Pół roku temu Antoni Macierewicz deklarował zakup „tysięcy” dronów dla polskiego wojska, a Bartłomiej Misiewicz dodawał, że pierwszy z owych „tysięcy” zmaterializuje się już w 2017 roku.
Jednak maszyn bezzałogowych w polskim wojsku dalej jak na lekarstwo. Jedyną nadzieją ministra mogą być najprostsze drony kamikadze. Antoni Macierewicz złożył deklarację 8 listopada podczas pokazu kilku dronów skonstruowanych w Polsce. Oświadczył, że zamierza ich kupić tyle, „ile będzie potrzeba”. – Mówimy o tysiącach egzemplarzy – dodał. Zapowiedział również, że „co najmniej rok” będą trwały przygotowania do masowej produkcji bezzałogowców na potrzeby polskiej armii.
Niecały miesiąc później myśl ministra rozwinął ówczesny szef jego gabinetu politycznego, Bartłomiej Misiewicz. – Zadaniem resortu jest, ale także polskiego przemysłu zbrojeniowego, żeby już w przyszłym 2017 roku do polskiego wojska trafiło pierwsze tysiąc sztuk dronów bojowych. W kolejnych latach, kolejne tysiące. W przyszłym roku resort obrony dla Wojska Polskiego, dla wojsk operacyjnych, wojsk obrony terytorialnej chce przeznaczyć pierwsze tysiąc sztuk dronów bojowych – oznajmił.
Przetargi dalekie od finału
Ponieważ minęła już połowa czasu zadeklarowanego przez Macierewicza jako potrzebnego do przygotowania „masowej produkcji” i zadeklarowanego przez Misiewicza dostarczenia pierwszego tysiąca, postanowiliśmy sprawdzić, co w tej sprawie udało się zrobić. Zwłaszcza że polskie wojsko posiada obecnie około stu dronów. Okazuje się jednak, że wszystkie postępowania dotyczące zakupu dronów prowadzone od lat przez Inspektorat Uzbrojenia (czyli instytucję MON odpowiadającą za zakupy uzbrojenia) są dalekie od finału. – Większość znajduje się we wstępnej fazie – przyznał rzecznik inspektoratu pułkownik Sławomir Lewandowski. – Najczęściej jest to faza analityczno-koncepcyjna – dodał. Inspektorat prowadzi szereg postępowań przetargowych, jednak mają one średnio po 2-3 lata opóźnienia względem pierwszych deklaracji zakupów sięgających jeszcze 2013 roku. Podobne poślizgi dotyczą też większości pozostałych przetargów realizowanych w ramach Programu Modernizacji Technicznej. Pół roku od zapowiedzi Macierewicza MON może się wykazać nie tyle popchnięciem do przodu któregoś z postępowań na zakup bezzałogowców, co przede wszystkim anulowaniem jednego, które było bliskie finału. Zrezygnowano z zakupu najmniejszych maszyn klasy mikro, bo według resortu obrony okazały się za drogie.
Jedne drony blisko produkcji
W tej sytuacji jedyną nadzieją dla ministra wydają się być małe drony kamikadze Dragonfly. Maszyny zaprojektował Wojskowy Instytut Techniczny Uzbrojenia (WITU). W grudniu 2016 roku podpisano list intencyjny w sprawie wytwarzania ich przez firmy podlegające Państwowej Grupie Zbrojeniowej. – Od tego jeszcze jednak daleko do produkcji – zastrzegł w rozmowie z tvn24.pl Mariusz Cielma z „Dziennika Zbrojnego”. Jak dowiedział się portal tvn24.pl, w Wojskowych Zakładach Lotniczych nr 2 w Bydgoszczy wszystko jest przygotowane do uruchomienia linii produkcyjnej. Potwierdził to rzecznik firmy Daniel Ciechalski. – Gotowa jest infrastruktura i grupa techniczna. Trzeba tylko podpisać umowę – wyjaśnił. Nie potrafił jednak określić, kiedy należy się tego spodziewać. Jak przekazał, trwają negocjacje z MON i WITU.
W WZL nr 2 ma być produkowana główna część drona Dragonfly, która przypomina popularne latające zabawki znane choćby z prezentów komunijnych. To mały kadłub i cztery wirniki na wysięgnikach. Natomiast specjalną wybuchową głowicę do nich ma wytwarzać również ulokowana w Bydgoszczy firma Belma. Na początku maja podpisano umowę, na mocy której otrzymała na wyłączność stosowną licencję z Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia. To jednak również nie oznacza jeszcze rozpoczęcia masowej produkcji. Jak powiedziała tvn24.pl Anita Kubanek z firmy Belma, na razie ma zostać wytworzona partia głowic do testów. Nie wiadomo, kiedy może rozpocząć się właściwa produkcja, bo wymaga to nie tylko przygotowania zakładów, ale również przeprowadzenia prób, które pozwolą formalnie przyjąć Dragonfly na uzbrojenie wojska.
Kamikadze XXI wieku
Sprawne doprowadzanie do finału prac nad małymi dronami przed upływem zadeklarowanego przez Antoniego Macierewicza terminu jest możliwe, ponieważ jest to bardzo proste uzbrojenie. To sprzęt jednorazowego użytku, który z założenia ma być możliwie tani. Zasada jego działania jest bardzo prosta. Osoba kierująca dronem ma go tak nakierować, aby wleciał prosto w cel i eksplodował. Dlatego właśnie maszyny tego typu określa się mianem „kamikadze”. Dragonfly jest tak prostym urządzeniem, że nazywa się go również „amunicją krążącą”. Termin „dron” kojarzy się bowiem z urządzeniami wielokrotnego użytku zdolnymi zarówno do obserwacji, jak i atakowania. – Mam wrażenie, że pan minister użył tu pewnego uproszczenia – ocenił Mariusz Cielma. Dragonfly waży zaledwie pięć kilogramów i może utrzymywać się w powietrzu maksymalnie przez 20 minut, pokonując do 10 kilometrów. Ma być przenoszony przez jednego żołnierza. Przy masowej produkcji tego rodzaju dron może stanowić cenne wsparcie małych oddziałów lekkiej piechoty. Na przykład Wojsk Obrony Terytorialnej, które są oczkiem w głowie ministra.
Sto nie najnowszych maszyn
Szanse na szybkie wyposażenie wojsk operacyjnych w większe i bardziej zaawansowane drony są niewielkie. Inspektorat Uzbrojenia prowadzi lub prowadził szereg postępowań, których efektem miało być kompleksowe uzbrojenie polskiego wojska w drony różnych klas. Od tych największych bezzałogowców (kryptonimy Zefir i Gryf) zdolnych nie tylko do kilkunastogodzinnych patroli, ale też przeprowadzania nalotów, przez średnie rozpoznawcze (Orlik, Wizjer), po najmniejsze – do wykorzystywania bezpośrednio przez żołnierzy na froncie (Ważka). Jeszcze na początku 2016 roku informowano, że na przykład w kwestii programów Zefir i Gryf pozostało tylko wydanie przez szefa MON decyzji, w jaki sposób należy zakupić drony – czy w ramach przetargu, czy rozmów z jednym wybranym producentem. Od tego czasu sprawa jednak ucichła.
Dzisiaj Wojsko Polskie musi zadowolić się około setką już nie najnowszych lekkich dronów. 45 sztuk izraelskich orbiterów kupiono w minionej dekadzie głównie na potrzeby misji afgańskiej, gdzie wyraźnie pokazały, jak przydatny jest taki sprzęt na współczesnym polu walki. Dodatkowo osiem maszyn Scan Eagle przekazały nam Stany Zjednoczone, również na potrzeby kontyngentu w Afganistanie. Listę zamyka około 50 polskich bezzałogowców FlyEye kupionych od firmy WB Electronics. W oczekiwaniu na drony utworzono nawet w Mirosławcu 12. Bazę Bezzałogowych Statków Powietrznych. Zdecydowana większość wymienionych maszyn jest jednak wykorzystywana przez Wojska Specjalne. Siły lądowe muszą jeszcze wykazać się cierpliwością.
MACIEJ KUCHARCZYK