Cały świat pochłonęła walka z pandemią koronawirusa, spychając na dalszy plan inne zagrożenia. A wiele wskazuje na to, że nawet bez ataku wirusa bieżący rok może zostać zapamiętany jako szereg następujących po sobie katastrof naturalnych.
Cały świat pochłonęła walka z pandemią koronawirusa, spychając na dalszy plan inne zagrożenia. A wiele wskazuje na to, że nawet bez ataku wirusa bieżący rok może zostać zapamiętany jako szereg następujących po sobie katastrof naturalnych.
Pamiętacie jeszcze o pożarach w Australii? Biorąc pod uwagę natłok informacji związanych z pandemią, aż trudno przyswoić wiadomość, że działy się one tak niedawno. Świat wstrzymywał oddech pod koniec ubiegłego i na samym początku bieżącego roku. Największy kryzys miał miejsce na początku stycznia. Obecnie wciąż ogień lokalnie trawi połacie australijskiego buszu, niemniej skala jest nieporównywalnie mniejsza. Do marca ogień ogarnął obszar niemal 19 milionów hektarów.
Tymczasem na początku kwietnia, niecałe 2 tys. kilometrów od australijskiego Brisbane, rozszalał się potężny cyklon Harold. 5 kwietnia osiągnął on piątą, najwyższą kategorię w skali Saffira-Simpsona, a maksymalna zmierzona prędkość wiatru przekroczyła 270 km/h, czyniąc go najpotężniejszym cyklonem na tym obszarze od lutego 2016 r. Harold zabił ponad 30 osób na terenie Wysp Salomona, Fidżi, Vanuatu i Tonga.
Wielkanoc pod znakiem tornad
Los nie oszczędza w ostatnich tygodniach Stanów Zjednoczonych. Nie dość, że stały się centrum pandemii koronawirusa, to jeszcze nawiedzane są przez druzgocące tornada. Choć sezon tak naprawdę dopiero się rozpoczyna, na terenie USA tornada zabiły już 65 osób. 26 z nich straciło życie w stanie Tennessee w serii tornad 2 marca, 34 zaś w Wielkanoc w Luizjanie, Missisipi, Georgii i Tennessee.
Liczba ofiar bieżącego sezonu tornad w USA jest już tylko o cztery mniejsza niż w roku 2012, ostatnim tak dramatycznym. Niewielkim pocieszeniem pozostaje fakt, że trwa najdłuższa w historii pomiarów seria bez tornada o sile EF5 w tzw. ulepszonej skali Fujity. Ostatnie tornado, którego siła spełniała kryteria EF5, miało miejsce 25 maja 2016 r. w stanie Kansas.
Wulkany też nie siedzą cicho
Od początku roku na terenie islandzkiego półwyspu Reykjanes (w którego pobliżu położona jest stolica Islandii, Reykjavik – red.) doszło do ponad 8 tys. odczuwalnych trzęsień ziemi – donosił na początku kwietnia brytyjski dziennik „Guardian”. Jak tłumaczył w rozmowie z gazetą Dave McGarvie, wulkanolog z Lancaster University, może to świadczyć o wulkanicznej „pobudce” tej części wyspy po kilkuset latach spokoju.
Co to oznacza dla Islandii? Po pierwsze, możliwe odcięcie wyspy od świata, bo jedyne międzynarodowe lotnisko znajduje się w Keflaviku, właśnie na półwyspie Reykjanes. Do tego potencjalną ewakuację tysięcy ludzi z zagrożonych terenów. Nie bez znaczenia byłaby wielka emisja trujących gazów, które mogłoby być problemem dla największego miasta wyspy, Reykjaviku. A to wszystko okrągłe dziesięć lat po paraliżu ruchu lotniczego w całej Europie, spowodowanego erupcją wielkiego islandzkiego wulkanu Eyjafjallajökull.
Regularnie tego roku wybuchają wulkany na terenie Indonezji. Zjawisko dla miejscowych nie jest nowe, wyspy te należą do najbardziej aktywnych sejsmicznie miejsc na świecie. Tylko w ciągu ostatniego tygodnia zanotowano wybuchy czterech wulkanów w tym kraju.
Polska pustynią Europy?
Swoje problemy mamy i w Polsce. Wiele wskazuje na to, że będzie ona najgorsza w historii. Co za tym przemawia? Najcieplejsza zima odkąd istnieją pomiary, rekordowo niski stan wód już od stycznia. Sytuację pogarsza melioracja pól uprawnych. To wszystko w pakiecie może latem doprowadzić do katastrofy w krajowym rolnictwie.
Wygląda więc na to, że gdy w końcu uporamy się z szalejącą epidemią koronawirusa, będziemy musieli zmierzyć się z innymi poważnymi problemami. A nie minęła nawet połowa roku 2020. Roku, który na długo zapadnie nam w pamięć.