Sowite płace w instytucjach UE to od lat jeden z ulubionych tematów eurosceptyków. Niemiecki tabloid „Bild” zwrócił uwagę na najnowszą podwyżkę dla Donalda Tuska i Jeana-Claude’a Junckera. Skandal?
Sowite płace w instytucjach UE to od lat jeden z ulubionych tematów eurosceptyków. Ale to nie znaczy, że dyskusje o cięciach są nieuprawnione wśród zwolenników Unii. One już się toczą, choć na razie tylko szeptem.
Podwyżki dla Tuska i Junckera
Niemiecki tabloid „Bild” zwrócił wczoraj uwagę na najnowszą podwyżkę dla Donalda Tuska i Jeana-Claude’a Junckera. Szefowie Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej zgodnie z regułami UE zarabiają po tyle samo, czyli po ostatniej „indeksacji” po 32 700 euro brutto. Automatyczny wzrost o ok. 550 euro miesięcznie to efekt regulacji w instytucjach UE, które nakazują utrzymywanie nieobniżonej siły nabywczej płac urzędników. Skala „indeksacji” jest obliczana na podstawie zmiany kosztów życia w Brukseli oraz płac funkcjonariuszy publicznych w kilku „starych” krajach członkowskich Unii.
Podawana przez „Bilda” płaca Tuska jest częściowo opodatkowana i obejmuje m.in. ryczałt mieszkaniowy, ale w sumie i tak oznacza grubo ponad 20 tys. euro na rękę. To więcej niż pensja szefów rządów np. w Niemczech i Wielkiej Brytanii oraz prezydenta USA. W dodatku jeśli Tusk po zakończeniu kadencji nie znajdzie równie sowicie opłacanej pracy, będzie mu wypłacana przez trzy lata „pensja przejściowa” wyrównująca nowe dochody do poziomu 60 proc. obecnych zarobków. A po ukończeniu 65. roku życia będzie dostawał od UE emeryturę w wysokości 21 proc. zarobków urzędującego szefa Rady Europejskiej.
Tusk czy Juncker są politykami, a nie urzędnikami. Jednak ich płace to wynik przepisów o wynagradzaniu urzędników instytucji UE, bo obaj po prostu stoją na czele płacowej piramidy, wpisani do najwyższej grupy zaszeregowania. O ile w Unii w zasadzie nie ma poważnej debaty na temat płac tych najwyższej rangi polityków, o tyle wynagrodzenia urzędników są od lat na widelcu, zwłaszcza eurosceptyków. A to z kolei spotyka się z obroną ich własnej kieszeni pod – wznoszonymi przez niektóre urzędnicze związki zawodowe – sztandarami walki o Unię, integrację i wręcz o przyszłość Europy. Taka polityczna pułapka sprawia, że dyskusje o płacach stają się czasem swoistym tabu wśród zwolenników Unii, a w każdym razie tematem, którego w zasadzie nie wypada poruszać.
Ile zarabiają unijni urzędnicy
A jak jest naprawdę? Instytucje Unii, a zwłaszcza Komisja Europejska, pełne są bardzo dobrych fachowców i – wbrew krytyce – są stosunkowo niewielkie w porównaniu ze średnią administracji krajów członkowskich, jak na ilość zarządzanych pieniędzy, produkowanej legislacji i liczbę prowadzonych negocjacji międzynarodowych. Z drugiej strony średnia płac w euroinstytucjach jest stanowczo ponadprzeciętna – także w porównaniu z płacami urzędników państwowych w zachodniej części UE (nie wspominając o Polsce i reszcie młodszych krajów członkowskich Unii). I bardzo wielu pracowników UE miałoby olbrzymie kłopoty ze znalezieniem w Belgii pracy na warunkach podobnych do tej wykonywanej w euroinstytucyjnej części Brukseli.
Taka pewność pracy i wysokich płac była szczególnie gorącym i często demagogicznie wykorzystywanym tematem w najostrzejszej fazie kryzysu zadłużeniowego, kiedy eksperckie „trojki” tworzone przez Komisję Europejską, MFW i EBC domagały się ostrych redukcji zatrudnienia oraz płac w budżetówce Grecji i innych krajów korzystających z pożyczek pomocowych. Ale o pensjach eurourzędników debatuje się w kampaniach wyborczych w krajach niedotkniętych kryzysem – jak Austria lub Holandia
Kłopoty ze „złotą klatką”
Co ciekawe, na negatywne elementy syndromu „złotej klatki” zwracają teraz uwagę – na razie bez rozgłosu – także specjaliści od zarządzania w samych euroinstytucjach. Zwykłą reakcją na niespełnienie zawodowe, toksycznego szefa lub kolegów z pracy jest zwolnienie się i szukanie nowej posady, ale – jak tłumaczył ostatnio jeden z takich specjalistów – to kiepsko działa w instytucjach, bo „szukanie nowej posady” w wielu wypadkach oznaczałoby na pewno poważny spadek dochodów. Frustracyjne kłopoty ze „złotą klatką” są nierzadkie także w przypadku pracowników z Europy Środkowej. W pierwszych latach po akcesji korzystali z preferencyjnych – bo zawężonych tylko do nowych krajów – konkursów na posady w UE (celem było szybkie osiągnięcie parytetu narodowego w euroinstytucjach), lecz zarazem byli dość często zatrudniani na stanowiskach nieodpowiadających ich wyższym, choć niekoniecznie bezpośrednio związanym z nową pracą kwalifikacjom.
Unijne instytucje odpowiadają na krytykę wysokości płac zwiększaniem zatrudnienia na umowy czasowe kosztem emerytalnego wygaszania części bezterminowych etatów. Natomiast jednym z dodatkowych pomysłów jest stopniowe wygaszanie „dodatku ekspatriacyjnego” wynoszącego 16 proc. płacy, który teraz aż do emerytury przysługuje wszystkim etatowcom spoza Belgii. „Jeśli Komisja Europejska nie zaproponuje ograniczeń płac, to wkrótce jeszcze ostrzejszą reformę narzucą nam rządy krajów członkowskich” – przestrzegał niedawno wysoki urzędnik Komisji Europejskiej. Ale to ciężkie wyzwanie dopiero na kolejną kadencję, która zaczyna się jesienią 2019 r.
TOMASZ BIELECKI