Paradoks Domańskiego. Co radzą mu jego poprzednicy?

niezależny dziennik polityczny

Nie miliardy złotych związane z trzymaniem budżetu w ryzach, lecz kwota 22 mln zł – kompletnie niezauważalna w tych okolicznościach – może za chwilę zaważyć na politycznej przyszłości ministra finansów. To pieniądze, co do których Andrzej Domański musi zdecydować, czy trafią do PiS po ostatniej wolcie w PKW.

Polska to szczęśliwy kraj i pełen paradoksów. Jeden z największych dotyczy ministra finansów. Jeśli spojrzeć z dystansu, to wydaje się, że jego największym zmartwieniem powinien być wysoki deficyt, rosnący dług i koszty jego obsługi oraz możliwość znalezienia kupców na obligacje. Z tym są związane olbrzymie wydatki np. na obronność, bo trzeba mieć je z czego sfinansować, a żeby sfinansować, trzeba sprzedać obligacje. 

Każda z tych pozycji to dziesiątki lub setki miliardów złotych. I jeszcze jedno. Właśnie zaczęła się prezydencja w Radzie UE, w trakcie której Domański będzie jednym z najważniejszych ministrów. To w organizowanej przez niego Radzie ds. ekonomicznych i finansowych ECOFIN mają się koncentrować dyskusje na temat konkurencyjności UE, w tym cen energii dla przemysłu i zwykłych Europejczyków, oraz na jakich zasadach będzie oparty przyszły wieloletni budżet UE. Dla przypomnienia – sam polski portfel w obecnej perspektywie UE to ponad 70 mld euro.

Między tweetem a przepisem

W zasadzie każda z tych pozycji osobno jest dużym wyzwaniem, a od wszystkich naraz może rozboleć głowa. Okazuje się jednak, że największym wyzwaniem dla ministra są 22 mln zł – suma, której z perspektywy budżetu państwa w zasadzie nie widać, ale która jest obecnie politycznym problemem numer 1. Chodzi o pieniądze, które miałyby powędrować do PiS po poniedziałkowej decyzji PKW. 

I tak nagle z czynności – jak sam do niedawna podkreślał minister – „technicznej”, zrobił się potężny problem polityczny. 

Andrzej Domański chwilowo utknął gdzieś pomiędzy tweetem premiera (pieniędzy dla PiS „nie ma i nie będzie”), przepisami (które precyzują, że rola szefa MF w przekazywaniu środków partiom czy komitetom jest czysto techniczna) a własnymi deklaracjami, że ostatecznie będzie kierował się instrukcjami płynącymi z PKW.

Sytuacja jest o tyle jednoznaczna, że wypełnia wymogi Kodeksu wyborczego. Art. 140 par. 6 stanowi, że PKW niezwłocznie przyjmuje sprawozdanie, jeśli SN uzna skargę komitetu za zasadną. Dlatego minister powinien wypłacić te pieniądze. Zresztą, jaka miałaby być podstawa prawna do wydania decyzji odmownej? Przepisy nie przewidują w ogóle takiej procedury. Sytuacja jest tu o tyle prosta dla ministra, że może zrzucić odpowiedzialność na PKW – zauważa szef PKW Sylwester Marciniak.

Tyle że część członków PKW, jak Ryszard Kalisz czy Ryszard Balicki, jest za tym, żeby minister wstrzymał się z wypłatą.

Co Domańskiemu radzą byli szefowie MF

Tego typu porad jest więcej, zwłaszcza wśród polityków obozu rządzącego, którzy chcą wyrównania rachunków z PiS. Inaczej podchodzą do sprawy ci, którzy znają realia funkcjonowania resortu finansów i jego szefa. Gdy rozmawiamy z poprzednikami ministra na tym stanowisku, podkreślają, że na jego miejscu raczej by wypłacili pieniądze, bo szef MF pełni rolę wykonawczą wobec PKW.

– Na pewno ma trudną sytuację, na niego został przerzucony gorący kartofel odpowiedzialności. Zgodnie z regułami sztuki i prawem nie ma pola manewru. Powinien wykonać decyzję PKW, może próbować to odwlekać, zwrócić się do PKW o jasną wykładnię, ale odpowiedź będzie taka sama. On jest wykonawcą, a nie decydentem. Ale oczywiście tu wiele zależy od jego relacji z premierem – mówi nam jeden z nich. Podobnie wypowiada się inny były minister.

Domański może nawet mówić, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego jest nielegalna, ale co dalej? Są opinie prawników, ale one są skrajnie rozbieżne. Ja na jego miejscu bym wypłacił, chyba że dostanie rozkaz od premiera, że premier bierze to na siebie. Minister naprawdę ma dziś co robić w wielu innych kwestiach. Może uda mu się scedować to np. na wiceministra – podkreśla nasz rozmówca. 

I dlatego właśnie niektórzy nasi rozmówcy sugerują, by w przypadku decyzji o wstrzymaniu się z wypłatą Domański upewnił się i ewentualne polecenie otrzymał na piśmie od swojego zwierzchnika, czyli szefa rządu. Pytanie jednak o wartość takiego dokumentu, bo wszystko dzieje się w trybie Kodeksu wyborczego i ustawy o partiach politycznych, gdzie premier nie jest wymieniany jako uczestnik tego procesu, a jest nim minister finansów.

Co zrobi resort

Nowe instrukcje PKW, które właśnie trafiły do MF, są nie w smak obecnie rządzącym (zresztą nie tylko im, bo wielu komentatorów podkreśla, że PiS w ostatniej kampanii parlamentarnej przekroczył zbyt wiele granic i powinien być jakoś rozliczony). Tymczasem w PKW słychać głosy, że piłka została celowo przerzucona na boisko polityków, którzy do obecnego chaosu doprowadzili.

Co więc zrobi minister? Z naszych informacji wynika, że decyzje jeszcze nie zapadły. Z jednej strony będzie pod gigantyczną presją własnego środowiska, w tym Donalda Tuska, by pieniędzy dla PiS nie wypłacać, z drugiej – to on, jako minister, będzie ponosił bezpośrednią odpowiedzialność za ewentualną błędną decyzję. Poza tym to decyzja, która jest wypracowywana na najwyższym szczeblu politycznym w rządzie.

W sylwestra, zanim doszło do rozpoczęcia obrad Rady Ministrów, trwały rozmowy na ten temat, w których uczestniczyli, oprócz Domańskiego, także przewodniczący komitetu stałego Rady Ministrów Maciej Berek i minister sprawiedliwości Adam Bodnar. – Nikt nie będzie ministra przymuszał, to na końcu jego decyzja. Ale jest jeszcze czas na jej podjęcie. Na końcu pewnie nikt nie będzie zadowolony – ocenia nasz rozmówca z KPRM.

Tym bardziej że w medialnej dyskusji na ten temat najczęściej mowa o wstrzymaniu wypłat dla PiS, co zapewne rozumiane jest jako zatrzymanie wszelkich transferów. Natomiast taki wariant jest mało prawdopodobny. Jeśli już, to w grę wchodzi utrzymanie transferów dla tej partii na okrojonym poziomie, wynikającym z decyzji PKW z 29 sierpnia, co oznacza 15 mln zł zamiast 26 mln zł rocznie i nieoddanie zatrzymanych wcześniej sum – po 10,8 mln zł z dotacji i subwencji. 

Niemniej nasi rozmówcy, także z PiS, spodziewają się, że będą podjęte próby wynajdywania kruczków prawnych, by pieniędzy ostatecznie nie wypłacić. Nie będzie specjalnie zadziwiające, jeśli za chwilę dowiemy się, że resort finansów zamówił zewnętrzne opinie prawne potwierdzające ten wariant.

Tyle że ostatnio podobnie zadziałało Ministerstwo Sprawiedliwości w kontekście „podwójnego” immunitetu Marcina Romanowskiego i jaki jest efekt tych działań – wszyscy dziś widzimy, gdy Romanowski serdecznie wszystkich pozdrawia z Budapesztu. PiS zapowiada, że jeśli pieniądze nie zostaną zwrócone, to uruchomi wszelkie możliwe środki prawne, także wobec osób, które podjęły taką decyzję, by je odzyskać.  

Erozja autorytetu

Nie tylko Andrzej Domański nie ma chwilowo szczęścia. Od kilku lat wydaje się, że deficyt w tym obszarze odczuwają także wybory prezydenckie jako takie. Bo choć mieliśmy pandemię, a spór o stan praworządności czy dyskusje o postępującym dualizmie prawnym trwają od lat, to negatywny skutek tych zdarzeń – ze wszystkich ogólnokrajowych elekcji – odczuwają tylko wybory prezydenckie.

W 2020 roku mieliśmy kolejne fale covidowe i widmo wyborów prezydenckich nie do przeprowadzenia w konstytucyjnym terminie. Kolejne dyskusje, polityczne wolty i przesilenia skończyły się pomysłem przedziwnym chyba nawet na skalę światową – zorganizowaniem wyborów przy zamkniętych lokalach wyborczych (a więc bez możliwości zagłosowania), resetem kampanii i przeprowadzeniem wyborów w czerwcu i lipcu.

Potem mieliśmy wybory parlamentarne, samorządowe i europejskie – w żadnych z nich nie staliśmy przed jakimiś fundamentalnymi, systemowymi zagrożeniami i to nawet wtedy, gdy PiS (częściowo z powodów merytorycznych, ale częściowo też politycznych) wydłużył o pół roku trwającą kadencję samorządów. Dziś znów jesteśmy w przededniu prezydenckiej kampanii wyborczej, która – w zależności od drogi, jaką obiorą politycy jednej i drugiej strony politycznej, a zwłaszcza strony rządzącej – może skończyć się systemową katastrofą.

Dzisiejsza sytuacja dowodzi dwóch rzeczy. Po pierwsze, Państwowa Komisja Wyborcza dołącza do tych, których autorytet uległ w ostatnich latach drastycznej erozji (Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Sądownictwa, Sąd Najwyższy). Wszystko przez miesiące lawirowania wokół rozliczenia kampanii PiS, które najpierw wytworzyło atmosferę triumfu jednej strony politycznego sporu, a aktualnie – tej drugiej.

Być może tych komplikacji i zmiennych nastrojów udałoby się uniknąć, gdyby przed rozliczeniem na poważnie jakiejkolwiek partii za jej wyborcze grzechy polityczni decydenci odważyli się zmienić kodeks wyborczy w sposób, który to umożliwi. O takiej konieczności od lat PKW uczciwie komunikuje. Zamiast tego zdecydowano się wywierać polityczną presję na jej członków, by rozliczyć PiS na gruncie obecnych, dalekich od doskonałości, przepisów. Z efektem na razie podobnym, co próby złapania posła Romanowskiego.

Po drugie, na dziś w kwestii stosowania prawa wyborczego brakuje niebudzącego niczyich wątpliwości „ostatecznego arbitra”, bo jest nim kwestionowana Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN. A wcześniej decyzje podejmować ma PKW, która dziś oskarżana jest o nadmierne upolitycznienie i brak konsekwentnego działania.

Niestety do wyborów zostało pięć miesięcy, a kalendarz wyborczy ruszy jeszcze w styczniu. Nikt w tym czasie nie dokona resetu w PKW czy Sądzie Najwyższym, pozostaje więc odwołać się do poczucia odpowiedzialności polskich polityków i chęci poszukiwania kompromisów. Sprawa niby beznadziejna, ale w końcu podobnie myśleliśmy przed wyborami prezydenckimi w 2020 roku.

Źródło: money.pl

Więcej postów

1 Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*