W amerykańskiej armii służy blisko 300 tysięcy kobiet. Statystycznie, co trzecia z nich do końca swojej dwuletniej służby zostanie co najmniej raz zgwałcona.
Te sprawy zamiata się pod dywan, bo są one po prostu niewygodne dla środowiska mundurowych, które przecież powinno mieć nieskazitelną opinię. Kobiety w mundurach w obawie przed sprawcami oraz dowództwem zachowują milczenie, a potem popełniają samobójstwa.
– Istnieje ryzyko, że któraś ze służących na misjach kobiet zginie zastrzelona przez wroga. Ale jest mniejsze od prawdopodobieństwa, że zostanie zgwałcona przez żołnierza z tej samej jednostki – twierdzi Jane Harman, walcząca o prawa kobiet reprezentantka demokratów z Kalifornii. Potwierdzają to ostatnie dane Pentagonu, które wśród amerykańskich dowódców wywołały popłoch. W zeszłym roku doniesienia o gwałtach popełnionych w koszarach złożyło ponad 16 tys. żołnierek. Jeszcze nigdy nie było ich tak dużo, mimo że według szacunków wojskowych do akt trafia niecałe 8 proc. spraw.
Z badań Departamentu ds. Weteranów wynika zaś, że rzeczywistość kobiet wojskowych jest tragiczna. Ofiarą gwałtu pada co trzecia amerykańska żołnierka. Dowódcy, zazwyczaj mężczyźni, dobrze o tym wiedzą. I zazwyczaj po prostu to akceptują.
Ofiarę często obwinia się o kłamstwo, przypisuje się jej wyimaginowane problemy psychiczne, co później uniemożliwia podjęcie pracy lub studiów.
I właśnie tych żołnierzy zaprosiliśmy do Polski jako obrońców Państwa i naszych wartości