W eurokalkulacjach pani kanclerz jest miejsce na drugą kadencję Polaka.
Korespondencja z Brukseli
Polski rząd nie chce Donalda Tuska na drugą kadencję na czele Rady Europejskiej. Mamy już nie tylko wywiady prasowe polityków PiS, ale podobno również deklarację Beaty Szydło przeciwko Tuskowi.
30 listopada w czasie wizyty w Warszawie Joseph Muscat, premier Malty, miał od niej usłyszeć, że Polska nie poprze drugiej kadencji dla Polaka.
Tyle kryzysów, po co go zmieniać?
Malta od 1 stycznia 2017 r. przejmuje rotacyjne przewodnictwo UE i to szef jej rządu będzie odpowiedzialny za zorganizowanie wyboru przewodniczącego Rady Europejskiej. Kadencja Tuska kończy się w maju, co oznacza, że na szczycie Unii w marcu musi zapaść decyzja, co dalej.
W Brukseli żadne konsultacje jeszcze się nie rozpoczęły, to nastąpi w styczniu. Na razie rośnie zdziwienie poczynaniami Warszawy, która woli na stanowisku szefa Rady kogokolwiek, byleby nie Tuska, który w UE powszechnie jest wręcz krytykowany za sprzyjanie interesom Polski i krajów naszego regionu.
Unijni dyplomaci wskazują, że brak poparcia ze strony Warszawy na razie Tuskowi nie szkodzi. Polski rząd ma tak złe notowania, że to zachowanie odczytywane jest wyłącznie jako osobista zemsta Jarosława Kaczyńskiego.
Bez jego sprzeciwu nikt by się nawet nie zastanawiał i uznał drugą kadencję Tuska za rzecz oczywistą: wielkich błędów nie popełnił, po co więc go zmieniać w sytuacji, gdy UE walczy właśnie z licznymi kryzysami, od migracyjnego po problem Brexitu. Dyplomaci przyznają jednak, że na razie żadnych konsultacji jeszcze nie ma i formalnie nie ma też sprzeciwu Polski.
Berlin patrzy na nasz region
Tusk teoretycznie może być wybrany bez zgody Warszawy, bo decyduje większość. Byłoby to oczywiście dziwne, ale nie niemożliwe. Na jego korzyść, poza oczywistą niechęcią przywódców do zmian, działają dwa czynniki.
Po pierwsze, powoli słabnie presja socjalistów na przejęcie tego stanowiska, w sytuacji gdy w styczniu szefem Parlamentu Europejskiego mógłby zostać chadek. Jeszcze kilka miesięcy temu taki postulat był wyrażany bardzo głośno, teraz widać, że w Radzie Europejskiej nie miałby on wielkiego poparcia. Bo z dwóch głównych socjalistów, którzy mogliby forsować taki punkt widzenia, jeden nie jest już w rządzie – Matteo Renzi, a drugi wkrótce pożegna się ze swoim urzędem – Francois Hollande. Po drugie, i znacznie ważniejsze, Tusk ma poparcie Angeli Merkel, najważniejszego przywódcy UE, uważanego teraz za ostoję stabilności i zdrowego rozsądku.
Niemiecka kanclerz nie nagradza go w ten sposób za jakieś specjalne ustępstwa na jej rzecz. Oczywiście z Tuskiem zna się od dawna, ale niemiecki punkt widzenia musiałby rozumieć każdy polityk na stanowisku szefa Rady. Chodzi raczej o to, że Polak jest dla Niemki szansą na utrzymanie dialogu starej Unii z nową, a w szczególności z Grupą Wyszehradzką, którą Tusk świetnie rozumie, a często też jej sprzyja.
Naszego regionu zupełnie nie rozumie Jean-Claude Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej. Gdyby więc na miejscu Tuska znalazł się również przedstawiciel starej Europy, podział w Unii stałby się faktem. A tego Merkel bardzo nie chce.
ANNA SŁOJEWSKA