Obecnie w Polsce żadna jednostka nie pełni dyżuru bojowego. Żołnierze zawodowi często mieszkają ponad 20 kilometrów od jednostek, zaś składy amunicji, paliw i sprzętu są często w innych miejscowościach niż jednostki bojowe. Tak jak husaria była w czasach upadku Rzeczypospolitej jazdą pogrzebową, tak my dziś mamy armię defiladową. Co znamienne, ponieważ z perspektywy mocarstw defilują przegrani, a zwycięscy dumnie paradują – mówi w rozmowie z PCh24.pl Jacek Hoga, prezes fundacji Ad Arma.
Od 19 lat Rzeczpospolita Polska jest członkiem NATO. W jaki sposób przynależność do Paktu Północnoatlantyckiego wpłynęła na stan polskiej armii?
Dzisiaj polskie siły zbrojne są masą upadłościową po Ludowym Wojsku Polskim. Nie posiadają już jednak ich kompetencji taktycznej (operacyjnej nie było – była zakazana). Posiadamy w większości ten sam sprzęt, tylko już na wykończeniu resursów i nieadekwatny do dzisiejszych potrzeb. Brak dużych ćwiczeń, brak nowego sprzętu, brak gotowości bojowej. Zwłaszcza to ostatnie boli, ponieważ jest, o ironio, efektem uzawodowienia Wojska Polskiego.
Czy obecność na terytorium Polski amerykańskich żołnierzy powinniśmy traktować jako sukces czy potencjalne niebezpieczeństwo?
Amerykańscy żołnierze są tu by chronić… amerykańskie interesy. Nie polskie! Amerykańskie!
Proszę zauważyć ciekawą różnicę: w zgodzie z amerykańskim prawem armia Stanów Zjednoczonych ma bronić amerykańskich interesów (podobnie jest w Rosji), natomiast Wojsko Polskie ma obowiązek bronić… polskich granic. Nie jest to bynajmniej różnica semantyczna. Ten stan prawny przez lata kształtował mentalność naszych oficerów oraz doprowadził do stanu bezwładności. Nasze granice są nienaruszone, jednak nasze interesy nie są chronione nawet na naszym terytorium.
Czy naprawdę jesteśmy uzależnieni od USA w kwestii wojskowości? Czy złośliwe porównania do „wiecznego sojuszu PRL z ZSRR” są w tym wypadku uzasadnione?
Różnica jest taka, że za PRL mieliśmy mieć określone zdolności na poziomie taktycznym w wojnie pełno-skalowej. Dziś w oczach amerykańskich ekspertów jest to niepożądane. Naszym poziomem kompetencji ma być kompania w wojnie hybrydowej/asymetrycznej dowodzona przez przyjaciół zza oceanu. I nie jest to moja opinia, tylko oceny publicznie wygłaszane nad Potomakiem.
Co jest dziś największym problemem polskiej armii?
Serwilizm kadry oficerskiej i patologiczna zależność w kwestiach merytorycznych od analfabetów wojskowych na stołkach ministerialnych.
W obecnej sytuacji cywilny nadzór nad wojskiem oznacza w praktyce całkowitą kontrolę nad nim ambasady amerykańskiej (przedtem niemieckiej), czyli de facto demontaż realnych możliwości i blokowanie potencjału.
Jest to całkowita recydywa saska. Różnica jest taka, że stworzenie realnej siły dziś jest bardziej czasochłonne niż w XVIII wieku. Co więcej, wtedy społeczeństwo było uzbrojone po zęby. Dziś natomiast jesteśmy całkowicie rozbrojeni.
Przejdźmy do analizy stanu poszczególnych jednostek wojska polskiego. Czy Marynarka Wojenna „ma się dobrze”?
Polska Marynarka nie istnieje. Jedyny jej skuteczny komponent to Morska Jednostka Rakietowa, czyli wyrzutnie rakiet przeciwokrętowych na ciężarówkach. Brak modernizacji, brak nowych okrętów, brak amunicji (np. rakiet, torped). Jedyny rozsądny okręt podwodny jest niezdolny do działań po „pożarze”.
Były szef MON Antoni Macierewicz zapowiadał, że Polska zakupi okręty podwodne. Jak ocenia Pan ten pomysł? Dlaczego mimo ogromnej kampanii w tej sprawie ostatecznie najprawdopodobniej nie zostanie on zrealizowany?
Ten człowiek na stanowisku szefa MON złożył tyle obietnic bez pokrycia, że powinien do końca życia ze wstydu nie pokazywać się publicznie, jeśli ma jeszcze jakieś resztki sumienia.
W najbliższym czasie nie ma co się spodziewać dostaw okrętów podwodnych. Należy się przy tym zastanowić, czy rzeczywiście są one zakupem pierwszej potrzeby. Choć jest to sprzęt skuteczny, to jednak Polska jest państwem o granicach głównie lądowych, a potencjalni przeciwnicy raczej przyjdą lądem.
Jaki jest stan polskich wojsk lądowych i pancernych?
Wojska lądowe, których częścią są jednostki pancerne, pozostają główną siłą państwa polskiego. I jako takie nigdy, według mojej wiedzy, za czasów III RP nie ćwiczyły na poziomie batalionu w pełnym składzie osobowym i sprzętowym (kilkuset ludzi). Sprzęt jest starszy od żołnierzy czasem o całe pokolenie (sic!), niemodernizowany. Brak jest zgrania pododdziałów, brak realistycznych szkoleń.
Jednak najbardziej rażącym wskaźnikiem ich słabości są zdolności przeciwpancerne. Polska brygada zmotoryzowana (Rosomaki) ma 9-razy mniej środków przeciwpancernych niż jej amerykański odpowiednik na Styker’ach. Polskie bojowe wozy piechoty nie mają takich zdolności wcale, ponieważ przeciwpancerne pociski rakietowe, które miały na stanie były tak stare, że trzeba było je zezłomować.
Natomiast nokaut jest, gdy porównamy zdolność przebijania pancerza tych nielicznych środków, które mamy, ze spodziewaną odpornością rosyjskich czołgów (ponad 700 mm stali). Granatniki piechoty około 300 mm, pociski podkalibrowe dla czołgów T-72 i PT-91 około 300 mm plus po 4 sztuki (słownie: cztery!) na czołg ze skutecznością około 500 mm. Możliwości amunicji Leopardów dostępnej dla nas również są poniżej 700 mm.
Tu więc widać wyraźnie, że nasze możliwości w wojnie pełno-skalowej są skutecznie trzymane na poziomie, który gwarantuje siłom mocarstw generacyjną przewagę nad Wojskiem Polskim (zarówno wschodnim jak i zachodnim).
Czy sztandarowy pomysł PiS, czyli tworzenie Wojsk Obrony Terytorialnej może przynieść realną, pozytywną zmianę i poprawić stan jednostek lądowych i pancernych?
Niestety w obecnym kształcie WOT jest marnowaniem sił i środków.
Co jest celem istnienia WOT? Otóż w zamyśle propagatorów wojska te powinny spowodować uwolnienie sił operacyjnych z drugorzędnych kierunków i pozbawić przeciwnika swobody operacyjnej na naszym terytorium. Jest to współczesna inkarnacja Pospolitego Ruszenia do obrony ziemi.
Jest to jednak projekt podwójnie nietrafiony. Po pierwsze jest całkowicie uzależniony od dowództwa w Warszawie. Zarówno decyzyjnie jak i logistycznie. Nie jest więc w stanie samodzielnie stawić skutecznego oporu/związania sił przeciwnika. Po drugie jest stworzony odgórnie i jako formacja płatna. Zabiera więc finanse z głównych projektów modernizacyjnych.
Miał to być taki substytut powszechnego dostępu do broni, w tym ciężkiej. Miał mieć zalety obrony potocznej z jednoczesnym zapewnieniem Warszawie pełnej kontroli nad tym potencjalnym źródłem siły zbrojnej – więc politycznej.
Nie da się jednak odgórnie stworzyć i kontrolować wojsk, których siła leży w poczuciu obywatelskiego obowiązku i wolności osobistej. Moskwa już próbowała to zrobić w XVII wieku. Zrobili swoją wersję Husarii, z tym że nie była ona nic warta. Ponieważ jej siła nie leżała w metodzie walki, czy uzbrojeniu, a w nastawieniu woli osób w niej służących.
Jak kształtuje się sytuacja w polskim lotnictwie?
Mamy 48 samolotów, które są prawdopodobnie pod zdalną kontrolą USA. Więc jeśli będziemy chcieli ich użyć bez ich zgody, to po prostu nie będzie takiej możliwości. Łańcuch dostaw powoduje, że na prozaiczne części często mechanicy muszą czekać wiele miesięcy. A jest to obiektywnie jedyny skuteczny oręż w rękach Sił Powietrznych. Warto przy tym pamiętać, że w zgodzie z układami międzynarodowymi mamy prawo posiadać 460 samolotów bojowych. Do tego jeszcze mamy trochę MiGów i „ślepych bokserów” Su-22, które nie nadają się już do niczego.
15 lat temu rząd SLD-PSL zakupił od USA 48 samolotów F-16. Czy nie nadszedł czas na ich wymianę?
Jeszcze są istotnym składnikiem siły. Problemem jednak pozostaje brak części zamiennych, metody szkoleniowe oraz brak polskiej bazy szkoleniowej. Należy jednak zastanowić się czy nowe samoloty wielozadaniowe powinny być priorytetem dla Wojska Polskiego. Przy możliwościach rosyjskiej obrony przeciwlotniczej i wysokim koszcie nowoczesnych samolotów, wraz z ich uwiązaniem do zaawansowanych lotnisk wydaje się, że pieniądze polskiego podatnika można wydać efektywniej na przykład na zestawy przeciwlotnicze. Potrzebne są tu jednak analizy koszt-efekt.
Czym są Wojska Specjalne i jaka jest ich kondycja?
To jest bardzo dobre pytanie. Po pierwsze jakie maja mieć zadania na czas wojny? Czy jesteśmy w stanie je samodzielnie postawić? Niestety według naszego aktualnego sojusznika – nie. Mają chyba rację.
Wojska Specjalne są bardzo skutecznym podwykonawcą dla dowództwa sił specjalnych USA. Co więcej pozostaje otwarte pytanie, gdzie leży ich lojalność? W zderzeniu pomiędzy skandalicznym brakiem profesjonalizmu polskiego MON-u a merytorycznością Amerykanów istnieje poważna obawa, że wieloletnie braterstwo broni z nimi będzie wpływać na ich decyzje w razie ewentualnego konfliktu interesów pomiędzy USA, a Polską
Przez lata szczyciliśmy się jednostką GROM, która należała do jednej z najbardziej elitarnych na świecie. Skąd takie oceny i jak jest dzisiaj?
Jest to jednostka, której rzeczywistą siłą, choćby była legendarna, nie wpłynie na wynik jakiejkolwiek wojny. Są to nieliczne pododdziały lekkiej piechoty do zadań specjalnych. Tyle i tylko tyle.
Jak kształtuje się kadra oficerska Wojska Polskiego? Gdzie są szkoleni, gdzie zdobywają doświadczenie bojowe? Czy nadal znajdują się w jej szeregach wojskowi służący w LWP?
Poważnych szkoleń w Polsce nie było odkąd wyszliśmy z Układu Warszawskiego. Stąd, co jest nawet dosyć zabawne, ci nieliczni, co pamiętają czasy LWP w tej kwestii widzieli choć trochę więcej niż ich następcy.
Co ważne pośród młodszych oficerów jest nadreprezentacja kobiet i osób po kilkumiesięcznych kursach. Mając zawodowe wojsko mamy dowódców szkolonych według wzorców armii poborowej w czasie wojny. Skutki tego mogą oglądać z bliska nasi aktualni sojusznicy, co w części wyjaśnia ich lekceważenie, z jakim odnoszą się do naszych sił zbrojnych.
Rząd PiS zapowiedział „ratowanie” czy też „odrodzenie” polskiego przemysłu zbrojeniowego. Czy podjęto realne działania w tej sprawie?
Nie. Jest obietnica bez pokrycia. W praktyce mamy zwalczające się kliki w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. I nie są to walki z mianowanymi przez poprzedni rząd, a bezpardonowe walki pomiędzy koteriami wewnętrznymi PiS-u.
Obawiam się, że nic tu się nie zmieni dopóty, dopóki brakuje nam prywatnych zakładów zbrojeniowych. Rząd jednak nie dość, że nie pomaga poprzez wprowadzanie uproszczeń w procedurach prawnych, ale nawet blokuje zakupy z firm prywatnych poprzez szantaż. Znany jest tu przykład z blokowaniem zakupów polskich samobójczych dronów Warmate (przeboju eksportowego) aż zarząd tej prywatnej spółki zgodził się na sprzedaż dużego pakietu swoich akcji państwu. Polskie prawo uniemożliwia w praktyce rozwój tej branży.
Co stało się z polską armią, że w II RP byliśmy w stanie sami zaprojektować i wyprodukować nowoczesną broń jak bombowiec PZL.37 Łoś czy karabin przeciwpancerny wzór 35, znany także jako Ur, a III RP od kilku lat nie jest w stanie zrealizować przetargów na Caracale i Patrioty?
Mamy tu do czynienia z dwoma problemami. Po pierwsze nie istnieje polski przemysł zbrojeniowy. Mamy tylko państwowy przemysł. Jest on kontrolowany przez sitwy i służby, które pilnują, kto ma zarobić i aby tylko ludzie lojalni dla władzy/służb mogli awansować. Merytoryczność nie gra tu roli.
Po drugie wszelkie potencjalne sukcesy są topione w łyżce wody zanim się rozwiną. Doświadczenie sugeruje tu decyzje amerykańskie. Samodzielność w produkcji ważnych rodzajów uzbrojenia jest nam po prostu zabroniona. Każdy produkt uznany za istotny musi mieć tak zwaną złotą śrubkę sprowadzaną od sojuszników. Dzięki temu mają nad nami pełną kontrolę.
Z jednej strony prezydent Duda podpisał ustawę na mocy której Polska zobowiązała się wyposażyć stacjonujące na naszym terytorium wojska NATO. Z drugiej zaś okazuje się, że polskiej armii brakuje… kilkudziesięciu tysięcy mundurów. Paradoks czy groteska?
To jest obraz zarządzania komisyjnego. Brak odpowiedzialności osobistej i decyzyjności w rękach jednej osoby, wraz z wymogiem koordynacji decyzji z innymi komisjami (teoretycznie by zapewnić modny efekt „synergii”) prowadzi do tego typu absurdów.
Czy polska armia byłaby w stanie obronić naszą ojczyznę przed ewentualnym atakiem?
Nie. Nasze państwo istnieje tylko formalnie. Świadomość tego jest pełna również pośród osób rządzących. I nie ma woli politycznej by to zmienić. Wiąże się to z ryzykiem, którego chcą uniknąć. Żeby była jasność ryzykiem osobistym dla nich. A nikt z nich nie wierzy w skuteczność ochrony przez polskie służby. Dlatego też żadne rzeczywiste reformy w armii nie są podejmowane. Osoba odpowiedzialna za to politycznie poniosłaby konsekwencje, nie tylko polityczne.
Jak ocenia Pan udział polskich wojsk w operacjach NATO w Iraku, Afganistanie, Kosowie etc.?
Jest to doświadczenie z wojen kolonialnych. Choć daje doświadczanie to jednocześnie całkowicie odstaje od realiów w jakich będzie – nie daj Boże – obrona kraju. Stałe bazy względnie bezpieczne, ochrona linii komunikacyjnych, ewakuacja medyczna na zawołanie, to wszystko są rzeczy, których w wojnie obronnej nie będzie. Najbardziej cenne doświadczenia mogą mieć paradoksalnie nasi przeciwnicy. Powinniśmy je studiować z uwagą.
Czym jest wojna hybrydowa i czy Polska jest w stanie skutecznie obronić się przed tego typu atakami?
Jest to modne sformułowanie wytrych. Jednak jeśli rozumiemy pod nim atak nieregularnych sił lekkich, to nie jesteśmy w stanie zapewnić sprawnego działania państwa w takich realiach. Proszę pamiętać, że obecnie w Polsce żadna jednostka nie pełni dyżuru bojowego. Żołnierze zawodowi często mieszkają ponad 20 kilometrów od jednostek, zaś składy amunicji paliw i sprzętu są często w innych miejscowościach niż jednostki bojowe. Husaria była w czasach upadku jazdą pogrzebową, my dziś mamy armię defiladową. Co znamienne, ponieważ z perspektywy mocarstw defilują przegrani, zwycięscy dumnie paradują. My z okazji 15 sierpnia znowu będziemy, w defiladzie właśnie, pokazywać sprzęt nadający się w sporej części do muzeów…
Dziękuję za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek