Pierwszy desant z Bałtyjska w sile batalionu Rosjanie są w stanie wysadzić na polskim Wybrzeżu w ciągu półtorej godziny.
Modernizacja polskiej Marynarki Wojennej będzie kosztowała 17 mld złotych. To niewiele w porównaniu np. z programami obrony powietrznej i antyrakietowej. Plany zakupów nie przewidują pocisków manewrujących dla nowych okrętów podwodnych.
Tymczasem Rosjanie rozwijają najnowocześniejsze metody ofensywne, utrzymując w enklawie kaliningradzkiej najbardziej skoncentrowane siły wojskowe w całej Federacji. We wtorek na Bałtyku rozpoczęły się kolejne manewry statków wojennych pod rosyjską banderą.
Polska jednak nie spieszy się z modernizacją Marynarki Wojennej i zakupami sprzętu. Nie ma przemyślanej strategii wykorzystania szansy wzmocnienia siły militarnej i niezależności gospodarczej, jaką daje Bałtyk. – Obawiam się, że morze traktujemy w kategoriach miejsca turystycznego. Morze musi być traktowane jako element strategii bezpieczeństwa i rozwoju gospodarczego – mówi prof. Tomasz Aleksandrowicz.
Kryzys ukraiński pokazuje, jak nagle może zmienić się rzeczywistość w naszej części świata. – Mamy do czynienia nie tylko z zupełnie nową sytuacją polityczną w wyniku rosyjskiej okupacji Krymu, ale też pojawił się nowy czynnik w postaci ogromnej ilości kłamstw i zaprzeczeń, które sięgają najwyższych szczebli władzy. Powtarzaliśmy jak mantrę, że Europa jest wolna, a tu przyszła niespodzianka i sytuacja jest inna – dodaje Aleksandrowicz.
– Nasze narody nie są w sytuacji znacznie odmiennej od tej, w której były w 1939 r. – uważa ambasador Łotwy Ilgvars Kļava. Debatę na temat szans dla Polski w związku z wykorzystaniem potencjału morskiego zorganizowały w Warszawie Instytut Jagielloński i Collegium Civitas. Profesor Romuald Szeremietiew, były szef MON, zauważa, że pozycja kraju morskiego powinna skłaniać nas do „regionalnego spojrzenia na bezpieczeństwo”. To jednak skomplikowane.
Polska, Niemcy, Dania, Litwa, Łotwa i Estonia należą do NATO. Szwecja i Finlandia pozostają neutralne, ale coraz bardziej niepokoją się o swoje bezpieczeństwo i są gotowe do współpracy z Sojuszem. Wreszcie Rosja to państwo otwarcie agresywne, o którym już nikt nie obawia się mówić wprost jako o „potencjalnym przeciwniku”. Rosja ma do Bałtyku dostęp zarówno w Zatoce Fińskiej (Sankt Petersburg), jak i przez obwód kaliningradzki. W obu sektorach utrzymuje ogromne siły wojskowe. To na dnie Bałtyku ułożono strategiczny Rurociąg Północny, wreszcie w basenie naszego morza istnieją ogniska zapalne pod względem politycznym, choćby w związku z mniejszościami rosyjskimi w krajach bałtyckich. Szeremietiew jest jednak optymistą. – Państwa nad Bałtykiem razem mają dużą siłę, ale jeżeli stworzą przemyślany system obronny i zwiększą nakłady na wojsko, stanowią poważną siłę, która jest w stanie odeprzeć zagrożenie – dodaje.
Komandor por. rez. Ernest Lichocki wyjaśnia, jak poważne zagrożenie stwarzają rosyjskie wojska w bazach na terenie enklawy. – Siły desantowe Federacji Rosyjskiej są w stanie za jednym zamachem przerzucić brygadę wojsk w nasz rejon. Pierwszy desant z Bałtyjska w sile batalionu można wysadzić na polskim Wybrzeżu w ciągu półtorej godziny – ostrzega.
Enklawa kaliningradzka to największa koncentracja nowoczesnego sprzętu wojskowego w całej Rosji. Atak na pobliskie Trójmiasto oznaczałby blokadę kluczowego węzła transportowego dużego ośrodka przemysłowego, w tym rafinerii.
Jacek Bartosik z Narodowego Centrum Studiów Strategicznych wskazuje na dość konkretną odpowiedź. To rozwój okrętów pod- wodnych. Jak się okazuje, posiadanie takich jednostek mogłoby dać Polsce nowe możliwości odstraszania, przed którymi Rosja nie byłaby w stanie się obronić. Nowoczesne napędy (typu AIP) nie wymagają częstego zanurzania, mogą pozostawać pod wodą nawet kilka tygodni. To w połączeniu z właściwościami hydrologicznymi Bałtyku powoduje, że są praktycznie niewykrywalne. – Bałtyk jest idealny dla okrętów podwodnych tego rodzaju. Bylibyśmy w stanie zablokować ruch rosyjskiej Floty Bałtyckiej – tłumaczy ekspert.
Morskie Tomahawki
Gdyby jeszcze te okręty były wyposażone w pociski manewrujące (np. morska wersja amerykańskiego Tomahawka) o zasięgu przekraczającym 1000 km, moglibyśmy grozić Rosji uderzeniem nawet w rejon centrów administracyjno-gospodarczych kraju. – To byłoby rozwiązanie, gdyby NATO i sojusznicy nie funkcjonowali – dodaje Bartosik.
Niestety, resort obrony na razie nie chce słyszeć o takim uzbrojeniu. Plany zakupów nie przewidują pocisków manewrujących dla nowych okrętów podwodnych.
Z opiniami ekspertów zgadza się gen. Anatol Wojtan, zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, chociaż stara się być bardziej umiarkowany. Wojtan kierował zespołem, który przygotował plan rozwoju Marynarki Wojennej do 2030 roku.
– Dyskusja na temat kształtu i przyszłości trwa od wielu lat i apogeum osiągnęła w ubiegłym roku. Musimy mieć nowoczesną marynarkę i okręty podwodne, ale nie można przesadzić. Potrzebne nam jest tyle marynarki, na ile czujemy zagrożenie i na ile mamy zobowiązania wobec NATO i UE, a na razie Marynarki Wojennej mamy niewiele – stwierdza. Wojtan przyznaje, że jego plan to program minimum. Polska ma zakupić trzy okręty podwodne.
17 miliardów dla Marynarki
Komandor por. Lichocki zwraca uwagę, że muszą być to jednostki odpowiednie dla polskich potrzeb, to jest płytkiego akwenu, jakim jest Bałtyk, a nie np. głębinowe rozwiązania francuskie, jakie są nam oferowane. Zanim nowe okręty wejdą do służby, nasza Marynarka Wojenna nie może też stracić kadr i doświadczenia. Dlatego moglibyśmy na czas przejściowy kupić stosunkowo tanie stare, ale sprawne podwodne jednostki od któregoś z naszych sojuszników. Taka szansa wiąże się z ofertą norweską, ale oczywiście nie można na czymś takim poprzestać. Jak zawsze problemem są pieniądze. – Modernizacja Marynarki Wojennej będzie kosztowała 17 mld złotych. To dużo, chociaż wcale nie tak wiele w porównaniu np. z programami obrony powietrznej i antyrakietowej – zaznacza Wojtan.
Generał zgadza się, że istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji. – Mamy sojuszników i państwa, których się obawiamy. Potencjał zgromadzony w Kaliningradzie i Bałtyjsku zdecydowanie przekracza potrzeby obronne tego terenu. Zgromadzona tam broń ma charakter wybitnie ofensywny. Dwa razy prowadzono ćwiczenia z elementami desantu – mówi. Co więcej, Rosja, czego dowodzi przebieg jej działań na Krymie, dysponuje możliwościami ataku, których Zachód się nie spodziewał.
– Formacje niezidentyfikowane, rozproszone zagrożenia – wojska rosyjskie dysponują wybitnymi możliwościami przerzutu. W rejon Krymu przebazowali je zza Uralu jednym rzutem lotniczym z dziewięciokrotnym tankowaniem w powietrzu. Ale oni do tej Ukrainy przygotowywali się 11 lat. Mają nowe formy walki, działają wojska specjalne, nie ma linii frontu, flank, zagonów pancernych – wyjaśnia Wojtan.
Pusta kasa MON
Wreszcie pozostaje kwestia, skąd wziąć te okręty.
– Modernizacja Marynarki Wojennej przekracza możliwości budżetu MON, potrzebny jest narodowy program zainicjowany przez specjalną ustawę – uważa poseł Dariusz Seliga (PiS) z sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Trzeba też uwzględnić interesy całej polskiej gospodarki. – Najlepiej pierwszy okręt kupić w całości, kolejny samemu zmontować, a trzeci wykonać już całkowicie samodzielnie. Posiadamy stocznie zdolne do realizacji takiego projektu – mówi Wojciech Florek z Polskiego Lobby Przemysłowego im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Podkreśla, że nie można popełnić błędów offsetu towarzyszącego programowi myśliwca wielozadaniowego.
Piotr Falkowski