziej wyśrubowanymi normami eksploatacji lotniskowców czy zarządzaną w latach 2013-2015 sekwestracją wydatków wojskowych. A przecież amerykańska gospodarka właśnie wpada w kryzys najcięższy od lat 30 XX wieku.
Zresztą także i w tym przypadku ostatecznie najbardziej liczy się kultura. Amerykańskie społeczeństwo po prostu uległo dekadencji. Sygnalizują nam to wyniki badania socjologicznego przeprowadzonego przy okazji 50 rocznicy lądowania człowieka na Księżycu przez pracownię Harris Poll wśród 3 tys. dzieci w wieku 8-12 lat z Chin, Wielkiej Brytanii i USA. Wśród młodych mieszkańców USA i Brytyjczyków wymarzoną karierą życia było zostanie popularnym vlogerem. Najrzadziej spośród pięciu kategorii zachodnie dzieci wybierały rolę astronauty. U małych Chińczyków było odwrotnie.
Smok w środku Europy
W wymiarze globalnym hegemonia USA już upada, a to oznacza, że także ich pozycja w naszym regionie będzie coraz słabsza. Europa Środkowowschodnia to dla USA trzeciorzędny teatr strategiczny – po Dalekim i Bliskim Wschodzie. Tymczasem zawiązywanie „sojuszu strategicznego” USA i Polski oznacza dwa procesy. Po pierwsze buduje go obóz polityczny, który ma nadzieję uczynić z protektoratu USA podstawę dla ofensywnej polityki wschodniej. Obóz PiS przyjmuje ten protektorat po to, aby móc realizować politykę odpychania Rosji w całej Europie Wschodniej… na rachunek siły USA, co w perspektywie ich „imperialnego przeciągnięcia” stawia nas w niebezpiecznej sytuacji. W sposób czytelny uderzamy w rosyjskie interesy poza naszym państwem i sprawiamy wrażenie, że chcemy uderzyć jeszcze bardziej, tymczasem w którymś momencie może za nami zabraknąć „Wielkiego Brata” zza oceanu. Na tym etapie globalnej gry Amerykanie jeszcze dociskają Rosję, uderzają w nią by ją zdyscyplinować i zaprząc w rydwan swojej polityki antychińskiej. „Wypuszczają” obóz PiS do takiej antyrosyjskiej polityki, sugerują, że taka polityka jest dowodem ich lojalności, która może zostać nagrodzona. Tym samym model ten wytwarza bardzo niebezpieczną dynamikę.
Warto zastanowić się czy Chiny nie są dla Polski partnerem lepszym niż USA, oczywiście w przypadku większego zaangażowania się Pekinu w naszym regionie. Równoważenie siły Rosji potęgą USA ma bowiem w naszym regionie obecnie wymiar konfrontacyjny. Jest w nie stale wpisana możliwość eskalacji. Eskalacji, której główne koszty poniesie będąca jej ewentualną areną Polską. Natomiast w sytuacji, gdy obniża się poziom konfrontacji między USA i Rosją, co jak napisałem może być w interesie obu podmiotów, znika też sama wartość protektoratu USA dla naszych relacji z Rosją. Natomiast równoważenie Rosji przez zaangażowanie Chin może być i skuteczniejsze, i mniej ryzykowne. Chiny są bowiem kooperantem Rosji i to już w roli senior-partnera. To Rosja jest coraz bardziej zależna do Pekinu. Oznacza to więc, że Pekin może wpływać i moderować politykę rosyjską metodami innymi niż otwarta konfrontacja. Próbkę takiej polityki dają nam relacje ChRL z Białorusią. Chińczycy są w tym kraju na razie umiarkowanie zaangażowani finansowo (choć proporcjonalnie i tak bardziej niż w Polsce), a jednak w szczycie konfliktu o ceny surowców z Rosją w grudniu zeszłego roku, gdy perspektywa była dla Łukaszenki szczególnie niekorzystna, co czyniło go tym podatniejszym na rosyjskie naciski, to właśnie Pekin wydzielił mu w ekspresowym trybie kredytu o wysokości 500 mln dol. Co ważne to właśnie we współpracy z Chińczykami, białoruski przemysł zbrojeniowy opracował swoje własne wyrzutnie rakiet ziemia-ziemia Polonez o zasięgu do 300 km. I to wbrew niechęci Moskwy. Chiński smok pojawił się zatem w środku Europy.
Chińczycy mają już potencjał inwestycyjny większy niż Amerykanie. Ci ostatni, jak do tej pory, nie przedstawili żadnej propozycji, która by nadała stosunkom ekonomicznym z nimi faktycznie pierwszorzędny charakter. Gospodarka USA opiera się na morzu, a Polska, położona właściwie nad jeziorem jakim w punktu widzenia strategii jest Bałtyk, państwem morskim nie jest. Nie sądzę by Amerykanie w ramach pewnego już przenoszenia łańcuchów produkcji z Chin umiejscowili je akurat w Polsce. Nie ma po temu wyraźnych impulsów ze strony elity politycznej w tym kierunku. Po drugie nawet gdyby takie impulsy się pojawiły politycy w Waszyngtonie mają znacznie mniejszy wpływ na strumień kapitału amerykańskiego niż Pekin na inwestycje chińskie. Amerykańskie koncerny przez lata, wbrew oczywistym interesom państwowych Stanów Zjednoczonych nakręcały chiński wzrost gospodarczy i dzieliły się z Chińczykami technologią. Także i tym razem amerykański biznes będzie wybierał szybkie zyski, a więc niskie koszty. Wybierać będzie raczej państwa Ameryki Łacińskiej lub te państwa Azji Południowowschodniej, które wybiorą sprzeciw wobec Chin, jak Wietnam. Koszty pracy będą tam znacząco niższe. Szansą dla Polski mógłby być projekt Pasa i drogi, choć na razie Chińczycy ciągle nie nadali mu rangi i wartości jaką zapowiadał Xi Jinping. Jeśli jednak projekt zostanie zrealizowany na wielką skalę, może ominąć Polskę co będzie oznaczać wielką porażkę rozwojową. Niedawno pociąg z Chin po raz kolejny ominął Polską kończąc swój bieg w Kaliningradzie, gdzie kontenery trafiły na statki i właśnie nimi przesłano je dalej na zachód. Jeśli chcemy być amerykańskim kordonem dzielącym Eurazję to koszt tego może być znaczący. Już obecnie, mające trzykrotnie mniejszą gospodarkę Węgry przyjęły czterokrotnie więcej chińskich inwestycji.
Po pierwsze kultura
Na poziomie metapolitycznym uzależnienie od USA będzie miało konsekwencje kulturowe. Wpływy tego mocarstwa niemal zawsze, przynajmniej w Europie, legitymizują się ideologią liberalną. Sam system liberalny, czyli utrzymywania wysokiego poziomu rozbicia i konfliktu politycznego w ramach narodów, podziałów i alienacji społecznej jest mechanizmem utrzymywania wpływów politycznych i gospodarczych. Legitymizacja ta obejmuje całość agendy współczesnego, postmodernistycznego liberalizmu przejawiającego się na płaszczyźnie etyki życia społecznego podważaniem tradycyjnych ról społecznych (a nawet biologicznego statusu płci) oraz tradycyjnego modelu rodziny. Mówiąc symbolicznie – żadne państwo wasalne USA nie może sobie pozwolić na polityczną i prawną likwidację na przykład ruchu LGBT. To przejawia się zresztą na płaszczyźnie soft power. Żadne europejskie państwo pozostające w bliskich relacjach z USA nie może oprzeć się wpływom na tym poziomie, bo nie jest w stanie podejmować, w razie potrzeby, kroków prawno-instytucjonalnych na rzecz ograniczania możliwości oddziaływanie kinematografii, innej produkcji audiowizualnej, portalów społecznościowych, „kampanii społecznych” amerykańskich koncernów w ramach systemu liberalnego. Mało tego, to amerykańskie korporacje rozciągają swoją „jurysdykcję” nad obywatelami Polski, czego jaskrawym przykładem jest chociażby regulowania życia społecznego i debaty publicznej milionów Polaków przez amerykańskie portale społecznościowe, prowadzące cenzurę motywowaną liberalną ideologią. Ujmując więc sprawę najbardziej długofalowo i na najważniejszej cywilizacyjnej płaszczyźnie, utwierdzenie Polski w roli wasala USA oznacza stworzenie warunków dla kulturowej liberalizacji, dekonstrukcji pozostałych jeszcze elementów tradycyjnej kultury.
Czy ktoś kojarzy fakty:
Suwalszczyzna posiada najcenniejsze złoża Europy.
Jak najlepiej to wywieźć z kraju?
Elbląg >>> Przekop Mierzeji >>> Zagraniczne konta