Unijny rynek stali jest od lat w kryzysie. Co roku wydaje się, że kolejny będzie lepszy, bo gorzej już być nie może, ale okazuje się, że jednak może. Popyt i ceny wciąż są w trendzie spadkowym, a powodów do poprawy nie widać. Może będzie to KPO, jeżeli wreszcie trafi na rynek.
- Polski rynek stali zapewne zamknie 2024 rok wzrostem zużycia rzędu około 10 proc., do poziomu niepełnych 13 mln. Wcześniej jednak jeszcze więcej spadł.
- Największym problemem są spadające ceny i kurczące się marże, co w zdecydowany sposób jest wzmacniane przez rosnący import taniej stali.
- Prognozy rozwoju inwestycji przez środki z Krajowego Planu Odbudowy (KPO) nie sprawdziły się w wystarczającym stopniu. Znowu słychać: „W przyszłym roku”.
Wiele dobrego spodziewał się po kończącym się roku rynek stali. Nie doczekał się jednak. Co prawda w Polsce mamy wzrost, który byłby całkiem satysfakcjonujący, gdyby nie to, że ubiegłoroczna baza była bardzo niska. W roku 2023 zużycie jawne stali w Polsce było mniej więcej o jedną dziesiątą niższe niż rok wcześniej.
Jak zaznaczyła w styczniu ubiegłego roku Iwona Dybał, prezes Polskiej Unii Dystrybutorów Stali, rok 2023 był dla rynku jeszcze gorszy niż szczyt pandemii. Dlatego Iwona Dybał umiarkowanie cieszy się około 10-procentowym wzrostem, jakiego spodziewa się na zakończenie tego roku.
– Polski rynek zapewne zamknie 2024 rok wzrostem zużycia rzędu około 10 proc., do poziomu niepełnych 13 mln. Jest to jednak słodko-gorzka statystyka, która nie oddaje powagi sytuacji na rynku. W 2023 roku mieliśmy zużycie ma poziomie 11,8 mln ton, nawet w przypadku zrealizowania się tych prognoz na bieżący rok, poziom konsumpcji będzie jednym z najniższych w ostatnich latach – mówi Iwona Dybał.
– Doświadczamy najdłuższej recesji w cyklu stalowym w ciągu ostatnich dwóch dekad. Trwa ona od ponad trzech lat – wtóruje jej Jurij Ryżenkow, prezes Metinvestu.
Rekordowa recesja wciąż dołuje ceny, które przebijają kolejne dna
Według niektórych firm produkcyjnych popyt na poziomie podobnym do ubiegłorocznego, ale ceny stali są tak niskie, że trudno pokryć generowane koszty produkcji. Problem w tym, że podczas gdy producenci mogą próbować uciekać z takiej sytuacji zwiększając nacisk na produkty o wyższych marżach, dystrybutorzy stali mogą tylko patrzeć, jak tracą na wartości towary, które kupili wcześniej i mają w swoich magazynach.
– Rynek się kurczył i co miesiąc ceny były niższe. Spadające ceny zawsze są problemem dla dużych hurtowni, takich jak Stalprofil, które tracą na przecenie magazynu Europy – przyznaje Henryk Orczykowski, prezes Stalprofilu i dodaje, że trudna sytuacja na rynku powoduje walkę między firmami o pozyskanie kontraktów, co mocno obniża ceny i marże także w segmencie wykonawczym.
Przy stale rosnących kosztach, firmy nie są w stanie wypracować marży
Iwona Dybał podkreśla, że choć poziom popytu pozostaje na bardzo niskim poziomie, to ważniejszym problemem są ceny stali, które od połowy 2023 roku są praktycznie w trendzie spadkowym.
Podobnie ocenia problemy rynku Adrian Sienicki, prezes Huty Częstochowa i wiceprezes Węglokoksu. – Przekroczyliśmy kolejne progi psychologiczne, kolejne granice, których przebicie wydawało się niemożliwe. Okazuje się jednak, że do dna jest jeszcze trochę dalej niż myśleliśmy – mówi Adrian Sienicki.
– Przy stale rosnących kosztach, przedsiębiorstwa nie są w stanie wypracować marży. Powagę sytuacji pogłębia fakt, że wcześniej na rynku mieliśmy do czynienia z gigantycznymi wahaniami cen. To niezwykle niebezpieczne warunki, które mogę skutkować dużymi problemami z upłynnieniem magazynów. Z badań prowadzonych przez naszą organizację wynika, że przez cały 2024 rok magazynu dystrybutorów tylko rosły – uzupełnia Iwona Dybał.
– Możemy rozmawiać o dekarbonizacji, zielonej stali, ochronie rynku i innych, oczywiście ważnych problemach. Jednak dziś prawdziwym pytaniem jest, nie to jaką stal ktoś chce kupić, tylko czy w ogóle chce ją ktokolwiek kupić a dystrybutorowi opłaca się sprzedać za taką cenę – dodaje Iwona Dybał.
Wykorzystanie mocy w hutnictwie jest dużo niższe od optymalnych zakresów
Jesienią, prezentując dane za 8 miesięcy roku Mirosław Motyka, prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej powiedział, że udział importu w zakresie dostaw wyrobów stalowych na polski rynek sięgnął 80 proc., a w niektórych kategoriach produktowych przekroczył nawet 90 proc., co mocno odbija się na poziomie wykorzystania mocy przez polskie hutnictwo.
– Optymalna wartość to wykorzystanie mocy na poziomie 85 proc., podczas gdy w 2023 roku odnotowano wykorzystanie zaledwie 60 proc. dostępnych mocy. Utrzymanie takiej tendencji może prowadzić do trwałego zastąpienia krajowej produkcji importem – wskazuje Mirosław Motyka.
Przemysł wciąż odczuwa konsekwencje rekordowego wzrostu cen z 2021 roku
Jego zdaniem polskie hutnictwo obecnie mierzy się z jednym z największych kryzysów ostatnich lat. – Produkcja spada do krytycznie niskiego poziomu, a przemysł wciąż odczuwa dotkliwe konsekwencje rekordowego wzrostu cen energii elektrycznej i gazu trwającego od 2021 roku, przy jednoczesnej nasilonej konkurencji na rynku międzynarodowym – twierdzi Mirosław Motyka.
Przemysław Sztuczkowski, prezes Cognora uważa, że to w dużej mierze wina przeregulowania unijnych przepisów, które spowodowały pogłębienie naturalnej depresji w Unii Europejskiej.
To w dużej mierze wynik problemów rynku niemieckiego, który w poprzednich latach mocno uzależnił się od rosyjskich surowców i boleśnie odczuł zmiany i bariery związane z agresją Rosji na Ukrainę. -Nawarstwienie się tych problemów spowodowało, że kończący się rok jest po prostu fatalnym – mówi Przemysław Sztuczkowski.
– W Polsce na panującą w całej Europie dekoniunkturę nałożyły się dwa dodatkowe zjawiska: brak KPO i wybory. Te czynniki spowodowały to, że w Polsce była ta sytuacja dużo gorsza niż w pozostałej części Europy – ocenia Henryk Orczykowski, prezes Stalprofilu.
Pozostaje więc tylko mieć nadzieję, że prognozy wskazujące, że w połowie przyszłego roku pieniądze z KPO zaczną już realnie oddziaływać na rynek okażą się trafne.
Prognozowanie przyszłości na rynku stali jest jak wróżenie z fusów
Przemysław Sztuczkowski wskazuje, że w obecnej sytuacji trudno jest prognozować. – Na rynku mamy tak wiele zmiennych, różnych czynników, niewiadomych, że próba stworzenia scenariusza na przyszły rok przypomina wróżenie z fusów – twierdzi Przemysław Sztuczkowski.
Widzi jednak troszeczkę pozytywnych sygnałów, otwierających nowe perspektywy. – Coraz częściej słyszymy o możliwości zakończenia wojny lub przynajmniej działań wojennych na Ukrainie. Unii Europejskiej zakończenie tej wojny jest potrzebne. Moim zdaniem determinuje ona bardzo dużo decyzji wstrzymujących inwestycje. Zakończenie tego konfliktu spowoduje dosyć spore odbicie inwestycyjne – wyjaśnia Przemysław Sztuczkowski.
– Z drugiej strony depresja gospodarcza w Unii Europejskiej trwa już trzeci rok, więc biorąc pod uwagę naturalne cykle koniunkturalne, nadchodzi moment, w którym powinno nastąpić odbicie. Według prognoz przygotowywanych przez banki powinniśmy się takiego odbicia spodziewać. Problem w tym, że osobiście nie widzę źródeł tych wzrostów – konkluduje Przemysław Sztuczkowski.
Źródło: wnp.pl
Dodaj komentarz