Juan chciał w Polsce zarobić, żeby móc podróżować po Europie. Póki co zwiedził polskie magazyny drewna, wieprzowiny i kurczaków, w których pracował po kilkanaście godzin dziennie.
– Agencje pracy tymczasowej znalazły sposób na tanią siłę roboczą – wyjaśnia Irena Dawid-Olczyk, prezes fundacji La Strada, która przeciwdziała handlowi ludźmi i niewolnictwu. – Wykorzystują to, że obywatele Kolumbii, aby przyjechać do Polski, nie potrzebują wizy. Przez 90 dni mogą tu przebywać w celach turystycznych.
Zamiast turystów, płynie więc strumień pracowników. To obywateli tego kraju jest dziś najwięcej w statystykach polskiej straży granicznej, dotyczących ofiar handlu ludźmi.
Kolumbijczycy przyjeżdżają do Polski za „europejskim snem”
Freddy z Bogoty uważa, że miał szczęście; był w pierwszej fali pracowników, więc leciał do Polski z pozwoleniem na pracę i za nic nie musiał płacić. Na obietnicę nowego życia natknął się w 2020 roku.
– Zobaczyłem na Facebooku ogłoszenie typu „Przyjedź do Polski, zarób równowartość tysiąca euro, poznawaj nową kulturę i żyj europejskim snem” – opowiada.
W Kolumbii był pracownikiem socjalnym, ale chciał zarabiać lepiej. Kliknął „Aplikuj” niepewnie, jeszcze wtedy mało kto ufał takim ofertom. Ale o „wyjątkowej okazji” przekonywał go pracownik agencji pracy. Miękkim głosem opowiadał, że bez doświadczenia można w miesiąc zarobić 6-7 tys. zł za przesuwanie pudeł w magazynie.
– Poczytałem też o wydatkach i o tym, że poziom bezpieczeństwa jest w Polsce wysoki – pamięta Freddy. – Miałem też pewność, że będę pracować legalnie. Dostałem umowę, a z polskiej ambasady zezwolenie na pracę, agencja pomogła z wypełnieniem wniosku.
Wylądował w magazynie z żywnością na Pomorzu. Pracownicy, po połowie z Kolumbii i Ukrainy, kompletowali tam zamówienia dla restauracji i sklepów. Freddy też przewoził wózkiem widłowym palety z produktami.
– Moje życie kręciło się wokół pracy – wspomina. – Wstawałem o czwartej rano, bo o piątej po nas przyjeżdżali. Pracowałem sześć dni w tygodniu, po 12-16 godzin dziennie, z dwiema przerwami po kwadrans. Wracałem i ze zmęczenia padałem na łóżko. A o czwartej rano znów pobudka.
Czasem chodził nad okoliczny staw, żeby pokazać rodzinie na zdjęciach, że w Polsce jest ładnie i jest mu tu dobrze. Nie chciał, żeby się martwili.
Obiecywanych przez agencję zarobków nie widział. – Raz dostałem 4 tys. zł, innym razem 2,5 tys. zł, bo agencja odejmowała z pensji „kary” za różne przewinienia. Na przykład za to, że zrzucisz produkty z wózka lub w coś nim uderzysz – wyjaśnia.
Kolumbijczycy na polskim rynku pracy. „Teraz padło na nas”
Kilka lat temu Freddy wiedział o Polsce tyle, że została zaatakowana w czasie II wojny światowej. Dziś wie, jak rodzić sobie z urzędową biurokracją przy legalizacji pobytu. Pracuje we wrocławskiej organizacji Nomada i pomaga innym Kolumbijczykom, skuszonym „europejskim snem”.
– W ciągu miesiąca kontaktuje się ze mną średnio 20 nowych osób – przyznaje Freddy, kiedy spotykamy się w siedzibie Nomady. – Sytuacja na rynku pracy ciągle się zmienia. Najpierw agencje ściągały Ukraińców, później Filipińczyków, teraz padło na nas.
– Trzy słowa, których nauczyłem się jako pierwszych, to „ku…wa”, „dawaj” i „szybciej” – opowiada Rodrigo, który siedzi naprzeciwko przy stole. – Tak do nas krzyczeli na magazynie.
Jest jednym z tych 20 Kolumbijczyków, którzy proszą o pomoc.
Jego życie wyglądało podobnie, jak Freddy’ego: wstawał o czwartej rano, jechał do magazynu z żywnością pod Warszawą, pracował po 8-12 godzin dziennie, padał na łóżko.
– Najpierw zaniepokoił mnie wygląd pracowników, byli wystraszeni i bladzi, jakby mało spali i jedli – opowiada. – Ale naprawdę się przestraszyłem, kiedy kierowniczka chciała nam zabrać paszporty. Krzyczała „Zapłaciłam za was”.
Spakował wtedy walizki i uciekł do Warszawy.
Kilkanaście podejrzanych agencji pracy
Pierwsi Kolumbijczycy zaczęli pukać do drzwi fundacji La Strada w 2020 roku. Z miesiąca na miesiąc oszukanych z Ameryki Łacińskiej zaczęło przybywać. Dziś coraz więcej jest także Argentyńczyków.
– Kiedy myślimy o handlu ludźmi i pracy przymusowej, to wyobrażamy sobie człowieka zamkniętego na klucz w pomieszczeniu– mówi Irena Dawid-Olczyk. – To obraz sprzed wielu lat, bo dziś zniewolenie jest najczęściej w głowie. Przez zastraszenie czy dezinformację, człowiek nie jest w stanie „wyjść”, choć drzwi wcale nie są zamknięte.
La Strada naliczyła już kilkanaście podejrzanych agencji pracy. Niektórymi zajmują się prokuratury, prowadząc śledztwa dotyczące handlu ludźmi i pracy przymusowej.
– Sytuacja Kolumbijczyków jest specyficzna – wyjaśnia Dawid-Olczyk. – Przyjeżdżają do Polski najczęściej rzekomo jako turyści na podstawie paszportu i na własny koszt, trzymając się danej przez rekruterów obietnicy, że będą mieć pracę. A na miejscu albo dostają inną umowę, niż deklarowano, albo nie dostają jej wcale.
Prezeska La Strady wyjaśnia, że kolejny problem pojawia się po trzech miesiącach. Czas, gdy mogą legalnie przebywać w Polsce, wtedy się kończy.
– I często nawet nie wiedzą, czy ktoś wystąpił o zezwolenie na pracę dla nich – dodaje. – Bywa, że nam jest trudno się czegoś dowiedzieć w urzędach, a co dopiero osobie, która mówi tylko po hiszpańsku i nie zna polskiego systemu prawnego.
„Europejski sen” Kolumbijczyków i obywateli innych krajów Ameryki Łacińskiej coraz bardziej się rozmywa.
– Generalnie chodzi o to, żeby zapłacić jak najmniej, więc na przykład w dokumenty nie są wpisywane wszystkie godziny pracy – opowiada Dawid-Olczyk. – Nakładane są też różnego rodzaju kary. Spotkałam się nawet z taką, w której za spojrzenie w oczy pracodawcy odejmowano z pensji 50 euro. Nie są też przestrzegane warunki BHP i brakuje pomocy medycznej. Na przykład pan stracił palec, a kiedy jechał do szpitala, dostawał SMS-y zakazujące mu mówić, że miał wypadek w pracy.
Kiedy warunki są złe lub wypłaty nie ma, obcokrajowcy zmieniają pracę. – I wpadają z deszczu pod rynnę – mówi prezeska La Strady. – Mamy klientów, którzy byli w czterech czy pięciu agencjach i we wszystkich byli wykorzystywani.
Legalizacja pracy. Kolumbijczyk: Tygodniami słyszałem to samo
Tak było u Juana. Pracował w kilku miejscach, z ostatniego pokazuje mi na telefonie nagranie. Grupa Kolumbijczyków stoi przed domem, z auta wysiada podenerwowany mężczyzna.
– To nasz kierownik – wyjaśnia. – Tego dnia mieliśmy pracować 16 godzin, o czym dowiedzieliśmy się dopiero, gdy przyjechaliśmy do zakładu. To było już za dużo i powiedzieliśmy, że wracamy do domu.
Na filmie kierownik wyciąga ze schowka w aucie pistolet, po czym zaczyna nim wymachiwać i kląć.
– Policjanci mówili, że to prawdopodobnie zabawkowa broń – dopowiada Juan. – I pytali, czy na pewno chcemy tracić czas i to zgłaszać, bo musieliby zawiadamiać eksperta od broni.
Jego podróż też zaczęła się w Bogocie od ogłoszenia na Facebooku. – Ludzie z meksykańskiej agencji pracy powiedzieli mi, że za 300 dolarów zorganizują w Polsce pracę i legalizację pobytu – opowiada Juan.
Wymyślił, że będzie w Polsce zarabiać, a w wolnym czasie podróżować po Europie. Zamiast zwiedzać Berlin i Paryż, poznawał warunki na polskim rynku pracy.
Najpierw agencja skierowała go do zakładu znanej firmy produkującej wędliny. Opowiada, że zaczynał o piątej rano, pracował po 10 godzin dziennie i wracał do pokoiku z piętrowymi łóżkami, w którym spało siedem osób.
– Pytałem w agencji o kwestię legalizacji pracy – zapewnia. – Ale tygodniami słyszałem to samo: „Nie wiem, muszę zapytać”.
Z zakładu wędlin chciał przenieść się do drobiarskiego, ale agencja zaproponowała mu pracę sześć dni w tygodniu po 14 godzin, więc odpuścił. Pół roku spędził przy obróbce drewna.
– Pracowałem po 10 godzin dziennie, z dwiema przerwami po 5 minut i jedną 10-minutową, akurat, żeby zjeść – wylicza. – Nie miałem umowy, ale przynajmniej zarabiałem w okolicach 2-3 tys. zł miesięcznie.
Z czasem wylądował w pracy przy drobiu, ale w innym zakładzie. To tam kierownik groził mu bronią.
Praca w Polsce. Straż graniczna: Ścisła grupa ryzyka
Przedstawicielka agencji pracy tymczasowej, z którą rozmawiał Szymon Opryszek na portalu Oko.press, opisywała, że rynek takich firm jest – w porównaniu do Zachodu – dość młody. Wciąż nie ma wielu regulacji, co odbija się na pracownikach.
– Traktowani są jako zasób. Spotkałam się na rynku z wieloma pejoratywnymi określeniami, które kojarzą się z transportem: paczki, bydło, pogłowie – mówiła. – Nikt nie lobbuje w rządzie albo jest to lobby zbyt nieporadne, by pojawiły się odpowiednie regulacje. Nie ma żadnej strategii ani etycznego kodeksu.
Internetowe grupy dla szukających pracy Kolumbijczyków są pełne ogłoszeń typu „Jeśli myślisz o wyjeździe z kraju, Polska jest najlepszą opcją”.
Czasem pojawiają się ostrzeżenia. „14 Kolumbijczyków przyjechało dziś do Polski, aby pracować w fabryce szparagów w Solcu” – napisano na jednej z internetowych grup. – „Pośrednicy pobrali od każdej osoby 1,5 tys. zł. Na miejscu okazało się, że nikt na nich nie czekał – ani praca, ani zakwaterowanie. Nie ma tam fabryki szparagów.”
Ambasady Meksyku i Kolumbii też opublikowały komunikaty, jak nie dać się oszukać w Polsce. O wykorzystywaniu cudzoziemców z Ameryki Łacińskiej wie też polska straż graniczna, która wspólnie z prokuraturami prowadzi śledztwa.
„Z uwagi na bardzo trudną sytuację finansową i polityczną w kraju pochodzenia, wykazują silne dążenie do zaspokojenia potrzeb życiowych, decydując się na podjęcie pracy m.in. na terytorium Polski. Osoby te znajdują się w ścisłej grupie ryzyka jako potencjalne ofiary handlu ludźmi” – opisuje mi major Andrzej Juźwiak, rzecznik prasowy SG. – „Są łatwym celem do wykorzystania przez nieuczciwych pracodawców, którzy korzystają z nieznajomości przez tych obcokrajowców języka i prawa obowiązującego w Polsce, traktują ich jako tanią siłę roboczą i wyzyskują w celu uzyskania korzyści majątkowej.”
W 2022 roku ze 110 odnotowanych przez straż graniczną możliwych ofiar handlu ludźmi aż 106 pochodziło z Kolumbii, Meksyku, Wenezueli, Gwatemali. W ubiegłym roku liczby spadły, ale nie zmieniły się proporcje: 48 z 53 potencjalnych ofiar pochodziło z krajów Ameryki Łacińskiej.
Ostatni rządowy raport o handlu ludźmi w Polsce, który bazuje na danych różnych służb, też dotyczy 2022 roku. Wtedy – jak napisali autorzy – osoby pochodzące z Ameryki Południowej były „najliczniejszą grupą wśród cudzoziemskich ofiar handlu ludźmi”. Feralnego roku ich liczba wzrosła niemal pięciokrotnie, do ponad 150. Prawie co trzeci pochodził z Kolumbii.
Liczby w raporcie to tylko część prawdy. Zapewne nie wszystkie oszukane osoby się zgłaszają. Nie zawsze spełniają też ustawową, niezmienną od kilkudziesięciu lat definicję ofiar handlu ludźmi.
Prezeska La Strady podkreśla, że trzeba ją zmienić. Poza tym: przyspieszyć toczące się sprawy w prokuraturach i pochylić się nad Państwową Inspekcją Pracy. Zwiększyć jej uprawnienia i dofinansować.
– Nie może być tak, że w Polsce opłaca się za pracę nie płacić, bo kara dla pracodawcy to kilka tysięcy złotych – mówi.
Za nieuregulowaną pracę karany jest też pracownik – może dostać trzyletni zakaz wjazdu do Unii Europejskiej. Jeśli pracuje na czarno, PIP może o nim nie wiedzieć, bo nie ma o nim mowy w dokumentach.
W 2022 roku – kiedy Straż Graniczna i resort spraw wewnętrznych odnotowały rekordowe liczby ofiar z Ameryki Łacińskiej – PIP nie zarejestrował od nich żadnych skarg.
Legalizacja pracy. Kartka od agencji
Mariana już wie, że usługi prawników nie są w Polsce tanie. Za konsultację jeden zażyczył sobie tysiąc złotych, inny – zorganizowany przez agencję pracy – 2,5 tys. zł, jeśli uda mu się wykaraskać Kolumbijkę z problemów z legalizacją.
Zapłaciła już sporo. Przed wylotem do Polski dostała od meksykańskiej agencji szacunkowe koszty: równowartość 400 zł za kontakt do polskiej firmy pośrednictwa pracy, kolejne 400 zł za obietnicę umowy, legalizacji i pracy. Później z 800 zł zrobiło się 1,5 tys. zł, nie wiadomo dlaczego.
– Do tego koszt biletu na samolot, który mogłam kupić tylko za pośrednictwem agencji – wyjaśnia. – Oczekiwali 6 tys. zł. To dla mnie siedem miesięcy pracy, ale rodzina pomogła mi uzbierać.
Tak wylądowała w budynku, który – jak mówi – przypominał jej ośrodek dla uchodźców. Odetchnęła z ulgą, kiedy agencja przeniosła ją w inne miejsce, gdzie zamiast 12-osobowych pokojów były takie dla sześciu.
Zaczęła pracę w zakładzie produkcji wędlin znanej polskiej firmy. Dwie zmiany, nocna i dzienna, każda po 12 godzin.
W agencji usłyszała, że proces legalizacji zacznie się przed końcem trzymiesięcznego, bezwizowego pobytu. Kilka dni po tym terminie dostała kartkę papieru. Pamięta, że była żółta.
– Pracownik agencji powiedział mi, że ta kartka oznacza, że jestem w Polsce legalnie i mogę pracować – pamięta.
Okazało się, że kartka nic nie gwarantuje. Było to pocztowe potwierdzenie nadania dokumentów. Straż graniczna, która na stacji kolejowej zaczepiła Marianę i grupę jej znajomych prosząc o dokumenty, nie znalazła Mariany w systemie uprawnionych do bycia w strefie Schengen.
– Strażnicy wsadzili mnie do auta i zabrali do placówki, mówiąc, że sprawdzą sytuację. Bardzo się bałam, że pójdę do więzienia – opowiada. – Nie chciałam kłopotów. Na miejscu powiedzieli mi „Masz problem, i to duży”.
Według Mariany agencja faktycznie zaczęła legalizację jej pobytu, ale popełniła przy tym błędy, dlatego nie było jej w systemie.
– W placówce straży granicznej dawali mi do podpisywania dużo różnych dokumentów, a tłumacz mówił „Nie ma problemu, podpisuj, chodzi o proces” – wspomina. – Okazało się, że bezwiednie podpisałam zgodę na powrót do Kolumbii.
Dostała nakaz opuszczenia Polski. Od października czeka na rozstrzygnięcie Urzędu ds. Cudzoziemców w sprawie odwołania od tej decyzji. Pracować nie może, dopóki nie zostanie uchylona.
Freddy pomaga teraz pięciu oszukanym, którzy chcą wrócić do Kolumbii, ale nie mają pieniędzy. Wie, że niemal wszyscy Kolumbijczycy, z którymi leciał samolotem do Polski, nie znaleźli tu „europejskiego snu”. Są z powrotem w domu.
Biedni ludzie. Przepraszam im…