Przez spóźnioną transformację energetyczną ceny energii dla przedsiębiorstw w Polsce należą do najwyższych w UE. Większość firm ma możliwości obniżenia swojej energochłonności, co pozwoli im zachować konkurencyjność, nawet jeśli prąd pozostanie drogi. Problem w tym, że drogi prąd uderza w część przedsiębiorstw strategicznie ważnych.
W październiku jedna megawatogodzina energii elektrycznej (MWh) na Towarowej Giełdzie Energii kosztowała około 103 euro. To niemal trzykrotnie mniej niż w szczycie z lata 2022 r. Mimo to energia elektryczna w Polsce należała do najdroższych w UE.
Energię na rynku hurtowym kupują tylko największe podmioty gospodarcze, pozostałe korzystają z różnego rodzaju kontraktów z producentami lub dystrybutorami energii. One też jednak płacą w Polsce za prąd więcej niż w większości innych państw Europy. Według Eurostatu średnia cena energii elektrycznej dla przedsiębiorstw w I połowie 2024 r. wynosiła w Polsce (bez VAT i innych podatków, których firmy nie płacą) 205 euro za MWh wobec średniej unijnej na poziomie 178 euro za MWh. Wyprzedzały nas pod tym względem tylko cztery państwa (spośród 24 krajów UE, dla których dostępne są dane).
To dla polskich firm nowa sytuacja. Jeszcze w I połowie 2023 r. w rankingu państw o najwyższych cenach energii dla firm Polska była na 9. pozycji (na 24 kraje), a jeszcze rok wcześniej na 18. pozycji. Inaczej mówiąc, dwa lata temu polskie firmy mogły korzystać z relatywnie taniej energii.
Za mało tanich źródeł energii
Ta zmiana sprawiła, że koszty energii zaczęły budzić w Polsce wiele emocji. Wedle jednej z popularnych narracji, wysokie ceny prądu w Polsce są skutkiem polityki klimatycznej UE. Ich konsekwencją jest z kolei spadek konkurencyjności naszej gospodarki, czego dowodzić mają przykłady firm, które zdecydowały się przenieść produkcję z Polski za granicę. W rzeczywistości zarówno przyczyny, jak i skutki wysokich cen energii, są bardziej złożone.
Na rynku hurtowym cena energii elektrycznej wyznaczana jest przez tę jednostkę, przy której podaż zrównuje się z popytem. W uproszczeniu można sobie to wyobrazić tak, że w pierwszej kolejności na rynek trafia energia o najniższym koszcie wytworzenia, następnie ta o nieco wyższym koszcie wytworzenia itd. W pewnym momencie podaż jest wystarczająca, aby zaspokoić zapotrzebowanie na energię. Ceną dla całego rynku jest ta, jakiej żąda najdroższy spośród sprzedających energię producentów.
– Najniższe koszty wytworzenia mają odnawialne źródła energii (OZE). Ale w Polsce z OZE pochodzi około 30 proc. energii. Do zrównania podaży z popytem potrzebne są więc droższe źródła energii, takie jak węgiel – tłumaczy money.pl dr Maciej Bukowski, prezes think-tanku WISE Europa.
Wśród państw UE, w których prąd jest najtańszy, prym wiodą te, u których w miksie energetycznym dominują OZE. To na przykład Szwecja, Finlandia i Dania. W Polsce, pomimo znaczącego wzrostu znaczenia OZE w ostatnich latach, głównym źródłem energii elektrycznej pozostaje węgiel. W tym roku odpowiada za około 55 proc. produkcji prądu.
Dopłaty do górnictwa zamiast inwestycji w OZE
Energia z węgla jest droga z dwóch powodów. Po pierwsze, po wybuchu wojny w Ukrainie gwałtownie podskoczyła cena surowca. I choć od tego czasu spadła, to w Polsce w mniejszym stopniu niż ogólnie na świecie. W rezultacie polski węgiel pozostaje drogi na tle węgla z importu oraz innych nośników energii. Jednocześnie polskie elektrownie często mają obowiązek korzystania z węgla z krajowych kopalni.
Po drugie, węgiel jest nie tylko drogi, ale też wysokoemisyjny, co oznacza, że korzystające z niego elektrownie więcej niż inne wydają na uprawnienia do emisji CO2. Ogólnie wytworzenie 1 MWh energii w Polsce wiąże się z emisją 666 kg CO2. W żadnym innym kraju UE emisyjność energetyki nie jest wyższa, średnio wynosi około 250 kg CO2 na 1 MWh.
Wprawdzie cena uprawnień do emisji też jest niższa niż w minionych dwóch latach, ale znacznie wyższa niż wcześniej. I wciąż stanowi istotną część kosztów wytwarzania energii z węgla. Przykładowo, przy obecnej cenie uprawnień (około 70 euro za tonę CO2) i założeniu takiej emisyjności, jak wyżej, koszt ich zakupu odpowiada za około 45 proc. giełdowej ceny 1 MWh prądu w Polsce.
Winę za drogą energię elektryczną ponoszą rządy, które zamiast inwestować w OZE, dopłacały do górnictwa – mówi wprost dr Maciej Bukowski.
Jak dodaje, przy dużym popycie tym źródłem energii, które wyznacza cenę na rynku, jest gaz (w 2023 r. odpowiadał za około 10 proc. produkcji energii, ale jego znaczenie rośnie). Ponieważ cena tego surowca jest wszędzie w Europie podobna, to powinno teoretycznie oznaczać, że cena prądu też będzie podobna. W praktyce tak nie jest. – Na tym rynku nie ma w Polsce konkurencji, w obszarze produkcji energii z gazu mamy państwowy monopol – tłumaczy Bukowski.
Podobnie sytuację na rynku energii ocenia Marcin Dusiło, analityk w think-tanku Forum Energii, koordynator projektu ds. transformacji przemysłu. – Na giełdzie widać efekty zapóźnienia w transformacji energetycznej – podkreśla.
Mamy najdroższy na świecie węgiel i spalamy go w nieelastycznych oraz awaryjnych elektrowniach, a jednocześnie wciąż mamy relatywnie mało OZE, które obniżają cenę w hurcie – mówi.
Ale zwraca uwagę na jeszcze jedno źródło wysokich cen energii w Polsce.
Otóż prąd dla firm jest u nas wyjątkowo mocno obciążony licznymi podatkami i opłatami (innymi niż VAT), takimi jak opłata mocowa, opłata OZE, opłata kogeneracyjna itp. Udział tych podatków i opłat w cenie końcowej energii elektrycznej dla przedsiębiorstw w I połowie 2024 r. wynosił w Polsce 36 proc. W żadnym innym kraju nie był tak duży. Średnio w UE wynosił niespełna 15 proc. To również jest w pewnym stopniu pokłosie zbyt wolnej transformacji energetycznej. Opłaty te częściowo mają bowiem pokrywać koszty utrzymywania systemu opartego o coraz droższe konwencjonalne źródła energii wobec niewystarczająco rozwiniętych OZE oraz, w mniejszym stopniu, dostosowywania systemu elektroenergetycznego do nowych realiów, w których znaczenie OZE rośnie.
Firmy płacą za komfort wyborców
Co ciekawe, energia elektryczna dla gospodarstw domowych też jest w Polsce mocno opodatkowana. Udział rozmaitych opłat i podatków w cenie prądu (tym razem licząc z VAT, inaczej niż dla firm) wynosi niemal 50 proc., ponad dwukrotnie więcej niż średnio w UE. Mimo to prąd dla gospodarstw domowych nie jest w Polsce drogi. W I półroczu cena za 1MWh (dla gospodarstw zużywających do 2,5 MWh rocznie) wynosiła 211 euro w porównaniu do 320 średnio w UE. Tańszą energią niż nad Wisłą cieszyli się jedynie mieszkańcy siedmiu państw.
Jednak powyższe dane nie uwzględniają tego, że siła nabywcza jednego euro nie jest jednakowa we wszystkich krajach. Licząc z zachowaniem parytetu siły nabywczej, energia elektryczna dla gospodarstw domowych też nie jest w Polsce tania. Tańsza jest aż w 17 krajach UE. Ale w przypadku firm, szczególnie tych zorientowanych na eksport, znaczenie ma cena w euro.
A w takim ujęciu Polska wyróżnia się na tle UE tym, że energia dla gospodarstw domowych nie jest droższa niż dla przedsiębiorstw. Na drugim biegunie są Niemcy, gdzie gospodarstwa domowe płacą za prąd około 400 euro (z VAT) za MWh, dwa razy więcej niż firmy (bez VAT).
Jeśli tłumimy ceny energii dla gospodarstw domowych, to aby pokryć łączny koszt utrzymania systemu elektroenergetycznego, inni odbiorcy muszą płacić więcej albo trzeba dokładać z budżetu. Widać to na przykładzie opłaty mocowej. Dla gospodarstw domowych to jest niewielka część rachunku, a dla odbiorców przemysłowych potrafi stanowić jego poważną część. Niestety, ceny energii stały się istotne w kontakcie z wyborcami – mówi Marcin Dusiło.
Prąd może stanieć, ale i tak będzie droższy niż średnio w UE
Nawet gdyby ceny energii elektrycznej w Polsce miały jeszcze spaść, w ślad za tendencjami na rynku surowców i uprawnień do emisji CO2, szanse na to, że w najbliższej przyszłości staniemy się znów krajem relatywnie taniej energii, są nikłe.
– Modernizacja systemu elektroenergetycznego wymaga inwestycji w nowe aktywa. Potem trzeba te inwestycje spłacać. Przechodziliśmy przez to w branży telekomunikacyjnej. Początkowo usługi telefonii komórkowej były drogie, ale potaniały, gdy inwestycje się zwróciły. W energetyce będzie podobnie i to niezależnie od jej zazieleniania. Gdybyśmy chcieli trwać przy węglu, też musielibyśmy inwestować w nowe elektrownie – tłumaczy dr Maciej Bukowski.
Ten wątek w niedawnym raporcie poruszył tygodnik „The Economist”. Jak przekonywał, koszty dekarbonizacji światowej gospodarki będą bliższe dolnej niż górnej granicy dostępnych dzisiaj szacunków, a może nawet niższe. Te szacunki wskazują, że roczne nakłady na zieloną transformację przez najbliższych kilkanaście lat powinny wynosić od 3 do 12 bln dol. W całej dyskusji często zapomina się o tym, że energetyka wymagałaby dużych inwestycji nawet przy założeniu, że świat nie dążyłby do ograniczenia emisji CO2.
W odniesieniu do Polski taki wniosek sformułował Bank Światowy w opublikowanym na początku listopada „Krajowym raporcie klimatyczno-rozwojowym”. Z wyliczeń ekspertów tej instytucji wynika, że pełna dekarbonizacja polskiej gospodarki do połowy stulecia wymagałaby łącznych inwestycji w wysokości 449 mld dol., co stanowi równowartość 4,5 proc. PKB w ciągu następnych 25 lat. Ale aktualnie obowiązująca polityka klimatyczna Polski – gdyby była realizowana – kosztowałaby niewiele mniej.
Przyspieszenie dekarbonizacji wymagałoby w praktyce dołożenia zaledwie 28 mld dol., a jednocześnie – jak twierdzi Bank Światowy – pozwoliłoby uzyskać oszczędności operacyjne rzędu 75 mld dol. (do 2050 r.). To m.in. efekt mniejszych wydatków na uprawnienia do emisji CO2. Przyspieszenie zielonej transformacji przyniosłoby Polsce korzyści gospodarcze w wysokości 45 mld dol.
– Na dłuższą metę jestem optymistą, ceny energii kiedyś spadną – uważa prezes WISE Europa. Pytanie jednak, czy do tego czasu wyższe niż w innych krajach Europy ceny energii nie zrujnują polskiej gospodarki.
Biznes się skarży, ale nie szuka rozwiązań
Firmy w badaniach ankietowych powszechnie skarżą się na to, że wysokie ceny energii elektrycznej utrudniają im rozwój. Przykładowo, w listopadzie 59 proc. przedsiębiorstw ankietowanych przez Polski Instytut Ekonomiczny na potrzeby Miesięcznego Indeksu Koniunktury wskazywało, że ceny energii stanowią dla nich istotną barierę w prowadzeniu działalności. W samym przemyśle ten odsetek wynosi 67 proc., a w poprzednich latach przewyższał nawet 80 proc.
Ale dla zdecydowanej większości firm koszt energii nie jest tak dużym problemem, jak mogłyby sugerować te dane. Wynika to z tego, że udział kosztów energii w całkowitych kosztach działalności przedsiębiorstw to zwykle 2-3 proc., podczas gdy udział kosztów pracy wynosi około 13 proc. Dobrze ilustrują to symulacje NBP dotyczące tego, jak zmieniłby się odsetek rentownych przedsiębiorstw w razie wzrostu poszczególnych kategorii kosztów (wykres poniżej). Gdyby ceny energii podskoczyły dziś o 100 proc., to – przy innych warunkach niezmienionych – odsetek zyskownych przedsiębiorstw zmalałby z około 70 do nieco ponad 60 proc., a więc o kilka pkt proc.
– Na koszty energii często skarżą się te firmy, które nie są szczególnie energochłonne. Brakuje im kompetencji w oszczędzaniu energii, bo dotąd nie musiały tego robić – zauważa dr Maciej Bukowski. Uzasadnieniem dla tej opinii mogą być znów wyniki badań ankietowych. W 2023 r., jak wynikało z sondy NBP wśród przedsiębiorstw, zaledwie 7 proc. firm miało długookresową strategię zarządzania wykorzystaniem nośników energii.
Wysoka energochłonność daje przestrzeń do oszczędności
Można też spojrzeć na to z innego punktu widzenia. W 2022 r., jak wskazywały dane Eurostatu, tylko cztery kraje UE miały wyższe niż Polska wykorzystanie energii w przeliczeniu na 1000 euro produktu krajowego. To zaś oznacza, że firmy, dla których koszty energii są rzeczywiście poważnym problemem, mają dużą przestrzeń do ich ograniczenia nawet przy dzisiejszych cenach.
Poza najbardziej energochłonnymi gałęziami przemysłu, gdzie udział energii w kosztach jest taki sam jak udział płac, ceny energii nie przesądzają o konkurencyjności polskich firm. Ważniejsze są koszty pracy, które pozostają zdecydowanie niższe niż w np. w Niemczech – mówi Bukowski.
Marcin Dusiło zwraca jednak uwagę na to, że wśród tych najbardziej energochłonnych firm, które ponoszą największe koszty spóźnionej transformacji, niektóre mają dziś dla polskiej gospodarki strategiczne znaczenie.
– W spokojnych czasach teoretycznie moglibyśmy nie martwić się tym, że energochłonny przemysł wyprowadza się z Polski lub w ogóle z Europy – moglibyśmy z korzyścią dla nas importować tanio te towary z innych państw. Ale te teoretyczne rozważania nie mają sensu przy takich napięciach geopolitycznych i zaburzeniach w handlu, z jakimi mamy dzisiaj do czynienia. Czasy są takie, że trzeba tę produkcję podtrzymywać. Dotyczy to choćby produkcji szkła, cementu, stali czy nawozów. Branże, które wcześniej nie wydawały się kluczowe dla polskiej gospodarki, stały się istotne – mówi ekspert Forum Energii.
Potwierdzeniem tej tezy mogą być losy Huty Częstochowa, która należała ostatnio do koncernu Liberty Steel. W lipcu spółka Liberty Częstochowa upadła, a syndyk zaczął szukać dla niej nowego właściciela. W międzyczasie huta będzie dzierżawiona przez państwowy Węglokoks. Ministerstwo Aktywów Państwowych zwracało uwagę, że Huta Częstochowa jako jedyny zakład w Polsce produkował blachy przeznaczone dla przemysłu zbrojeniowego i do produkcji wież wiatrowych – potrzebnych do zielonej transformacji.
Źródło: money.pl
Dodaj komentarz