W Estonii ruszyły intensywne przygotowania do odparcia spodziewanej rosyjskiej agresji. W lasach i przy granicy z Rosją rozmieszczane są ochotnicze bataliony, które mają wesprzeć nieliczne siły regularnej armii. Od kilku tygodni trwają ćwiczenia kolejnych oddziałów.
Obecnie w formacjach ochotniczych, czyli Estońskiej Lidze Obronnej, służy ok. 17 tys. osób. Regularna armia Estonii to niecałe 4 tys. żołnierzy. „Chcę bronić mojego kraju. Im więcej ludzi będzie umiało trzymać broń, tym większe szanse, że odeprzemy Rosjan” – mówi 18-letni student Kewin Ungro, który niedawno wstąpił do Ligi.
Mimo takiego zapału, należy jednak wątpić czy nieliczne estońskie oddziały potrafiłyby bez pomocy NATO powstrzymać atak rosyjskich dywizji pancernych. Nawet w przypadku powszechnej mobilizacji Estonia jest w stanie wystawić co najwyżej 30-tysięczne siły, nie posiadające żadnych czołgów. Wyposażenie armii estońskiej to 150 transporterów opancerzonych, kilkaset moździeży i dział, kilkanaście śmigłowców transportowych, trzy lekkie niszczyciele i jedna fregata.
W przypadku rosyjskiej agresji najbardziej prawdopodobny jest więc scenariusz prowadzenia przez estońskich ochotników i małe oddziały wojska wojny partyzanckiej.
Jak pisze Wall Street Journal, Estończycy coraz bardziej obawiają się powtórki w ich kraju „ukraińskiego scenariusza”. Ich zdaniem, Rosja może wtargnąć do Estonii pod pozorem „obrony praw ludności rosyjskojęzycznej”, która stanowi 25% spośród 1,3 mln mieszkańców tego kraju.
censor.net