Limuzyna, ochroniarz, szastanie pieniędzmi, nagabywanie studentek i proponowanie pracy każdemu, kto rozpozna kim jest. To nie historia z życia milionera. To noc w białostockim klubie spędzona w czasie służbowej delegacji przez rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza.
Piątek, 20 stycznia. W Wojewódzkim Sztabie Wojskowym w Białymstoku, szef MON Antoni Macierewicz otwiera punkt informacyjny dla kandydatów do służby w Wojskach Obrony Terytorialnej. – To historyczny dzień, nie mniej istotny jak obecność wojsk amerykańskich w Polsce – mówi. Wiceprezesowi PiS oczywiście towarzyszy Bartłomiej Misiewicz. Sprawia wrażenie nieobecnego. Zgaszone spojrzenie, podpuchnięta twarz. Nic dziwnego. Dla niego wizyta w Białymstoku zaczęła się znacznie wcześniej niż o godzinie 11. Niemal dokładnie 12 godzin wcześniej.
Czwartek, 19 stycznia, około godziny 23. Klub WOW niedaleko siedziby Uniwersytetu. W środku trwa impreza studencka. Trudno przypuszczać, że ktokolwiek przyjedzie na nią luksusowym BMW. Tak jednak podjeżdża pod klub – było nie było – jeden z najsłynniejszych studentów w Polsce, czyli rzecznik MON. Formalnie jest przecież studentem uczelni o. Tadeusza Rydzyka w Toruniu. Jak tłumaczył potem gościom sam Misiewicz, to w hotelu Best Western Hotel Cristal, gdzie się zatrzymał, doradzono mu zabawę w klubie WOW. Tyle, że hotel od klubu dzieli raptem… 350 metrów czyli 5 minut piechotą. Mimo to rzecznik potrzebował limuzyny. Nie był zresztą sam. Towarzyszył mu ubrany na sportowo ochroniarz (przedstawiał go jako funkcjonariusza Żandarmerii Wojskowej) oraz mężczyzna, którego z kolei prezentował jako człowieka ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela.
– Choć interesuję się polityką to sam na początku nie ogarnąłem tego, że to ten słynny Misiek nas odwiedził – opowiada Paweł, który bawił się tego dnia w klubie. Poznał się z Misiewiczem w palarni. Zagadnął rzecznik. – A ty?! Chcesz być ministrem obrony terytorialnej w kraju? – zapytał. – Rozpoznałem go wtedy i spytałem: „Bartuś to ty?” – opowiada Paweł. Wtedy Misiewicz… rzucił mu się w ramiona ciesząc się, że został rozpoznany. Zaprowadził nowego kolegę do swojego stolika i przedstawił jako „swojego przyjaciela”.
Rzecznik MON parokrotnie nagabywał DJ’a, czy mógłby ogłosić ze sceny, że on tutaj jest. Więcej sił poświęcał jednak studentkom. – Mówił mi, że ma narzeczoną, ale kocha wszystkie kobiety – opowiada Paweł. Dziewczyny nie były jednak zainteresowane jego nachalnym towarzystwem. Jedna z nich, jak mówią świadkowie, „niemal uciekała przed nim”. To go jednak w ogóle nie zrażało. Innej w czasie tańca… proponował pracę w MON. – Kleił się trochę, ale odpychałam go – opowiadała potem dziewczyna. Przyznała, że Misiewicz dał jej nawet numer telefonu.
Ochroniarz z Żandarmerii Wojskowej był cały czas 10 kroków za Misiewiczem. Szybko ewakuował go z lokalu, gdy mogło dojść do awantury spowodowanej nagabywaniem studentki. Tyle, że wcześniej, przez blisko 3 godziny, Misiewicz był w klubie WOW królem życia. – Osiem czy dziesięć kolejek wszystkim w barze stawiał. Z kieszeni wyciągał setkę za setką, to była straszna wiocha – opowiada Paweł.
Jedno trzeba Misiewiczowi oddać. I w stanie mocno wskazującym na spożycie alkoholu i na trzeźwo, poglądy ma identyczne. Nie mógł się nachwalić prezesa PiS. Zapewniał, że Macierewicz „to naprawdę spoko gość”. Nie zabrakło też opinii o… katastrofie smoleńskiej. Mówił, że to Donald Tusk i Bronisław Komorowski maczali w tym palce. – Nie chciałbym ruszać w tej sprawie Putina – mówił.
Pewnie ta historia nie znalazłaby się na łamach, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze, to w jaki sposób bawi się Misiewicz nie gwarantuje zachowania przez niego zachowania tajemnic MON i armii. A to przecież najbardziej zaufany człowiek ministra. Zastępuje go w wielu delegacjach. Tytułują go „ministrem”. I druga sprawa: to nie pierwszy raz, gdy Misiewiczowi zdarza się mocno zakrapiana impreza.
13 grudnia, późny wieczór w restauracji Delikatesy przy ul. Marszałkowskiej w Warszawie. Misiewicz się nie oszczędza. – Wypił całą butelkę tequili – opowiada świadek zdarzenia. Tam również nad jego bezpieczeństwem czuwał ochroniarz z ŻW. – Tuż przed 23 w towarzystwie jego i dwóch kobiet Misiewicz wyszedł i odjechał limuzyną sprzed baru – opowiada nasz rozmówca.
Misiewicz wszystkiemu kategorycznie zaprzecza. Twierdzi, że zdarzenia z Białegostoku doskonale pamięta, że nie był pijany, nie stawiał nikomu alkoholu, nie rozmawiał o ministerstwie ani o Macierewiczu, a nawet, że z nikim nie tańczył. Problem w tym, że w klubie nie dało się go nie zauważyć, a jego wyczyny były komentowane jeszcze długo po jego wyjściu.
Kłamstwa w sprawie wykształcenia, specjalnie zmieniany statut spółki, by mógł zasiąść w jej radzie nadzorczej, złoty medal za zasługi dla obronności, obiecywanie radnym pracy w spółkach. – Misiewicz w krótkim czasie stał się jedną z twarzy PiS. Wydaje się, że wolno mu wszystko.
FAKT.PL