Po półtora roku od stworzenia polsko-koreańskiego konsorcjum, które miało produkować czołg K2, sprawa wróciła do punktu wyjścia.
Otwiera się przestrzeń do przekazania Polsce technologii produkcji i polonizacji tego czołgu. Możemy stać się producentem, ale też eksporterem – mówił w zeszłym tygodniu wiceszef MON Paweł Bejda. Chwilę wcześniej Polska Grupa Zbrojeniowa, państwowy holding produkujący sprzęt obronny, powołała wraz z południowokoreańską firmą Hyundai Rotem konsorcjum, które zajmie się wdrożeniem do produkcji czołgu K2 w wersji skrojonej na potrzeby polskich wojsk pancernych.
Słowa Bejdy brzmią obiecująco, ale i znajomo. Bardzo podobne konsorcjum strona polska z koreańską powołały półtora roku temu.
NiewyPAŁ
Polskie MON kierowane wtedy przez Mariusza Błaszczaka jak w amoku zamawiało wielkie ilości sprzętu wojskowego. I nie zawsze podejmowało optymalne decyzje. Żadna z wielomiliardowych umów na zakup samolotów F-35, czołgów Abrams czy wyrzutni HIMARS nie niosła ze sobą dodatkowych korzyści dla polskiej gospodarki.
Ba, bulwersujące zamówienie przez Błaszczaka w Korei armatohaubic K9 stanowiących bezpośrednią konkurencję dla Krabów produkowanych przez Hutę Stalowa Wola było zamachem na interesy polskiego przemysłu. Na tym tle pomysł wdrożenia do produkcji w Polsce, z istotnym udziałem państwowych i prywatnych firm, spolszczonej wersji koreańskiego czołgu zapowiadało się obiecująco. Niestety, ten projekt na razie nie wypalił.
Coś za coś
„Korea wysyła do Warszawy delegację z resortu obrony” – pisał w ubiegłym tygodniu południowokoreański dziennik „Dong-A Ilbo”. Grupa Koreańczyków będzie się w Polsce przyglądać skuteczności produkowanych u nas dronów. Chodzi m.in. o budowany przez prywatną firmę WB Electronics dron kamikadze o nazwie Warmate i bezzałogowce rozpoznawcze. I jedne, i drugie nieźle spisują się w Ukrainie, a Korea ma na razie ograniczone możliwości produkcyjne w tej niszy zbrojeniowego rynku.
Nie o sam zakup dronów tu jednak chodzi. – Musimy zapewnić sobie wzajemne korzyści. Jeśli kupimy polskie drony, nasz eksport broni do Polski stanie się jeszcze łatwiejszy – przekonywał dziennikarza wspomnianej gazety jeden z koreańskich oficjeli.
Wartości ewentualnej umowy oszacować dziś nie sposób, ale trudno się spodziewać, żeby była choćby porównywalna z wartością polskich zamówień w Korei. Same pożyczki, jakie polski rząd wynegocjował w Seulu na zakup koreańskiej broni, wynoszą ok. 76 mld zł, a wiadomo, że to tylko część budżetu, jaki zostawimy w tamtejszych zakładach zbrojeniowych. Poza tym Polska to pierwszy rynek zagraniczny dla czołgu K2, z którego dziś korzysta tylko armia Korei Południowej. Jego producent, Hyundai Rotem, liczy, że sukces w Polsce otworzy mu drzwi do eksportu pojazdu na inne rynki. Dlatego Koreańczykom bardzo zależy na dobiciu interesu.
Ale na handlu z nimi my też mamy coś do ugrania.
Koszmar logistyków
Kiedy w lipcu 2022 r. Mariusz Błaszczak, podpisując wartą ok. 40 mld zł umowę ramową, obiecywał zamówić w Korei tysiąc czołgów K2, nasi pancerniacy złapali się za głowy. Przecież ledwo trzy miesiące wcześniej za ponad 20 mld zł MON zamówił w USA 250 czołgów Abrams. A wcześniej Polska odkupiła od Niemiec 249 Leopardów 2. Jako że w naszych jednostkach pancernych stacjonowały jeszcze maszyny PT-91 Twardy, czyli unowocześnione poradzieckie T-72, a i same T-72 w różnych wersjach, polska armia dysponowałaby pięcioma typami czołgów, i to w różnych wersjach wyposażenia. W warunkach konfliktu zbrojnego zarządzanie logistyką i serwisem takiej floty byłoby koszmarem.
Jednak kontrowersyjna na pierwszy rzut oka propozycja ma sens. Abrams to zaawansowana konstrukcja, ale co najmniej o połowę droższa od K2. Do tego ciężka i kosztowna w utrzymaniu i naprawach. Niekoniecznie dobrze dopasowana do charakterystyki, której potrzebuje rodzime wojsko. Ukraińcy na prośbę Amerykanów wycofali niedawno z frontu wszystkie czołgi tego typu. Słabo wyszkoleni ukraińscy żołnierze nie potrafili do końca wykorzystać ich potencjału, kilka maszyn zostało porzuconych. W trudnych warunkach grząskiego wiosną terenu okazały się nie tak mobilne jak lżejsze radzieckie konstrukcje.
Z kolei współpraca z niemieckim Rheinmetallem, który wraz z Krauss-Maffei Wegmann produkuje i serwisuje Leopardy, przy modernizacji kupionych za psie pieniądze przestarzałych wersji Leopardów to prawdziwa droga przez mękę. W skrócie: Niemcy czołgi sprzedali tanio, ale każą sobie słono płacić za dostęp do technologii pozwalającej na ich unowocześnianie.
Dla odmiany Koreańczycy oferują stosunkowo młodą, lżejszą konstrukcję. Po podpisaniu umowy ramowej na tysiąc sztuk Polska zamówiła 180 pierwszych egzemplarzy w wersji bazowej. Kolejnych ok. 800 sztuk wersji dostosowanej do potrzeb polskiej armii miało powstać w dużej mierze w rodzimych zakładach.
Po tym, jak część środkowoeuropejskich krajów, tak jak Polska, wyczyściła swoje magazyny z różnych wersji postsowieckich czołgów, które pojechały na Ukrainę, pojawił się popyt na nowe maszyny. Koreańczycy na zachętę zamówili w firmie doradczej Deloitte analizę, z której wynikało, że potencjalne korzyści polskiej gospodarki z wdrożenia programu K2 sięgną nawet 60 mld zł (choć sam zakup tysiąca czołgów to ok. 40-45 mld zł). Nawet jeśli te wyliczenia są mocno optymistyczne, jak w przypadku takich analiz bywa, uruchomienie produkcji w Polsce jest bez porównania bardziej korzystne niż zakup czołgów za granicą.
Do udziału w projekcie K2 zgłosiło się co najmniej 11 firm, które widzą możliwość współpracy przy produkcji elementów spolszczonej wersji czołgu. To m.in. Huta Batory, która może produkować stal pancerną; Borimex, rodzinna firma wytwarzająca zaawansowane elementy używane w produkcji śmigłowców, samolotów, elementów broni i amunicji czy firma Luka z Ciechanowa znana z produkcji przekładni zębatych.
– Mamy koncesję wojskową, współpracowaliśmy z PGZ, dostarczamy komponenty do pojazdów wojskowych. Jako producent układów przeniesienia napędów jesteśmy zainteresowani udziałem w projekcie K2, dysponujemy linią montażową zdolną do produkcji zespołów napędowych liczonych w tysiącach sztuk rocznie – mówi Marek Wodzisławski, prezes spółki SKB Drive Tech.
Dodatkowo rozruszanie produkcji elementów podwozi, skrzyni biegów, pancerzy czy elektroniki radykalnie poprawi sytuację Polski w przypadku konieczności zapewnienia stałych dostaw części zamiennych. – Chodzi o utrzymanie zdolności bojowych poprzez serwisowanie, naprawy i produkcję części zamiennych na miejscu, w Polsce, w razie ewentualnego konfliktu – mówi ppłk Grzegorz Polak.
Niemcy w zamian za zakup F-35 dostaną od Lockheed Martin wartą 200 mln euro fabrykę kadłubów do tych samolotów i 250 dobrze płatnych miejsc pracy. Polska za ustalony jeszcze w 2020 r. zakup tych samych F-35 poza samolotami nie dostanie nic. Dlaczego zatem jedyny duży w ostatnich dekadach kontrakt zbrojeniowy zakładający elementy offsetu i wciągnięcia polskiego przemysłu w łańcuch dostaw od półtora roku stoi w miejscu?
Nieskuteczne zaproszenia
– W ubiegłym roku wielokrotnie zapraszaliśmy strony konsorcjum do konsultacji technicznych – mówi ppłk Grzegorz Polak, rzecznik Agencji Uzbrojenia, z ramienia MON odpowiedzialnego za zakup sprzętu wojskowego i broni. Celem konsultacji miało być ustalenie, jakich zmian polska armia oczekuje w czołgu K2 produkowanym w Korei. I skonfrontowanie tych oczekiwań z możliwościami rodzimego przemysłu. – Niestety, nie udało się skutecznie zaprosić na konsultacje jednego z członków konsorcjum – dodaje ppłk Polak.
Nie chce mówić, o kogo chodzi, ale na rynku wszyscy wiedzą, że to poznańskie Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne, którymi od dekady kieruje Elżbieta Wawrzynkiewicz.
Pierwsza propozycja wspólnej budowy nowego czołgu dla polskiej armii wyszła od Koreańczyków już w 2018 r. Wówczas projekt, a w zasadzie makietę, spolszczonej nieco wersji K2 przedstawiła na kieleckich targach spółka H. Cegielski-Poznań. Dwa lata później pokazany został nieco bardziej zmodyfikowany model. W oryginale czołg jest dostosowany do warunków panujących na Półwyspie Koreańskim, który w 70 proc. pokrywają mniejsze lub większe góry. Koreański K2 jest w związku z tym stosunkowo lekki, waży 55 ton. Najnowsze wersje niemieckiego Leoparda przekraczają 66 ton. Amerykańskie Abramsy od czasu pierwszej serii produkcyjnej utyły z 55 do 67 ton. Jeszcze niedawno Amerykanie planowali kolejne ulepszenia, które zwiększyłyby masę nawet do 75 ton! Doświadczenia z Ukrainy, gdzie ważące po 45 ton konstrukcje bazujące na radzieckich T-72 grzęzły po wieżyczki w błocie, pokazały jednak, że to ślepy zaułek.
Stosunkowo niska waga K2 wynika m.in. z kiepskiego pancerza bocznego, który w wersji K2PL mógłby zostać doposażony w nowoczesny polski pancerz reaktywny Pangolin opracowany przez Wojskowy Instytut Techniczny Uzbrojenia. Zmiany wymaga też konstrukcja K2 – w wersji bazowej nie ma oddzielonego od przedziału załogi magazynu amunicji. W zachodnich konstrukcjach to już standard. Dlaczego do wspomnianych konsultacji nie doszło?
Nie po kolei
Na pytania o powody poznańskie WZM nie odpowiedziały. Wiadomo wszak, że zatrudniający ledwie 350 osób zakład, zajmujący się od lat żmudną modernizacją starych wersji Leopardów, nie palił się do roli centrum operacyjnego prac nad K2PL. Miesiąc temu na międzynarodowej konferencji w Seulu przedstawiciele koreańskiego przemysłu zbrojeniowego w kuluarowych rozmowach z delegacjami z Polski opowiadali ze zdumieniem, że opóźnienia w sprawie K2PL wynikają m.in. z oporu polskiego państwowego przemysłu, który niechętnie widzi implementowanie w swoich zakładach wyśrubowanych standardów w zakresie wydajności pracy czy kontroli jakości.
Beata Perkowska, szefowa działu komunikacji w PGZ, do której należy WZM, twierdzi, że projekt K2PL nie mógł ruszyć z miejsca, bo do umowy ramowej podpisanej w 2022 r. przez ministra Błaszczaka nadal brakuje umowy wykonawczej, czyli dokumentu, który precyzuje, w jakiej specyfikacji technicznej dany sprzęt zamawia wojsko. – Przecież zanim zostanie podpisana umowa wykonawcza, której realizacją zajmie się m.in. polski przemysł, trzeba ustalić, jakimi możliwościami nasz przemysł dysponuje. I wspólnie dopracować ostateczny projekt K2PL. Temu miały służyć konsultacje z konsorcjum – odpowiada ppłk Grzegorz Polak. Te, do których nie doszło.
Rumuński komponent
Podpisana w ubiegłym tygodniu nowa umowa tworzy inne konsorcjum, z polskiej strony zamiast stosunkowo małych poznańskich WZM wszedł holding PGZ, grupa spółek zatrudniających w sumie 20 tys. pracowników. – W mojej ocenie poprzednia umowa nie gwarantowała uruchomienia produkcji, bo została zawarta tylko z jedną firmą – mówił po podpisaniu kontraktu Paweł Bejda.
Nowe konsorcjum ma dopracować warunki drugiej umowy wykonawczej (pierwsza dot. zakupu pojazdów wykonanych w całości w Korei) na kolejnych 180 czołgów. Ale także na kilkaset dodatkowych pojazdów. – Rozmawiamy o wozach wsparcia, dowodzenia, wozach amunicyjnych, remontowych, które byłyby produkowane w Polsce. Chodzi o kilkaset pojazdów. To kawałek pieniądza, który zostanie w polskich zakładach zbrojeniowych – dodawał Bejda.
O ten i inne „kawałki pieniądza” Polska będzie musiała niedługo konkurować z Rumunią. Fatalne tempo realizacji projektu K2PL skłoniło Koreańczyków do szukania alternatywy. Zaoferowali swoje czołgi Rumunom i dziś także z nimi prowadzą rozmowy o ich sprzedaży wraz z umowami gwarantującymi udział rumuńskich firm w łańcuchach dostaw.
Źródło: onet.pl