Upadek Ryszarda Czarneckiego jest tyleż spektakularny, co spodziewany od dłuższego czasu. Był jedynie odłożony w czasie, a rozpoczął się już kilka lat temu. Bardzo długo wydawało się, że chroni go Jarosław Kaczyński. Z Nowogrodzkiej słychać jednak, że prezes nie będzie za niego umierał.
- Z relacji polityków Prawa i Sprawiedliwości wynika, że Ryszard Czarnecki przez całą karierę grał głównie na siebie. — Kiedyś z kolegami żartowaliśmy, że przed Ryśkiem sroki sp…lają — mówi jeden z polityków PiS
- Czarnecki opuścił Samoobronę na rzecz PiS, stając się przy okazji milionerem
- Były europoseł niejako wykreował postać Mateusza Morawieckiego — dał mu posadę w Komitecie Integracji Europejskiej, a potem polecił go do rady Banku Zachodniego
Sroki boją się „Rysia”
— Z Rysia nie da się zrobić prześladowanego bojownika o wielkie idee. Prezes raczej nie przyjedzie pod jego areszt jak w przypadku Kamińskiego i Wąsika. Oczywiście, jeśli tam trafi. On owszem walczył, ale zawsze przede wszystkim o siebie i swój interes – słyszę od posła PiS.
— Kiedyś z kolegami żartowaliśmy, że przed Ryśkiem sroki sp…lają — mówił mi niedawno inny polityk Prawa i Sprawiedliwości.
— Sroki? — dopytałem.
— Tak, sroki. Bo jak jakąś widzi, to od razu ją łapie za ogon. Jak w tym powiedzeniu, że ktoś łapie ileś srok za ogon. Cały Czarnecki – usłyszałem.
Fakt. Były europoseł PiS był tu mistrzem. Bo polityka to tylko jedno z jego zajęć. Potrafił łączyć posłowanie w PE z pracą w zarządzie związku siatkówki, Polskim Związku Piłki Nożnej, Polskim Komitecie Olimpijskim, pisaniem felietonów do gazet. Zarabiał też w dawnych czasach u Zygmunta Solorza w Polsacie.
To jednak polityka stała się osią jego kariery. Swoich politycznych patronów dobierał tak, by wyjść na tym, jak najlepiej. I doskonale wybierał moment, by ich porzucić. Ostatnim porzuconym był Andrzej Lepper. W 2007 r. zdradził go dla Jarosława Kaczyńskiego. Czuł, że Samoobrona, która wyszła z koalicji z PiS, idzie na dno.
Krawat w biało-czerwone pasy, które dyndały pod szyjami ludzi Leppera, zamienił na legitymację Prawa i Sprawiedliwości. Już wtedy zasiadał w ławach Parlamentu Europejskiego.
Dzięki prezesowi PiS Czarnecki spędził w Brukseli jeszcze prawie dwie dekady, choć po kilku latach w PE zapowiadał, że to tylko etap w drodze powrotnej do polityki krajowej. Jeśli w ogóle miał takie ambicje, porzucił je dość szybko. Nie skusiła go wizja powrotu nawet w czasach, gdy jego partia samodzielnie rządziła Polską.
Stał się za to milionerem. Nie przejmował się wizerunkiem politycznego „łazika” i klauna. Na Nowogrodzkiej robił wręcz za swego rodzaju maskotkę. I z pewnością dlatego bardzo długo jego grzeszki uchodziły mu płazem – bo mało kto traktował go poważnie.
„Rysio zna wszystkich”
Istnieją różne teorie na temat tego, na czym polegał fenomen Czarneckiego w oczach Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS poznał go jeszcze w 1989 r. w Londynie, gdzie były europoseł wtedy mieszkał i działał. Ich polityczne drogi przez długi czas biegły jednak osobno. W latach 90. XX wieku Czarnecki działał w zwalczanym przez Kaczyńskiego Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym.
Później został szefem Komitetu Integracji Europejskiej w rządzie Jerzego Buzka. I to jako eurosceptyk (czyż to nie dowód na fenomenalne zdolności?). Zatrudnił tam młodego Mateusza Morawieckiego. A potem polecił go do rady Banku Zachodniego, czyli późniejszego BZ WBK (dziś Santander), którego prezesem po latach został właśnie Morawiecki.
Być może dlatego na ujawnionym w 2018 r. przez Onet nagraniu z restauracji „Sowa i Przyjaciele” Morawiecki – wtedy już szef BZ WBK – w trakcie rozmowy dzwoni do Czarneckiego i rozmawia na temat załatwienia pracy dla jego syna Przemysława (późniejszego posła PiS). Możliwe, że były premier miał jakiś dług wdzięczności wobec europosła.
Takich osób może być o wiele więcej, bo „Rysio” zna „wszystkich”, „wszyscy” znają jego, załatwiał różne rzeczy, załatwiano też i dla niego.
Na przykład – jak uważa prokuratura – pracę dla żony Czarneckiego w uczelni Collegium Humanum w zamian za lobbing na rzecz utworzenia w Uzbekistanie filii szkoły kierowanej przez Pawła Cz. Tak, Czarnecki miał tam kontakty. Miał je też w innych krajach Azji, w tym Azerbejdżanie, Kirgistanie, czy Kazachstanie.
Zjeździł pół świata jako europoseł, a od 2014 r. nawet wiceszef Parlamentu Europejskiego. Posadę stracił za porównanie ówczesnej eurodeputowanej PO Róży Thun ze szmalcownikami z czasów II wojny światowej. Sądy zmusiły go później do przeprosin. Musiał też opuścić wielki jak lotnisko gabinet w Brukseli.
A chwilę później OLAF, czyli unijny urząd tropiący nadużycia finansowe m.in. w instytucjach unijnych odkrył, że Czarnecki oszukiwał w rozliczeniach przejazdów samochodowych na koszt PE. W papierach przekonywał, że jeździł z Jasła do Brukseli Fiatem Punto w kabrio i to m.in. zimą. Miał wyłudzić ok. 800 tys. zł. OLAF wysłał kwity do prokuratury, ale śledczy Zbigniewa Ziobry utopili sprawę na lata. A sam Czarnecki zwalił winę na asystentów.
Kaprys prezesa
Polityk usłyszał zarzuty dopiero miesiąc temu, gdy stracił immunitet. W czerwcu przepadł w wyborach europejskich. Jarosław Kaczyński, który co kilka lat przerzucał go z okręgu do okręgu, tym razem nie dał mu biorącego miejsca. Zresztą Czarnecki był o włos od utraty mandatu w PE już w 2019 r., gdy dostał „dwójkę” w Warszawie tuż za Jackiem Saryusz-Wolskim.
Złośliwi twierdzą, że była to kara za fiasko wysadzenia z siodła Donalda Tuska. W 2017 r. obecny premier, a ówczesny szef Rady Europejskiej starał się o reelekcję. To była formalność, bo Tusk miał poparcie wszystkich krajów UE. Oprócz jednego – Polski. Beata Szydło, która była wtedy polskim premierem, przyniosła w teczce inną kandydaturę. Chodziło właśnie o Jacka Saryusz-Wolskiego, który chwilę wcześniej opuścił Platformę Obywatelską.
Oto fragment mojej książki „Kulisy PiS”:
Doradca Jarosława Kaczyńskiego: — Fakty są takie, że Tuska formalnie nikt nie zgłosił na drugą kadencję. Jedynym kandydatem zgłoszonym był Jacek Saryusz-Wolski, tyle że tej kandydatury nie poddano pod głosowanie, bo chwilę wcześniej przegłosowano reelekcję Tuska.
Kamil Dziubka: – A kto wymyślił ten manewr z Saryusz-Wolskim?
Doradca Jarosława Kaczyńskiego: – Rysio Czarnecki. Zaprosił do swojego mieszkania prezesa. Czekał tam już Saryusz-Wolski. Tam dobili targu.
Wszystko wskazuje na to, że Czarnecki wbrew realiom i zdrowemu rozsądkowi wmówił prezesowi, że utrącenie Tuska jest możliwe. Może po tej akcji prezes zaczął mieć do niego większy dystans, choć go lubił. Czy przestał go szanować?
— On go nigdy specjalnie nie szanował. Jednak do czegoś był prezesowi potrzebny ktoś, kto wisi u jego klamki, co chwilę skamle o miejsce na liście, jednocześnie strzela obcasami na każde zawołanie. Jarosław zna ludzką naturę. A Rysio jest próżny, więc z punktu widzenia prezesa łatwy w obsłudze – mówi Onetowi polityk przez lata związany z Nowogrodzką.
W 2009 r. w „Newsweeku” nieżyjący już Ludwik Dorn, współzałożyciel PiS, zwany nawet „trzecim bliźniakiem”, mówił o Czarneckim tak: — Znam pana Kaczyńskiego i wiem, że o moralnych, politycznych i intelektualnych walorach pana Czarneckiego ma mniej więcej takie zdanie jak ja — stwierdził Dorn, przekonując, że Kaczyński w 2007 r. wyciągnął Czarneckiego z niebytu dla zabawy.
— Aby pokazać, że jak ma taki idiotyczny kaprys, to nikt go nie powstrzyma — dodał.
Jednak nawet po wielu latach Jarosław Kaczyński czuł się w obowiązku, by osobiście wesprzeć Czarneckiego w kampanii:
– Mamy bardzo silną listę. Patrzę na smutną nie wiedzieć czemu minę Ryszarda Czarneckiego i muszę powiedzieć jedno: potrzeba nam ludzi, którzy umieją się odnaleźć. To właśnie on może najwięcej zdziałać w PE – stwierdził Jarosław Kaczyński w trakcie majowego wiecu w Wielkopolsce, skąd Czarnecki startował do PE. Pierwszy raz beż powodzenia.
Być może „Rysio” już wtedy czuł, że słowa prezesa PiS nie pomogą.
Źródło: onet.pl
Jestem jakoś dziwnie przekonany, ze Rychu „byłem w kazdej parti” jest powiązany ze słuzbami. W kazdym razie to jedna z większych kanalii w pisie, a kanalii tam bez liku…