Gdy prezydent Bronisław Komorowski (63 l.) przemawiał w sobotę na konwencji w Warszawie, kandydat PiS Andrzej Duda (43 l.) był w Londynie. Spotkał się tam z Polakami, którzy wyjechali za chlebem za granicę. Polscy emigranci to w wyborach prezydenckich ważny elektorat, nic więc dziwnego, że temat emigracji zaczyna się w kampanii pojawiać.
Odwołań do wyjazdu Dudy nie zabrakło w prezydenckim wystąpieniu. Komorowski zasugerował, że w poszukiwaniu pracy Polacy wyjeżdżali za granicę w czasach rządu PiS (2005-07), a przestali wyjeżdżać, gdy rządzić zaczęła Platforma. Prawda jest jednak inna.
Największa fala emigracji to przełom 2004 i 2005 roku, czyli tuż po wejściu Polski do Unii Europejskiej i otwarciu granic. Choć dynamika tych wyjazdów oczywiście zmalała w kolejnych 10 latach, to z ponad 2 milionów Polaków na emigracji po przejęciu władzy przez PO wielu miało wracać. – Polacy zaczną wracać do kraju, bo praca tu będzie się opłacać – obiecywał Donald Tusk w 2007 r. Efekt jest taki, że… sam wyjechał.
– Chcemy wrócić, ale do czego? W Polsce nie ma pracy, a jest tylko łupienie obywateli, którzy próbują sami rozkręcić jakąś działalność – skarżyli się emigranci Andrzejowi Dudzie. A on pytał, co zrobić, by wrócili. I obiecywał. – W Anglii z tytułu działalności gospodarczej płaci się 800 zł składek, ale rocznie. W Polsce 1000 zł miesięcznie. Czas podjąć zmiany w ZUS. Nasze państwo traktuje Polaków jak petentów – mówił Duda, przyznając jednak, że nawet jako prezydent nie wprowadzi zmian bez współpracy z rządem.
Kandydat PiS nie zorganizował w Londynie wielkiego wiecu. Spotkał się z rodzinami młodych Polaków, z nauczycielkami z polskiej szkoły. Wbrew plotkom, spotkał się też z grupą starszej emigracji w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym.
fakt.pl