Wakaty w NATO. Pozycja Polski słabnie

Od miesięcy nie wyznaczono ambasadora Polski przy NATO. Dodatkowo, ponad 10 procent stanowisk w Sojuszu, zarezerwowanych dla Polaków, to wakaty. Od miesięcy MON nie wyznacza żołnierzy do struktur w Sojuszu. – To kolejny sygnał, że obecny rząd dąży do osłabienia naszej pozycji w NATO – uważa Janusz Zemke, były wiceminister obrony, obecnie eurodeputowany SLD.

 Pod koniec ubiegłego roku został odwołany z Brukseli Janusz Najder, były wiceminister spraw zagranicznych w rządzie Donalda Tuska. Najder był Stałym Przedstawicielem Polski przy NATO. – Miał zjechać wcześniej, ale był zaangażowany w przygotowanie lipcowego szczytu NATO w Warszawie. Odwołano go więc dopiero jesienią – mówi jeden z dyplomatów.

MSZ poinformowało wówczas, że ambasadorowi skończyła się kadencja na zajmowanym stanowisku. Jednak RMF24, który pierwszy podał tę informację, spekulował, że przyczyną powrotu dyplomaty ma być błędne zidentyfikowanie przez Najdera ciała jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej. Chodzi o ostatniego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego.

Od stycznia tego roku jedno z najważniejszych stanowisk dyplomatycznych z punktu widzenia interesów i bezpieczeństwa Polski pozostaje nieobsadzone. Oficjalnych powodów nie znamy, ponieważ Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie odpowiedziało na nasze pytania w tej sprawie. – Odpowiedzi są w trakcie realizacji – usłyszeliśmy jedynie w biurze rzecznika prasowego MSZ.

Walki buldogów pod dywanem

Z nieoficjalnych informacji Onetu wynika, że minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski i szef MON Antonii Macierewicz mają swoich kandydatów na stanowisko Stałego Przedstawiciela Polski przy NATO. Forsując swoich faworytów blokują się wzajemnie i przedłużają obecny stan. Placówka w Brukseli od miesięcy nie ma zaś pełnoprawnego ambasadora. – Jego obowiązki sprawuje zastępca, Michał Polaków, jednak choć jest zdolny i energiczny nie posiada odpowiedniego doświadczenia. To młody człowiek, który musi się jeszcze dużo nauczyć – mówi jeden z dyplomatów.

Na nieoficjalnej giełdzie kandydatów do objęcia stanowiska w Brukseli wymieniane się trzy nazwiska. Pierwsze to Tomasz Szatkowski – wiceszef MON odpowiedzialny w resorcie za sprawy międzynarodowe. Z naszych informacji wynika, że jest popierany przez ministra Macierewicza. Jak twierdzi polityk znający kulisy sprawy, Szatkowski miał pojechać do Brukseli po szczycie NATO w Warszawie i zaraz po odwołaniu Najdera. – W tej chwili toczy się jednak walka buldogów pod dywanem. Szatkowski jest blokowany przez MSZ, które ma swoje plany wobec tego stanowiska – mówi jeden z dyplomatów.

Rzeczywiście drugim z kandydatów do objęcia Stałego Przedstawicielstwa Polski przy NATO jest, według nieoficjalnych informacji, Marek Ziółkowski podsekretarz stanu w MSZ, odpowiedzialny za politykę bezpieczeństwa i sprawy wschodnie.

Od niedawna po korytarzach MSZ zaczęła krążyć też plotka, że na placówkę do Brukseli mógłby pojechać sam szef polskiej dyplomacji Witolda Waszczykowskiego. – Jego los jest niepewny. Ciągle słychać, że może zostać zdymisjonowany. Trudno się dziwić, że szykuje sobie miękkie lądowanie – mówi jeden z polityków, ale zastrzega, że w obiegu oficjalnym ta kandydatura się nie pojawiła.

Stały Przedstawiciel Polski przy NATO występuje w randze ambasadora, który reprezentuje Polskę i jej interesy w Sojuszu. Jest mianowany przez prezydenta i podlega służbowo ministrowi spraw zagranicznych.

Szczyt NATO bez polskiego ambasadora

Stały Przedstawiciel uczestniczy w posiedzeniach Rady Północnoatlantyckiej, Rady Partnerstwa Euroatlantyckiego, Rady NATO-Rosja, Komisji NATO-Ukraina, Komisji NATO-Gruzja oraz innych spotkaniach na szczeblu ambasadorów, a także w spotkaniach na szczeblach ministrów i szefów państw i rządów. Ponadto nadzoruje, z punktu widzenia polskiej polityki zagranicznej, działalność przedstawicielstw polskich przy dowództwach i sztabach NATO. W imieniu polskich władz podpisuje umowy i porozumienia.

– To kluczowe dla Polski stanowisko. Jeśli tak długo władze nie wyznaczają ambasadora, to mamy kolejny sygnał osłabiana naszej pozycji w NATO. Ambasador w Brukseli uczestniczy prawie codziennie w najważniejszych rozmowach politycznych jakie toczą się w Kwaterze Głównej, ma wpływ na podejmowane tam decyzje – podkreśla eurodeputowany SLD Janusz Zemke i dodaje: „Obecny rząd bagatelizuje sprawy międzynarodowe i nie rozmiecie, jak ważne jest to, by nasi przedstawiciele byli obecni tam, gdzie zapadają najważniejsze decyzje”.

Tymczasem wielkimi krokami zbliża się majowy szczyt NATO w Brukseli. Bez stałego przedstawiciela, zamiast czynnie uczestniczyć w ustaleniach dotyczącego systemu bezpieczeństwa świata, będziemy się tylko przyglądać. – Już dziś nie uczestniczymy, z powodu braku osoby na stanowisku stałego przedstawiciela, w rozmowach kuluarowych, które toczą się przed szczytem NATO, a przecież podczas takich właśnie spotkań wypracowywane jest stanowisko, które na szczycie jest już tylko ogłaszane. By być czynnym graczem musimy mieć ambasadora przy NATO. Obecna sytuacja powoduje osłabienie, czy wręcz nieobecność Polski, która nie będzie miała wpływu na decyzje i kształtowanie polityki Sojuszu – mówi dr hab. Anna Antczak – Barzan, ekspert ds. relacji międzynarodowych i bezpieczeństwa BCC oraz prodziekan Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie.

Polscy oficerowie nie są wysyłani do NATO

Brak obsady Stałego Przedstawiciela Polski przy NATO to niejedyny sygnał lekceważenia międzynarodowego systemu bezpieczeństwa przez polskie władze. Problemy kadrowe pojawiły się też w związku z obsadą stanowisk zarezerwowanych dla Polski w strukturach NATO. W tej chwili jest tam już 16 wakatów, co stanowi grubo ponad dziesięć procent wszystkich stanowiska dla naszych żołnierzy. – Ciężko pracowaliśmy na to, by jak najwięcej naszych oficerów się tam znalazło. Walczyliśmy o to, by dostali oni stanowiska ważne, eksponowane. Teraz ten cały wysiłek idzie na marne. W NATO stanowiska, które mieli dostać nasi żołnierze, zajmą niebawem wojskowi z innych państw – mówi Zemke.

Attachaty i Eurokorpus

Obrazu sytuacji dopełnia brak attaché wojskowych w wielu państwach, w tak kluczowych placówkach jak Waszyngton, Londyn, czy Ottawa. Co prawda po wymianie listów między szefem MON a prezydentem Andrzejem Dudą Antonii Macierewicz powołał kilku oficerów na te funkcje, jednak dobór kandydatów świadczy o tym, jak krótka jest ławka kadrowa oficerów, którzy mogą zostać wysłani za granicę. Na przykład generał Cezary Wiśniewski, który ma pojechać do Waszyngtonu, w ciągu ostatnich miesięcy aż cztery razy zmieniał stanowiska.

Obrazu sytuacji dopełnia decyzja MON o redukcji, czy w dalszej perspektywie wyjściu Polski z Eurokorpusu. To 65-tysięczna jednostka Unii Europejskiej, która na mocy porozumienia ze szczytu NATO w Warszawie ma być elementem sił reagowania Sojuszu. W 1992 roku utworzyły ją wojska Francji i Niemiec. Sztab Eurokorpusu mieści się w Strasburgu. Państwami ramowymi Eurokorpusu (koordynującymi jego działania) są Francja, Niemcy, Hiszpania, Belgia i Luksemburg. Polska od 2008 roku także starała się o status państwa ramowego. Mieliśmy go uzyskać w 2016 roku. Tak się jednak nie stało. Kilka dni temu radio RMF FM podało, że Polska wycofuje się z Eurokorpusu. Potwierdził to w rozmowie z AFP rzecznik jednostki płk Vicente Dalmau. Według rzecznika polscy żołnierze mają opuścić Eurokorpus w ciągu trzech lat, a Polska zamiast państwem ramowym ma być członkiem obserwatorem.

Według nieoficjalnych informacji, powodem tej decyzji MON miało być silne zaangażowanie się Polski na wschodniej flance NATO oraz niewielkie korzyści, które zdaniem Macierewicza wynikają z obecności w strukturach Eurokorpusu. Innym powodem ma być też to, Polska nie była w stanie objąć obowiązków kraju ramowego: przygotować odpowiedniej liczby oficerów i wyznaczyć spełniających standardy jednostek do działań Eurokorpusu. – Decyzja o wyjściu z tej formacji jest bardzo szkodliwa i prowadzi do tego, że tylnymi drzwiami jesteśmy wyprowadzani z Unii Europejskiej – komentuje jeden z oficerów.

EDYTA ŻEMŁA

Więcej postów