„Efekt Yarisa” wpłynie na wybory w Polsce? „Nie widzą tych pieniędzy”

niezależny dziennik polityczny

PiS nie był w stanie wrócić do tego miejsca, w którym świat się popsuł. A stało się to w 2020 r. Gdy pytamy ludzi, które lata były najlepsze, mówią że 2018-2019 i że chcieliby tam wrócić. O tym jest prezydentura Trumpa i o tym jest dzisiaj rządzenie w Polsce „Koalicji 15 października” – mówi Marcin Duma, badacz nastrojów społecznych, prezes IBRiS.

  • Trump wygrał z takiego samego powodu, z jakiego 15 października zmieniliśmy władzę w Polsce – mówi w rozmowie z money.pl Marcin Duma.
  • – Mam wrażenie, że już dzisiaj cierpliwość pewnej części wyborców się wyczerpała – stwierdza badacz nastrojów.
  • Mówi o „efekcie Yarisa” w Polsce. – Polak uważa, że wciąż nie jest w stanie kupić tych rzeczy, które mógł kupić jeszcze w 2019 r.
  • Zwraca uwagę, że w społeczeństwie dominuje oczekiwanie natychmiastowych korzyści, jak przy zakupach online – a jeśli obecna władza nie spełni tych oczekiwań, wyborcy zwrócą się ku alternatywnym opcjom politycznym.
  • Jego zdaniem już kampania wyborcza z 2023 r. wydawała się o niczym. – Ale muszę powiedzieć, że tę poprzeczkę miałkości można podnieść wyżej, co stało się w tej kampanii – ocenia Marcin Duma.

Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, money.pl: Czy Polacy chcą polskiego Trumpa?

Marcin Duma, badacz nastrojów społecznych, prezes agencji badawczej IBRiS: To już się stało. Trump wygrał z takiego samego powodu, z jakiego 15 października zmieniliśmy władzę w Polsce.

Co to znaczy?

Po pandemii, po szoku inflacyjnym, po napaści Rosjan na Ukrainę, rządy sprawujące wówczas władzę nie były w stanie przywrócić poczucia stabilizacji i powrotu na ścieżkę wzrostu w wielu społeczeństwach – amerykańskim, niemieckim, francuskim i polskim. PiS nie był w stanie wrócić do tego miejsca, w którym świat się popsuł. A świat się popsuł w 2020 roku. Gdy dziś pytamy ludzi, które lata były najlepsze, mówią że lata 2018-2019 i że chcieliby tam wrócić. O tym jest prezydentura Trumpa i o tym jest dzisiaj rządzenie w Polsce „Koalicji 15 października”.

Ale w jakim sensie ludzie chcą wrócić do 2019 roku? Pensje są wyższe, PKB jest wyższe niż wtedy.

Tylko czy PKB da się ugotować w garnku? Czy średnie wynagrodzenie czy średnia inflacja powoduje, że wszystkie produkty drożeją lub tanieją tak samo, a wszystkie płace rosną jednakowo?

Drożeją, ale wzrost wynagrodzeń jest wyższy niż inflacja.

Ale średni wzrost. A jaka jest struktura tego wzrostu? Wiemy, że najniższe wynagrodzenia rosną.

Przeciętne też rosły powyżej inflacji.

A mediana rosła powyżej inflacji? To jest kluczowe pytanie. Bo jeśli ruch średniej jest tożsamy z ruchem mediany, to znaczy, że wszystkim rośnie mniej więcej w podobny sposób. Jeżeli mediana rośnie wolniej niż średnia, to wzrost płac ciągnięty jest przez najwyższe wynagrodzenia. A jeżeli mediana jest wyższa od średniej, to dół ciągnie.

No to sprawdźmy. Mediana urosła o 41 proc. od 2020 roku do roku zeszłego, a inflacja w tym czasie urosła o prawie 41 proc. Czyli idą łeb w łeb.

Tyle że koszty żywności wzrosły o 44 proc., a koszty mieszkania o 67 proc. Z mieszkaniem problem jest taki, że trudno na nim oszczędzić. Jak rosną media, rośnie czynsz, niewiele można z tym zrobić. Samo wyłączanie światła w łazience nie generuje oszczędności adekwatnych do wzrostu cen.

Czyli to nie jest tak, że nam się żyje źle, tylko nie tak dobrze jakbyśmy chcieli?

Dokładnie tak. Zaplanowaliśmy sobie wcześniej, że teraz będziemy już w innym miejscu, że antycypowany wzrost będzie większy. I ktoś nam go ukradł.

A to o tym będą wybory? Kto ukradł wzrost?

O tym były już wybory 15 października. Wtedy ukradł PiS. Wybraliśmy jako społeczeństwo nową siłę, która w sposób wiarygodny obiecywała, że ona to umie i zrobi. Bo ma lepsze kontakty w Europie, będzie akceptowana i będzie w stanie uwolnić KPO. Będzie to wszystko potrafiła, i to z dnia na dzień. To się jednak nie stało z dnia na dzień, nawet nie stało się z roku na rok. I mam wrażenie, że już dzisiaj cierpliwość pewnej części wyborców się wyczerpała. Jeżeli patrzymy na badania CBOS-u, gdzie rząd Donalda Tuska znajduje się w tym miejscu, w którym znajdował się rząd Morawieckiego oddając władzę, to pokazuje, że ten tok rozumowania broni się.

Minister Domański, a w ślad za nim premier Tusk, pochwalił się tym, że przy prognozowanym przez MFW wzroście 3,5 proc. PKB będziemy rosnąć trzy razy szybciej niż strefa euro. W świetle tego, o czym rozmawiamy, to jest coś, co może ekscytować ekonomistów, ale przeciętny Polak skwituje to wzruszeniem ramion?

Pamiętajmy, że ta informacja o prognozach dla Polski była informacją o obniżeniu prognozy. Rządzący w sposób mądry zaopiekowali się tą informacją i powiedzieli „zobaczcie, jaki będziemy mieli super wzrost”, po to, żeby nie dominowała narracja, że z 3,7 proc. spada na 3,5 proc. Czy to jest jakaś kolosalna zmiana? Pewnie nie, ale narracyjnie trzeba było się tym zaopiekować.

Patrząc na ten zbiór danych od innej strony – Niemcy będą mieli wzrost 0,9 proc., tylko że wzrost Niemców o 0,9 proc. w stosunku do naszego wzrostu o 3,5 proc. powoduje, że oni zwiększają do nas dystans nominalny. Problem polega też na tym, że brakuje w tych obietnicach wiarygodności. Ponad półtora roku temu obiecywano Polakom, że kiedy obecna koalicja dojdzie do władzy, to natychmiast odblokuje środki z KPO. To odblokowanie stało się – może nie tak szybko jak obiecywano, ale jednak dość szybko. Mówiono, że kiedy KPO do Polski przypłynie, ta ogromna fala pieniędzy właściwie spłynie do obywatela i on niemal natychmiast zobaczy tę różnicę. Tak raczej nie jest.

Donald Tusk mówił, że ten rok będzie przełomowy. Co więcej, Ministerstwo Funduszy mówi, że w tym roku ponad 100 mld zł zacznie realnie pracować w polskiej gospodarce, to środki zarówno z KPO, jak i tradycyjnej polityki spójności.

Ale Polak otwiera portfel i nie widzi tam tych pieniędzy.

Albo widzi, tylko nie wie, że to jest KPO?

Nie, on po prostu nie widzi tych pieniędzy, bo widzi najdroższe święta Bożego Narodzenia, jakie były dotychczas.

Najdroższe są co roku.

Oczywiście, chyba że będziemy mieli deflację. Póki co Polak patrzy na to jako na dolegliwość. Uważa, że wciąż nie jest w stanie kupić tych rzeczy, które mógł kupić jeszcze w 2019 roku. Nazywamy to sobie „efektem Yarisa”.

Co to takiego?

W 2019 roku zwykły, średni obywatel mógł sobie kupić samochód miejski typu Toyota Yaris za 49 tys. zł.

Ten sam samochód, takiej samej klasy, z takim samym wyposażeniem, dzisiaj kosztuje 90 tys. zł. To jest wzrost o 85 proc. A płace nie wzrosły o 85 proc. Ten obywatel nie jest w stanie pozwolić sobie na to auto. Nie jest nawet w tym samym miejscu, w którym był pięć lat temu. A obietnica, za którą zagłosował, była taka, że będzie lepiej – albo za sprawą magicznej różdżki, o której mówiła minister Leszczyna, albo pieniędzy z KPO, których pełen stadion pokazywał w kampanii ówczesny lider opozycji, a dzisiaj premier Donald Tusk. Obietnica mówiła, że to wszystko się stanie, kiedy odstawimy 'tabuny złodziejskie’ od drenowania państwowych spółek i funduszy rządowych.

Czy tych wszystkich niedociągnięć nie da się zasypać innymi rzeczami, typu rozliczenia PiS? Bardzo dużo obecna władza w to inwestuje.

To jest trochę tak, że przychodzimy do sklepu, bo ma w promocji towar, który nas interesuje. Okazuje się, że tego towaru nie ma, ale jest inny w bardzo dobrej cenie. Tylko że gdybyśmy chcieli ten inny towar, to przeprowadzilibyśmy zupełnie inny wybór.

Oczywiście samo rozliczenie dla jakiejś części wyborców jest ważne. Nawet wyborcy PiS mówią, że trzeba polską politykę oczyścić.

Natomiast w naszych rozmowach z Polakami biorącymi udział w badaniach temat rozliczeń praktycznie się nie pojawia. Wszyscy są skupieni na trudnościach ekonomicznych. Wyborcy PiS mówią: „Jakaś część tego wszystkiego ma uzasadnienie, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że to jest rewanżyzm. Rozliczenie nie jest złe, ale nie ma niczego w zamian.”

A co mówią wyborcy koalicji rządzącej?

Wyborcy Trzeciej Drogi mówią, że to wszystko to PiS i Koalicja Obywatelska, które idą na udry i jeszcze bardziej podsycają konflikt, bo im się to opłaca. I przyznają: „Nie jest mi od tego lepiej, nie po to poszedłem do tych wyborów, nie po to stałem w tej kolejce do lokalu wyborczego”. Są wyborcy Koalicji Obywatelskiej i Lewicy, dla których to jest ważne, ale to nie jest jedyna sprawa.

Zaczęliśmy od Trumpa i warto się przyjrzeć temu, jak wyglądała narracja w Stanach. Media głównego nurtu poświęcały bardzo wiele czasu rozliczeniu szturmu na Kapitol i kolejnym procesom Trumpa. Sporo miejsca poświęcono też temu, jak ekipa Trumpa zajęła się kwestią aborcji. Czy to spowodowało, że szanse Trumpa zmalały? Trump mówił o ekonomii, o tym, że przyjeżdżają do Stanów migranci, psują rynek pracy, przyczyniają się do tego, że Amerykanie z obywatelstwem stają się biedniejsi. Narracja drugiej strony nie zadziałała.

Jak wiemy, skończyło się na tym, że Trump wybory wygrał, a uczestnicy szturmu na Kapitol zostali masowo ułaskawieni lub skrócono im wyroki.

Sprawa Kapitolu pokazuje szerszy trend – nie zaszkodziło mu ani ściganie za opłacenie milczenia aktorki porno podczas pierwszej kampanii wyborczej, ani inne kontrowersje. Wszystkie próby rozliczenia jego pierwszej kadencji okazały się nieskuteczne w amerykańskiej polityce. Podobnie dzieje się w Niemczech z AfD – mimo że wszyscy nazywają ich faszystami i nazistami, ich poparcie wciąż rośnie.

Przenosząc to na polski grunt – polem bitwy o głosy wyborców nie będą więc rozliczenia, ani kwestie światopoglądowe?

To złożona kwestia. Choć rozliczenia, aborcja czy związki partnerskie nie były absolutnym priorytetem wyborców 15 października, to stanowią one wskaźnik sprawczości obecnej koalicji rządzącej. Dotychczasowe działania – czy to w kwestiach światopoglądowych, czy rozliczeń – nie wskazują na dużą skuteczność koalicji. Weźmy przykład nieudanej próby aresztowania Marcina Romanowskiego, który obecnie przebywa w Budapeszcie. Romanowski to stosunkowo niewielki cel – prawdziwym „świętym Graalem” rozliczeń byłoby postawienie przed sądem Ziobry, Morawieckiego, Sasina i Kaczyńskiego. Gdyby ta czwórka trafiła do więzienia, stanowiłoby to potwierdzenie narracji o ich przestępczym charakterze. Tymczasem proces rozliczeń ma problemy nawet z postaciami drugoplanowymi poprzedniej władzy.

Skoro rozliczenia są testem sprawczości rządu, to jak wygląda kwestia dobrobytu i własnego portfela? Czy jest miejsce na wielkie idee, jak kiedyś „Polska solidarna i Polska liberalna”? Gdzie w tym wszystkim mieści się polityka klimatyczna?

To są trzy odrębne kwestie. Polaryzacja, dzieląca Polskę na liberalną i solidarną, jest głębsza niż tylko podział między Koalicją Obywatelską a PiS. Ten spór trwa dłużej i prawdopodobnie się nie zakończy. Obecnie przewagę zdaje się mieć Polska liberalna – nie w sensie kulturowym czy progresywnym, ale w podejściu do osiągania dobrobytu.

Widać to w badaniach dotyczących na przykład składki zdrowotnej, gdzie dominuje przekonanie o konieczności jej obniżenia dla dobra przedsiębiorców i gospodarki.

Ta liberalna narracja odbija się też w podejściu do Zielonego Ładu i transformacji energetycznej. Podstawowym argumentem przeciwko tym zmianom jest indywidualistyczne pytanie: „dlaczego ja mam za to płacić?”. Brakuje solidarnościowego myślenia o wspólnych korzyściach długoterminowych. Zamiast tego dominuje oczekiwanie natychmiastowych korzyści, jak przy zakupach online – a jeśli obecna władza nie spełni tych oczekiwań, wyborcy zwrócą się ku alternatywnym opcjom politycznym.

Patrząc na obecny przebieg kampanii i tematy, które się przebijają, czy trafiają one w oczekiwania wyborców?

Zrobiliśmy dla Polsatu badanie, gdzie było pytanie, kto prowadzi najlepszą kampanię. 25 proc. wskazało na Trzaskowskiego, 24 proc. na Nawrockiego, a dalej już tylko „nie wiem”. Mam wrażenie, że ta kampania jest potwornie mizerna, przynajmniej jak dotąd. Mimo tych wszystkich napompowanych konwencji, aktywności, odwiedzania tysięcy miejscowości, sprintów, maratonów, sztafet, ta kampania jest słaba, szalenie miałka. Jest miałka także w odniesieniu do tego, co widzieliśmy w 2023 roku. Już tamta kampania wydawała się o niczym, ale muszę powiedzieć, że tę poprzeczkę miałkości można podnieść wyżej, co stało się w tej kampanii.

Ciągle jednak słyszymy, że to gra o wszystko. Tyle że Trzaskowski powie, że to jest kampania o domknięcie systemu, a Nawrocki powie, że o to, by tamci tego systemu nie domknęli.

A wyborca zapyta: to dlaczego mam zagłosować na Nawrockiego albo na Trzaskowskiego? Ja bym chciał, żeby żyło się lepiej. Panie Trzaskowski, panie Nawrocki – co pan ma dla mnie? Domkniemy system, rozliczymy, zmienimy sądownictwo?

Największą sprawczość narracyjną w tej kampanii ma Konfederacja, która sukcesywnie przesuwa okno tej kampanii na tematy, na które sama chce. Dzieje się tak dlatego, że chcemy wrócić do 2019 roku, chcemy odwrócić efekty pandemii i efekty szoku inflacyjnego po wojnie.

Powstało wrażenie, że mimo tego, że nie uczestniczymy w wojnie w Ukrainie bezpośrednio, ponosimy jej koszty. Tak jak ponosi każde zaplecze państwa. A my już nie chcemy ponosić tych kosztów.

racając do kampanii, pojawiają się raz na jakiś czas postulaty czy propozycje, które mają spowodować, że będzie nam lepiej w portfelach. Karol Nawrocki wyszedł z propozycją nieopodatkowanych nadgodzin czy pakietem ustaw obniżających VAT np. na żywność. A kto wie, czy Trzaskowski nie wyskoczy np. z kwotą wolną 60 tys. zł, którą to ustalił z premierem.

Kwota wolna 60 tys. zł byłaby gamechangerem tej kampanii, choć na razie to propozycja czysto hipotetyczna. Z kolei wiarygodność PiS jest znikoma, bo Polacy wciąż pamiętają, dlaczego ich pogoniliśmy. W dalszym ciągu jesteśmy bliżsi temu, żeby podtrzymać wiarę w „Koalicję 15 października”, niż powiedzieć, że za Morawieckiego żyło się lepiej. Trzaskowski ma około 35 proc. poparcia, w zależności od sondażu. Nawrocki ma 28 proc. lub trochę mniej. Poza nimi jest jeszcze duża przestrzeń do zagospodarowania. Dzisiaj wydaje się, że najwięcej w tej przestrzeni zagospodarowuje Mentzen, mimo wszystkich słabości, które ten kandydat ma.

I to on będzie „tym trzecim”, który namiesza w kampanii?

Zobaczymy, na pewno jego start skomplikuje start Grzegorza Brauna, odbierając najbardziej wyskrajniony elektorat Konfederacji. Choć taki Krzysztof Stanowski też ma całkiem niezłe szanse na kilka, a może nawet kilkanaście procent.

Cofnijmy się do 2015 roku, kiedy Bronisław Komorowski miał 60 proc. poparcia. Razem z drugim kandydatem Andrzejem Dudą angażowali 70 proc. wyborców. Wydawało się, że nie ma miejsca dla nikogo. Po czym wszedł Paweł Kukiz i zrobił 20,5 proc. Dzisiaj startowo tego miejsca jest więcej.

Przy czym dzisiaj ta dwójka głównych kandydatów nie angażuje emocji na takim poziomie jak w 2020 roku. Wtedy mieliśmy Rafała Trzaskowskiego – świeżego, nowego, który przywracał nadzieję po fatalnym kolapsie kampanii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Druga strona miała swojego urzędującego prezydenta. A dzisiaj mamy do czynienia z dwoma relatywnie słabymi kandydatami. KO ma kandydata, który nim jest już pięć lat, a PiS ma kandydata, któremu już na starcie brakuje wiarygodności – został on przedstawiony jako kandydat obywatelski, a nawet wyborcy PiS uznali, że to jest po prostu pisowski kandydat.

Ze strony sztabowców Trzaskowskiego słyszy się, że dla części ludzi istotnym czynnikiem wyborczym będzie podkreślanie ukradzionych wyborów z 2020 roku. Że teraz nadszedł czas wyrównania rachunków.

Nie widzę w badaniach szerokich grup społecznych, które wierzą, że te wybory z 2020 r. zostały ukradzione. Może jest jakaś część wyborców, którzy w to głęboko wierzą, ale ona jest niewystarczająca do wygrania wyborów.

Rafał Trzaskowski jest słabszy niż był pięć lat temu, a emocje, które go otaczają, są dużo słabsze.

Mimo to wciąż uchodzi za faworyta?

Jest dzisiaj faworytem i gdyby wszedł z Karolem Nawrockim do drugiej tury, to by to dzisiaj wygrał. Ale stopniowo słabnie. Od półtora miesiąca sukcesywnie Rafał Trzaskowski znika jako kandydat w drugiej turze dla wyborców Konfederacji – coraz mniejszy odsetek wyborców ten partii jest gotowy na niego głosować. Z nimi powiązany jest niemały segment wyborców Trzeciej Drogi – oni są wymienni. I wśród wyborców Trzeciej Drogi widać podobny proces, choć postępuje on wolniej.

Mamy więc elektoraty obydwu ugrupowań, które właściwie zdecydują o tym, kto tym prezydentem będzie. Czy pójdą zagłosować w drugiej turze? Na kogo zagłosują w pierwszej i na kogo w drugiej? Jak wybiorą Nawrockiego, to Nawrocki będzie prezydentem. Jak nie zagłosują, to trochę to faworyzuje Trzaskowskiego, tylko że musi zadbać o mocną mobilizację po swojej stronie. A jak wybiorą Trzaskowskiego, to wiadomo, jak to się skończy.

Źródło: money.pl

Więcej postów

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*