Teoretycznie, zgodnie ze współczesnym paradygmatem funkcjonalnym demokratycznego Zachodu – wojny prowadzi się o pokój. Jest to oczywista bzdura i błąd w celach. Wojny prowadzi się dla odniesienia zwycięstwa. To jest jedyny cel każdej wojny, nie ma innego, albo wygrywasz, albo wygrywa ktoś inny.
Postrzeganie konfliktów, jako relacji wygrany-przegrany, jest błędne, to spojrzenie słabeusza. Zupełnie nieuprawnione i wskazuje na to wiele przykładów historycznych. Chodzi o to, że w konflikcie „A” i „B”, jak wygra narracja „B”, to nie będzie już żadnej narracji „A”, chyba że narracja „B”, będzie tak głupia, żeby na nią przyzwolić. Ewentualnie, co się rzadko zdarza, narracja „A” będzie w stanie przetrwać przegraną.
Ostatnie wojny Zachodu, dlatego są nieskuteczne, czy wręcz przeciw skuteczne, ponieważ prowadzi się je bez wsparcia ideologicznego, przeciwko ideologii, wręcz całemu systemowi kulturowo-religijnemu. Takiej wojny nie da się wygrać, jeżeli podnosi się gałązkę oliwną, a następnie zabija się ludzi, którzy podchodzą inaczej do śmierci niż my w naszym kręgu kulturowym.
Jeżeli mamy wygrać wojnę cywilizacji, która już się toczy, nie można udawać przed własnym społeczeństwem, że to jakaś wojna o pokój, o nasze wartości, standardy demokratyczne, czy też inne wymysły, które kopiując z encyklopedii doradcy wciskają do przemówień polityków. To wszystko to są kłamstwa i wciskanie kitu, mające niestety ten skutek, że prowadzenie wojny w ten sposób jest nieskuteczne.
Wojna to zawsze zabijanie, proste, brutalne, bezwzględne i bezduszne powodowanie, że przeciwnik zmienia stan na „martwy”, czyli nie żyje. Przy okazji są zawsze skutki uboczne, którymi są koszty prowadzenia wojny, jakie ponosi ludność cywilna. Można powiedzieć tylko tyle, że lepiej jeżeli, nie jest to nasza własna ludność cywilna. Bajki o cięciach chirurgicznych, bombach trafiających selektywnie w cele (bez konsekwencji), proszę sobie przełączyć. Owszem broń precyzyjna jest dzisiaj standardem w armiach Zachodu, jednak nie używa się jej powszechnie, poza tym ona także często ma skutki uboczne. To znaczy, zabija i rani także innych ludzi, niż osoby oznaczone, jako wrogowie.
Proszę pamiętać, jeżeli przegraliśmy wojnę, to znaczy, że ktoś inny ją wygrał. Nie będzie już narracji, którą określamy, jako własną, w wyniku ostatniej wojny mogło nas w ogóle nie być. Tymczasem doszło do skandalicznego uzurpowania sobie prawa do mówienia o wybaczeniu i proszenia o wybaczenie przez grupę ludzi, niemających demokratycznego mandatu do próby pojednania. To, że zrezygnowaliśmy z prawa do zemsty, to jednej z największych fenomenów politycznych i społecznych po II Wojnie Światowej. Być może ze względu na to historyczne upośledzenie, które jest wielką winą narzuconych nam elit – z taką niesłychaną pilnością hodujemy i rozwijamy nadmiarową rusofobię?
W wojny wchodzi się dla zysku, albo jeżeli jest się do tego zmuszonym. Coś takiego jak wojna obronna istnieje dopiero od tego momentu, kiedy zaczyna się ja przegrywać. Nie ma czegoś takiego jak wojna defensywna, owszem istnieje postawa defensywna na wojnie, jak jedna ze stron się broni przed atakiem. Istotą wojny jest jak pisaliśmy na samym początku jej wynik, wynik pozytywny to zawsze i tylko zwycięstwo. Remis oznacza jedynie przerwę w wojnie, jak przeciwnik nabierze sił, albo jeżeli my osłabniemy, to on znowu może zaatakować. To jest nieuniknione. Nie należy się okłamywać, że jest lub że mogłoby być inaczej.
Przy obecnej technologii wojny są bardzo, ale to naprawdę bardzo drogie. Przykładowo, przy założeniu, że toczylibyśmy wojnę pełnoskalową, przy użyciu wszystkich naszych zasobów, to pierwsze dni, kosztowałyby nas, jako państwo kilkanaście miliardów Dolarów – realnie straconych pieniędzy. Później przyszłyby inne koszty i utracone korzyści, w tym bez względu na wynik – osłabienie waluty narodowej. W praktyce oznacza to, że dla nas każda wojna angażująca nasze terytorium będzie dla nas jedną wielką stratą. Stratą ostateczną może być przegrana wojna pełnoskalowa.
Chyba najgorszym możliwym scenariuszem dla nas, byłoby spowodowanie, że bylibyśmy zmuszeni wejść do wojny pełnoskalowej w wyniku wypełniania zobowiązań sojuszniczych. Uwaga, nie mówimy tutaj o tym, żeby ich nie wypełniać. Trzeba jednak zadać sobie pytanie, czy istnienie Sojuszu, w którym kraje są nierównomiernie zagrożone przez poważne zagrożenia zewnętrzne, gdzie w zasadzie wszystkie negatywne konsekwencje najgroźniejszego ze scenariuszy chaosu skupiają się na naszym terytorium – jest zgodne z naszą racją stanu? Przecież w wyniku wojny zawsze poniesiemy olbrzymie straty i będziemy jeszcze bardziej uzależnieni od naszych sojuszników, dla których będziemy tylko strefą pośrednią, dodajmy – strefą buforową, izolatorem. Przecież nie jest tajemnicą, że na Zachodzie mamy nie tylko przyjaciół, zresztą nie tylko tam.
Jeżeli chcemy przetrwać w tym otoczeniu w warunkach globalizacji konfliktów, trzeba przygotować się do prowadzenia wojny, która nie będzie żadną bajka o pokoju, ale która będzie po prostu wojną o przetrwanie. Im szybciej to sobie uświadomimy tym lepiej, ponieważ przeciwnik nie będzie miał dla nas taryfy ulgowej, po prostu będzie chciał nas pozabijać np. dla panowania nad naszym terytorium lub przekazania go komuś innemu w ramach innych ustaleń.
Z powyższych względów każda wojna dla nas, która nie będzie wojną napastniczą z naszej winy, będzie wojną sprawiedliwą, ponieważ będzie wojną o przetrwanie. Niestety, czego nie da się zrozumieć, pomimo zmiany władzy w kraju, nadal nie jest robione w zasadzie nic, na rzecz wzmocnienia naszych szans na rzecz obrony. O działaniach pozorowanych nie ma, co wspominać.
Wniosek, – jeżeli będziemy zmuszeni do prowadzenia wojny o przetrwanie, to nie oznacza, że tylko wojna niemająca charakteru napastniczego będzie dla nas wojną sprawiedliwą. Suwerenność państwa najbardziej opiera się na jego zdolności do prowadzenia wojny, tj. do wypowiedzenia wojny, czy też po prostu przyjęcia jej i brania w niej udziału i do jej nie podejmowania, które onieśmieli przeciwnika na tyle, że nie zaatakuje. My nie mamy takich możliwości, wojna będzie natychmiastowym ograniczeniem naszej suwerenności. Dlatego musimy być do niej przygotowani. Inaczej nieprzyjaciel będzie nas prawie bezkarnie zabijał. Proszę pamiętać, jeżeli nie wygramy wojny, to znaczy, że wygrał ją ktoś inny. Jeżeli obiektywnie przyjrzymy się retoryce znacznej części naszej klasy politycznej z ostatnich 27 lat, nie można nie ulec wrażeniu, tak jakby ktoś przygotowywał nas do tego, co będzie po kolejnej klęsce.
KRAKAUER