Problemy systemu emerytalnego w Polsce. Prezes ZUS mówi o „jadących na gapę”

niezależny dziennik polityczny

ZUS nie zbankrutuje, bo jest częścią finansów publicznych. Problem pojawia się, gdy wprowadzamy dodatkowe świadczenia nie z nadwyżki budżetowej, tylko z długu. Zadłużamy się wobec przyszłych pokoleń – alarmuje w rozmowie z money.pl Zbigniew Derdziuk, prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.

Grzegorz Osiecki, money pl: Lada chwila zaczną się wypłaty renty wdowiej – zupełnie nowego świadczenia. Ile to będzie kosztowało w tym roku?

Zbigniew Derdziuk, prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych: Mamy już ponad 887 tys. osób, które złożyły do nas wnioski, choć początkowo szacowaliśmy, że będzie ich ok. 850 tys. Do tego dochodzi około 120 tys. osób w pozostałych organach, m.in. KRUS, Biurze Emerytalnym Służby Więziennej.

Jesteśmy przygotowani. Wypłaty renty wdowiej rozpoczną się od lipca. Z naszych analiz wynika, że mniej niż kilka procent to będą decyzje negatywne. Za sześć miesięcy tego roku szacujemy koszt na mniej niż 4 mld zł, w przyszłym roku 8 mld a w 2024, kiedy limit z drugiego świadczenia wzrośnie do 25 proc., będzie to 12 mld zł.

Jaka będzie struktura beneficjentów?

Kobiety stanowią 89 proc., mężczyźni 11 proc. To wynika z dwóch powodów – kobiety żyją dłużej i mają niższe dochody. Około 300 tysięcy wniosków dotyczyło osób, które nie miały wyliczonego drugiego świadczenia, więc musieliśmy ustalić wysokość renty rodzinnej czy kapitału początkowego do emerytury.

Jaka jest przyszłość świadczeń? Czy skręcamy w stronę dodatkowych „dopalaczy” do systemu?

System zdefiniowanej składki (wysokość emerytury jest bezpośrednio uzależniona od wysokości wpłacanych składek – przyp. red.) jest rozwiązaniem naprawdę fair, bo odpowiada indywidualnej odpowiedzialności osób. Politycy zdecydowali się na różne rozwiązania uzupełniające, które są niespójne z teorią.

Stoimy przed dylematem: albo wdrożymy upowszechnienie systemu zdefiniowanej składki i będziemy motywować obywateli do aktywności i oszczędzania na koncie w ZUS, albo będziemy musieli przejść na model bardziej uproszczony, bo z powodów demograficznych Polski nie będzie stać na wypłacenie dużych stóp zastąpienia.

To wyzwanie ujawni się w kolejnych dekadach, może już w kolejnej. Dzisiejsze grupy ludności wchodzące w wiek emerytalny otrzymują emerytury, których częścią jest kapitał początkowy, czyli korzystnie wyliczona kwota aktywności zawodowej w poprzednim systemie emerytalnym. Bardzo ważnym komponentem jest także procent składany. Dzisiaj stopa zastąpienia osób wchodzących w wiek emerytalny to 54 proc., co oznacza, że są w dosyć dobrej sytuacji.

Jakie instrumenty powinny zostać uruchomione, żeby system zdefiniowanej składki funkcjonował?

Dziś jest bardzo dużo wyłączeń z okresu płacenia składek. Np. osoby pracujące do 26. roku życia ich nie płacą. To był instrument zasadny, kiedy było wysokie bezrobocie, ale nie dzisiaj, kiedy bezrobocie jest poniżej 5 proc. Nie płacą składek osoby bezrobotne, są też niepłacone składki podczas chorób. To wpływa na zmniejszenie kapitału emerytalnego w momencie przejścia na emeryturę, co przekłada się na niższe świadczenie.

Szczególny problem dotyka kobiet rodzących dzieci. Statystycy ZUS wyliczyli, że jeśli porównamy mężczyznę i kobietę rozpoczynających pracę w tym samym roku i mających te same dochody, a kobieta rodzi jedno dziecko i korzysta z urlopu macierzyńskiego i wychowawczego, jej kapitał w 59. roku życia jest niższy 3,2 proc. niż mężczyzny. Jeśli ma trójkę dzieci, kapitał jest prawie 10 proc. niższy. Tak więc system zdefiniowanej składki wymaga konsekwentnego podejścia, a także niepromowania „freeriderów”.

„Freeriderów”?

Czyli jadących na gapę. Mamy przypadki osób z jedną czy dwiema składkami, które mają świadczenie nazywane emeryturą, choć to nie jest emerytura w pełnym znaczeniu. W starym systemie emeryturę dostawało się po 20 latach stażu dla kobiet, 25 dla mężczyzn. W nowym systemie emerytura może być wyliczona tylko z jednej opłaconej w życiu składki. Mamy takie przypadki, kiedy wyliczone świadczenie wynosi mniej, niż 10 groszy. Z oddziału ZUS w Biłgoraju pobiera ją kobieta, która przepracowała jeden dzień oraz mężczyzna z ZUS we Wrocławiu, który przepracował jeden miesiąc. Do tego dochodzą jeszcze emerytury minimalne, w przypadku których zgromadzona składka jest zbyt niska, więc do pełnej wysokości świadczenia dopłaca budżet.

Co w takim razie z przedsiębiorcami, którzy nie wypracują emerytur wyższych niż minimalne?

To element historyczny i trzeba uniknąć negatywnego arbitrażu. Ludzie reagują na konkretne bodźce stymulujące. Jeśli ktoś policzy, że jest dla niego optymalne płacenie minimalnych składek, to przyjmuje perspektywę krótkoterminową, choć ma oczywiście do tego prawo. Emerytura najniższa brutto to dzisiaj 1878,91 zł, a netto to około 1579,99 zł. Mam nadzieję, że te osoby mają taką świadomość i oszczędzają na emeryturę w inny sposób.

Czy zachęty do pracowania bez przechodzenia na emeryturę są wystarczające?

Mamy 6,4 miliona emerytów i ponad 840 tysięcy osób, które po przekroczeniu wieku emerytalnego pracują. Pobierając emeryturę i pracując dłużej, ludzie kumulują dwa strumienie dochodów, ale też podwyższają swoją emeryturę przez zwiększenie kapitału do jej wyliczenia.

Rada nadzorcza ZUS powołała zespół pod kierunkiem dr. Łukasza Kozłowskiego, który analizuje mechanizmy stymulujące dalszą aktywność zawodową. To wieloaspektowy problem – realnych zachęt finansowo-ekonomicznych, ale też kultury społecznej. Dziś najwyższa wypłacana emerytura to 51,4 tys. zł i pobiera ją mężczyzna, którego staż pracy to 67 lat.

Są trzy kierunki: analiza bodźców ekonomicznych z różnymi scenariuszami, które zachęcają do dłuższej pracy, kampania edukacyjna dla firm o wartości starszych pracowników oraz edukacja pracowników o perspektywach emerytalnych. W Polsce już dziś funkcjonują niektóre zachęty. Mamy na przykład PIT zero dla seniorów, ale rozważane są różne scenariusze stymulowania dłuższej aktywności.

Jak będzie wyglądała waloryzacja kont i subkont?

Parametry już zostały ustalone i są dosyć wysokie – 14,41 proc. dla środków zgromadzonych na kontach i 9,49 proc. dla środków zgromadzonych na subkontach. To wynika z dwóch elementów: wzrostu funduszu wynagrodzeń rok do roku i inflacji, a dla subkont – wypłaszczonej średniej wzrostu PKB z pięciu lat.

Co z centralną informacją emerytalną?

Jest projekt ustawy przyjęty przez Radę Ministrów, który mówi o prezentowaniu sumy środków na poszczególnych kontach produktów emerytalnych – pierwszofilarowych (obowiązkowe ubezpieczenie w ZUS – przyp. red.), PPK i IKZE – bez kalkulatora perspektywicznego (kalkulator emerytalny oblicza prognozowane wysokości emerytur – przyp. red.). Wyliczenia nie są proste, bo w produktach trzeciofilarowych nie ma zdefiniowanych modeli wypłatowych.

Uważam, że warto rozważyć wspólny produkt pod nazwą renta dożywotnia dla produktów trzeciofilarowych (dobrowolny system oszczędzania na emeryturę – przyp. red.). Coraz większa grupa wchodzi w ten model oszczędzania.

Czy jest przestrzeń na jakieś zmiany emerytalne? W jakim one powinny iść kierunku?

Jestem zwolennikiem dojrzewania systemu zdefiniowanej składki, bo wymusza określone postawy społeczne. Politycy mogą podejmować różne decyzje, ale system dzisiaj jest deficytowy i nie ma przesłanek, żeby był nadwyżkowy. Dodatkowe świadczenia wprowadzane dzisiaj finansowane są z długu, zadłużając przyszłe pokolenia.

Jaka jest sytuacja finansowa Funduszu Ubezpieczeń Społecznych?

Sytuacja na rynku pracy jest dobra. Bardzo dobrze idą wpływy ze składek, świadczenia realizowane są zgodnie z planem. Mamy dzisiaj 83-85 proc. pokrycia wydatków funduszu składkami, choć warto zauważyć, że około 1,2 mln osób płacących składki to cudzoziemcy – bez nich stopień pokrycia byłby poniżej 80 proc. Szacujemy, że podobnie jak w ubiegłym roku dotacja nie będzie wykorzystana w całości – może być mniejsza o kilka miliardów złotych.

W idealnym świecie, co by pan wprowadził, żeby „system dojrzał”?

Nie ma idealnego świata. System emerytalny jest zawsze kontekstowy, ma swoje reguły, tradycje i zaszłości historyczne. Nawet gdybyśmy myśleli o nowych systemach, musimy myśleć o transformacji, o prawach nabytych. Gdyby ktoś chciał wprowadzić emerytury obywatelskie, to czy osoby z wyższymi emeryturami z obecnego systemu straciłyby swoje prawa?

System emerytalny jest uwarunkowany możliwościami ekonomicznymi, przyzwyczajeniami i prawem. Nie da się tego szybko zmienić. Zmienialiśmy system w 1999 roku, ale wiele osób dostaje emerytury ze starego systemu, a obecni emeryci mają część składek liczoną kapitałem początkowym – ekwiwalentem składek pobranych ale nie zapisywanych na indywidualnych kontach do 1999 roku. Rozważania o idealnym systemie powodują, że ludzie przestają wierzyć w system i przyjmują postawę wyczekującą. Zastanawiają się, czy warto płacić składki i wierzyć w stabilność systemu.

Czy w takim razie mamy wierzyć w ZUS?

To nie kwestia wiary, tylko zaufania do instytucji, która od 91 lat jest niezawodna jako część państwa. ZUS dystrybuuje około 10 proc. PKB. Prowadzimy edukację – przeszkoliliśmy ponad 750 tysięcy młodych osób na lekcjach ZUS, w olimpiadzie startowało ponad 130 tysięcy uczniów. Trzeba ufać, że państwo jest wydolne i zobowiązania wobec emerytów będzie w stanie wykonać. To element umowy społecznej wymyślonej ponad 100 lat temu.

Czyli ZUS nie zbankrutuje, jak brzmi popularny straszak?

ZUS nie zbankrutuje, bo jest częścią finansów publicznych. Problem pojawia się, gdy wprowadzamy dodatkowe świadczenia nie z nadwyżki budżetowej, tylko z długu. Zadłużamy się wobec przyszłych pokoleń dwojako: na bieżąco dofinansowując świadczenia dotacją z budżetu, która jest z podatków, a budżet nie ma nadwyżki, oraz bez dokładnych wyliczeń bilansujących, zwiększając zapisy na kontach przyszłych świadczeń.

Więcej postów

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*