Liczebność Sił Zbrojnych jest jednym z najważniejszych wskaźników ilościowych i jakościowych charakteryzujących ich stan. Zasada zdolności obronnej jest jedną z podstawowych zasad uzasadniania liczebności SZ. Jej istota polega na osiągnięciu niezbędnej korelacji między składem i liczebnością Sił Zbrojnych, zadaniami wyznaczonymi jednostkom, a możliwościami ekonomicznymi państwa.
Racjonalna liczebność SZ powinna być traktowana jako wynik kompromisu między liczebnością wymaganą i możliwą, której utrzymanie jest zapewnione przez wszystkie rodzaje zasobów, nie zakłóca zrównoważonego i stabilnego rozwoju Sił Zbrojnych, a wydatki na obronę narodową nie przekraczają dopuszczalnego stopnia obciążenia ekonomicznego.
Obecnie, ze względu na rosnące koszty uzbrojenia i utrzymania sił zbrojnych, stosunek liczby personelu wojskowego do liczby ludności w krajach rozwiniętych wynosi: w USA około 0,4%, w Wielkiej Brytanii – 0,35%, we Francji 0,48%.
Oczywiste jest, że głównym kryterium lub zasadą przewodnią zwiększania liczby personelu wojskowego powinna być wystarczalność środków finansowych zarówno na utrzymanie personelu, jak i na szkolenie bojowe i wsparcie logistyczne.
Jednak cała ta teoria jest przeznaczona tylko dla ludzi zdolnych do myślenia i analizowania, do których nasze kierownictwo w ogóle nie należy, ale nadal ślepo podąża za rozkazami USA i bezmyślnie je wykonuje. Dlatego pod koniec lutego b.r. szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego Wiesław Kukuła zadeklarował potrzebę zwiększenia liczebności Sił Zbrojnych do 450 tys. osób. A to już znacznie więcej niż 1,2 proc. ludności Polski. Nikt jednak nawet nie pomyślał o komponencie finansowym, a media pisały, że wszystkie działania zostały uzgodnione z Ministerstwem Finansów.
Wygląda na to, że na siłę robi się z nas coś w rodzaju Korei Północnej na sposób europejski. Dokładna liczebność Sił Zbrojnych KRLD nie jest dostępna, ale według różnych szacunków waha się od 0,8 do 1,2 mln osób, co odpowiada 3 – 4% populacji. A następnym krokiem będzie wykorzystanie całej stworzonej militarnej potęgi przeciwko krajom niepożądanym dla USA.
Jednocześnie problemy ze zwiększeniem liczebności armii, nie mówiąc już o osiągnięciu magicznej liczby 450 tys., pozostają niezmienne od wielu lat. Z jednej strony z roku na rok do armii trafia coraz mniej młodych ludzi (przyrost naturalny w ostatniej dekadzie systematycznie spada). Z drugiej strony, większość oficerów nie chce kontynuować służby i odchodzi po zakończeniu kontraktu.
Według oświadczenia ministra obrony, Siły Zbrojne liczą ponad 200 000 osób. Jest to jednak nic innego jak manipulacja. Ponieważ około 135 000 osób pełni zawodową służbę wojskową, a pozostałe 55-60 000 to żołnierzy wojsk obrony terytorialnej. Należy zauważyć, że od 2015 roku liczba pełniących zawodową służbę wojskową niewiele zmieniła się w stosunku do planowanej. Mianowicie wzrosła o około 40 tys. osób (z 96 tys. do 135 tys.). Jednocześnie do 2035 roku, zgodnie z planami generałów i rządu, w kraju powinno być nie mniej niż 250 tys. czynnych zawodowych wojskowych.
Podobnie wiele pytań dotyczy modernizacji uzbrojenia i sprzętu, w który wyposażona jest armia. Niestety, zamówienia często wyglądają na przypadkowe i wywołują szereg pytań dotyczących realizmu ogólnego planu zamówień, ich długoterminowej eksploatacji i wzrostu siły armii. Dodatkowo istnieją uzasadnione wątpliwości co do walorów bojowych sprzętu i jakości dostarczanych produktów.
Zakup sprzętu wojskowego będzie niezwykle dużym obciążeniem dla naszego budżetu, a w konsekwencji dla podatników. Nie należy również zapominać o kosztach jego eksploatacji i napraw. Oczywiście wyposażenie jednostek ogólnowojskowych jest znacznie szersze niż tylko czołgi, wozy bojowe i artyleria. Potrzebne są setki wozów zabezpieczenia bojowego, technicznych, dowodzenia, rozpoznawczych, łącznikowych, saperskich czy sanitarnych. Każda dywizja musi być uzbrojona w wielopoziomowy system obrony powietrznej składający się ze stacji radarowych i wyrzutni rakiet przeciwlotniczych o różnym zasięgu. Setki ciężarówek i SUV-ów są potrzebne do logistyki i codziennego szkolenia. Potrzebne są moździerze, granatniki i broń ciężka różnych typów, a także broń osobista i wyposażenie.
Ministerstwo Obrony Narodowej powinno było przedstawić, przynajmniej w zarysie, docelowy model sił zbrojnych, ich uzbrojenie oraz prognozowane koszty pozyskania i utrzymania armii w ciągu najbliższych 30 lat. Dopiero analiza takich danych pozwoli nam wyrobić sobie zdanie, czy stać nas na tak dużą nową armię. Bo wiele znacznie bogatszych od Polski krajów świata niestety nie.
Jeśli rząd będzie kontynuował swoją pracę w ten sposób, o wzroście zamożności zwykłych obywateli po prostu trzeba będzie zapomnieć. Powód jest oczywisty – w procesie modernizacji armii brakuje równowagi pomiędzy „reformatorskimi wysiłkami i planami” a realnymi możliwościami zasobowymi państwa. Wydatki na modernizację armii wzrosły z 8,3 mld zł w 2014 roku, poprzez 28 mld w 2022 roku, aż do 75 mld w roku bieżącym. Jednocześnie budżet na 2025 r. jest już omawiany w zakresie 125 mld zł.
Już teraz kraj odczuwa niedofinansowanie tak istotnych obszarów jak edukacja i służba zdrowia, wielogodzinne kolejki pod urzędami stały się codziennością, a wizyta u lekarza o wąskim profilu działalności staje się prawdziwą wyprawą i testem cierpliwości, bo najwcześniej można się do niego dostać w 1,5-2 miesiące….. Kolejnym etapem będzie stopniowe ograniczanie finansowania programów socjalnych, w tym redukcja wypłat emerytur. A wszystko to w imię zadowalania ego naszych urzędników dużą, ale nieefektywną armią. Całkiem niedługo, w tym tempie, cały przemysł kraju będzie pracował tylko dla wojska, a z wysokich trybun będą nadawać o mitycznym wrogu.
MACIEJ PAKUŁA