„Złowieszcza oś Musk-AfD”. Co to oznacza dla Polski?

niezależny dziennik polityczny

Na wiecu niemieckiej AfD Elon Musk wzywał Niemców, by pozbyli się ciągłego poczucia winy za swoją historię i byli dumni z bycia Niemcami, przeciwstawiając się „rozwadniającemu wszystko” multikulturalizmowi. Te słowa powinny nam wszystkim zapalać czerwone lampki, niezależnie od tego czy jesteśmy za PiS czy PO, za partią Razem czy za Konfederacją – pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.

Chyba każdy, kto choćby pobieżnie obserwuje politykę miał świadomość, że rok 2025 będzie co najmniej mocno nieprzewidywalny, by nie powiedzieć szalony. Ten ciągle względnie nowy rok już w pełni spełnia te oczekiwania.

Abstrahując już od Trumpa i wszystkich jego rozporządzeń wykonawczych, sporu amerykańskiego prezydenta z Danią o Grenlandię, chińskiego AI niszczącego giełdowe notowania amerykańskich gigantów technologicznych, spójrzmy, co dzieje się w naszym najbliższym otoczeniu, a konkretnie – w polsko-niemieckim sąsiedztwie.

Przed zaplanowanymi na luty wyborami w Niemczech drugie miejsce w sondażach z jedną piątą poparcia zajmuje skrajnie prawicowa AfD. Partię tę wspiera otwarcie najbogatszy człowiek na świecie i jedna z najbardziej wpływowych osób w administracji Trumpa Elon Musk.

Na sobotnim wiecu AfD w Halle Musk, łącząc się wirtualnie ze Stanów, wzywał Niemców, by pozbyli się ciągłego poczucia winy za swoją historię i byli dumni z bycia Niemcami, przeciwstawiając się „rozwadniającemu wszystko” multikulturalizmowi. Liderka partii i jej kandydatka na kanclerza Alice Weidel wtórowała mu zapewniając, że tak jak Trump Amerykę, tak AfD „uczynią Niemcy znów wielkimi”.

W reakcji na te słowa premier Tusk napisał na X, że takie słowa brzmią „znajomo i złowieszczo”. Zdziwiłby się jednak ten, kto oczekiwałby, że Tuska poprze polska prawica, uwielbiająca przecież straszyć Niemcami i grać antyniemiecką kartą. Ciągle aktywny na X profil oficjalnie zjednoczonej z PiS Suwerennej Polski w odpowiedzi na krytykę AfD nazwał Tuska „niemieckim agentem”, a w mediach braci Karnowskich mogliśmy usłyszeć rozważania – czy może należałoby powiedzieć „polityczne fantazje” – dziennikarzy przekonujących, że jak „jeśli Musk zajmie się ekipą Tuska […] to ona nie istnieje”.

Takie słowa powinny nam zapalać czerwone lampki

W tym całym chaosie warto mieć przede wszystkim świadomość, że słowa o konieczności wyzwolenia się Niemiec z poczucia historycznej winy i uczynienia ich „znów wielkimi” powinny nam wszystkim zapalać czerwone lampki, niezależnie od tego czy jesteśmy za PiS czy PO, za partią Razem czy za Konfederacją.

Bo choć nie możemy wymagać od żadnego państwa, by przyjęło nasze spojrzenie na jego historię i by wyrzekło się prawa do asertywnego zabiegania o własne interesy, to w naszym najgłębszym egzystencjalnym interesie jest to, by Niemcy miały świadomość, czego dopuściły się w okresie 1933-45. A także by ta świadomość wpływała na to, jak dziś Berlin definiuje swoją rację stanu, miejsce w Europie i relacje z sąsiadami, w tym z Polską.

Nie chodzi tu nawet o poczucie winy, ale o wyciąganie wniosków z historii. Po katastrofalnej klęsce w 1945 roku elity Republiki Federalnej – przymuszone do tego przez zwycięskie zachodnie mocarstwa – uznały, że przyszłość Niemiec leży nie w odbudowie militarnej potęgi, nie w kolejnej – po pierwszej i drugiej wojnie światowej – próbie zdominowania kontynentu siłą, nie w pangermańskich fantazjach czy w charyzmatycznym przywódcy obiecującym Niemcom wielkość, ale w budowie sprawnie działającej demokracji zdolnej bronić się przed wrogimi jej ideologiami, w społecznej gospodarce rynkowej, patriotyzmie opartym raczej na wierności konstytucji niż rasowych fantazjach, wreszcie w integracji Niemców z szerszym, europejskim projektem.

W naszym najbardziej żywotnym interesie jest to, by podobne założenia, dostosowane do współczesnych realiów, ciągle kształtowały niemiecką politykę. By niemieckie elity zdawały sobie sprawę jak niebezpieczne dla Europy – ale i samych Niemiec – byłoby wyzwolenie wrogiego demokracji liberalnej, agresywnego niemieckiego nacjonalizmu.

I tym, co najbardziej niepokojące we wzroście siły AfD – obok stosunku tej partii do Rosji – jest to, że odrzuca ona ten powojenny konsensus. Nawet jeśli tylko marginalne środowiska w partii kwestionują obecne granice Niemiec, to cała formacja postrzega niemiecką rację stanu i niemiecką wspólnotę polityczną w znacznie bardziej nacjonalistycznych i „imperialnych” kategoriach, żebyśmy w Polsce mogli patrzeć na to ze spokojem.

Jak reagować na AfD?

Tusk ma więc 100 procent racji, gdy nazywa retorykę pojawiającą się w przekazie partii i wypowiedziach Muska „złowieszczą”. Pytanie tylko, czy premier polskiego rządu powinien otwarcie, przy pomocy mediów społecznościowych i w trakcie kampanii wyborczej prowadzić taką polemikę z jedną z partii sąsiedniego kraju, w dodatku naszego najważniejszego partnera gospodarczego.

Szanse na to, że po wyborach AfD stanie się częścią jakiejś rządzącej koalicji, są co prawda minimalne: w niemieckiej polityce kordon sanitarny wokół skrajnej prawicy najpewniej zadziała jeszcze w następnych wyborach. Nie dojdzie więc do sytuacji, w której Tusk będzie musiał nagle rozmawiać z ministrami z AfD, których wcześniej zniechęcił swoją publicystyką w mediach społecznościowych.

Gorzej wygląda sprawa z Muskiem pozostającym istotnym graczem w ramach administracji Trumpa, prezydenta państwa, które jest kluczowe dla naszego bezpieczeństwa. Trump jednak – co wielokrotnie pokazał, w swoim podejściu do polityki międzynarodowej – jest skrajnie transakcyjny i ostatecznie dość pragmatyczny. Nic nie wskazuje, żeby miał jakiś problem z rządami Tuska – bo te będą robić dokładnie to, czego Amerykanie będą oczekiwać, jeśli chodzi o wydatki na obronę, zakupy amerykańskiego sprzętu wojskowego czy surowców energetycznych – a już na pewno, żeby w imię ideologicznej bliskości chciał pomóc PiS wrócić do władzy. Nawet jeśli Tusk pokłóci się z Muskiem.

Niemniej jednak problem tego, w jaki sposób reagować na wzrost w kolejnych zachodnich demokracjach znaczenia skrajnej prawicy, wyznającej niebezpieczne z polskiego punktu widzenia idee, jest realne. Bo być może jeszcze wciąż nie AfD, ale już takie siły jak Zjednoczenie Narodowe we Francji mogą wkrótce zdobyć władzę i nie można wykluczyć, że polskie rządy będą musiały układać się z Marine Le Pen jako nową prezydentką Francji.

Jak karpie domagające się przyspieszenia Bożego Narodzenia

Gdyby polska klasa polityczna zachowywała się elementarnie racjonalnie, to już teraz powinna myśleć, jak radzić sobie z tym wyzwaniem: jak asertywnie artykułować to, że zapominający o historii, niemiecki nacjonalizm czy prorosyjskie sympatie francuskiej skrajnej prawicy są dla nas problemem, a przy tym nie palić sobie mostów na wypadek, gdyby te siły zdobyły władze.

Niestety, prawa strona polskiej klasy politycznej zupełnie nie widzi problemu. Niemal bez wyjątku patrzy ona na wzrost znaczenia antyliberalnej prawicy z radością i nadzieją -na to, jak sprzeczne z polską racją stanu czy wręcz niebezpieczne dla Polski nie byłyby jej idee.

Tuż przed wybuchem wojny w Ukrainie Mateusz Morawiecki podejmował w Polsce liderkę prorosyjskiego i wspieranego kredytem przez rosyjskie instytucje Zjednoczenia Narodowego. Konfederacja, a konkretnie partia Mentzena Nowa Nadzieja, zasiada w jednej frakcji z Alternatywą dla Niemiec. Gdyby Musk faktycznie chciał zdestabilizować sytuację polityczną w Polsce i zaangażować swoje praktycznie nieograniczone środki w prawicowo-populistyczną rewolucję nad Wisłą, bez problemu znalazłby chętnych gotowych podjąć się tego zadania. Zwłaszcza w środowiskach najchętniej zarzucającym przeciwnikom „wysługiwanie się zagranicy”.

Niechęć do europejskiego liberalnego centrum, poczucie wspólnoty w wojnach kulturowych całkowicie zaślepia naszą prawicę na ryzyka antyliberalnego, prawicowo-populistycznego zwrotu dokonującego się dziś w świecie zachodnim.

Tymczasem powinniśmy się bardzo poważnie zastanowić, co oznacza wychwalany od Białego Domu Trumpa przez siedzibę AfD po naszą Nowogrodzką „powrót normalności”. Czy w pakiecie z deklaracją, że „istnieją tylko dwie płcie” nie idzie założenie, że w globalnej polityce nie liczy się prawo międzynarodowe, wielostronna współpraca respektująca różne interesy, tylko gra kilku większych i mniejszych potęg – Stanów, Chin Rosji, w mniejszym stopniu Turcji i Niemiec, ale raczej nie Polski? Czy świat, gdzie gwarancje bezpieczeństwa stają się usługą dostarczaną przez Stany na twardych, biznesowych warunkach, a Niemcy zapominając o swoich błędach z ubiegłego stulecia, chcą znów stać się wielkie, naprawdę jest światem, w którym polska przyszłość będzie bezpieczna?

Źródło: wp.pl

Więcej postów

7 Komentarze

  1. Hmmm iss anyonne eelse encountering problems wijth thee picgures on this blog
    loading? I’m trying to fijnd out if its a probkem on myy ennd
    or if it’s the blog. Anny suggstions would bbe greatly appreciated.

  2. I tink thaat iis oone of thee sso mmuch significant info forr me.

    Annd i amm satisfried studying yoir article. Butt should remark on ffew commin things, The sitge taste is perfect, the articles iis in realitgy excellent :
    D. Excellnt task, cheers

  3. I loved aas muchh as yoou will receive cazrried out right here.
    The sketch iis attractive, youhr authored materisl stylish.
    nonetheless, yyou command get goot an edginess ovr
    that you wiish be dellivering the following. unwell unqusstionably cone further formerly aggain since exactly
    the same nearly a lot oftdn inside cawe you shield this increase.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*