Punkt przełomowy w tej historii to wystąpienie gen. Wioletty Gorzkowskiej, wicekomendant Straży Granicznej przed sejmową podkomisją. Pod koniec maja, odnosząc się do publikacji „Wyborczej”, opowiadała, że lotnictwo tej formacji wcale nie jest w złej sytuacji; że wszystkie samoloty mają świadectwo lotu, że świetnie funkcjonuje ośrodek szkolenia. Że nie ma braków kadrowych.
– Tym wystąpieniem się skompromitowała. Wiemy, kto personalnie utrzymuje panią wicekomendant oraz opinię publiczną w przekonaniu, że wcale nie jest źle. To „Niszczyciel Poeta”. Chcemy o nim opowiedzieć – mówi mi jedna z osób z personelu lotniczego w Straży Granicznej.
Próbowałem sprostać wymaganiom. Ale one ciągle się zmieniały
Arkadiusz w Straży Granicznej spędził 24 lata. Był operatorem systemów pokładowych, to jeden z najbardziej doświadczonych instruktorów operatorów w lotnictwie SG. Zawsze chciał zostać pilotem śmigłowcowym. Z oszczędności opłacał kolejne szkolenia, kursy, egzaminy.
– Na wszystko wydałem jakieś 150 tys. złotych, bo szkolenie pilotów śmigłowcowych jest bardzo drogie. Ale nie przejmowałem się kosztami. Kocham latać, a skoro w Straży Granicznej brakowało pilotów, to sądziłem, że przełożeni przyjmą mnie z otwartymi rękoma. Przeliczyłem się – opowiada Arkadiusz.
I wyciąga grubą teczkę z dokumentami. To jego prośby, wnioski o doszkolenie i możliwość zdobycia uprawnień umożliwiających loty pilota śmigłowcowego podczas działań operacyjnych. Procedura jest długa i skomplikowana. Arkadiusz zdobył licencję turystyczną, ukończył specjalistyczne studia, uczył się angielskiego. To miało mu otworzyć drogę do zdobycia licencji zawodowej. Dopiero ona pozwala na rozpoczęcie lotów operacyjnych.
– Wszystkie uprawnienia zdobywałem, żeby sprostać wymaganiom stawianym przez Biuro Lotnictwa. A te ciągle się zmieniały. Zacząłem w 2008 roku, a dwa lata później zdałem egzaminy i zdobyłem wymarzoną licencję turystyczną. Musiałem dolatać jeszcze trochę godzin do zawodowej, zdać egzamin. Chciałem to zrobić w SG, bo zainwestowałem już sporo prywatnych pieniędzy. Dla formacji byłoby to tańsze niż szkolenie nowych pilotów od zera – tłumaczy Arkadiusz.
Wtedy zaczęły się schody. Kryteria ustalone w naborze w 2009 roku na starcie skreśliły Arkadiusza. Więcej punktów przyznawano za niższy wiek, wykształcenie czy znajomość angielskiego niż posiadanie licencji turystycznej na śmigłowce. Arkadiusz się nie poddawał. Uczył się, doszkalał. I składał kolejne prośby.
W 2018 roku wydawało się, że w końcu się uda. Pułkownik Paweł Żurek, wówczas zastępca, a dziś dyrektor ds. lotniczych w SG poparł jego prośbę o szkolenie. „Lotnictwo Straży Granicznej stoi na stanowisku, że szkolenie i finansowanie szkolenia personelu operacyjnego ze środków własnych Straży Granicznej jest zasadne, a także niezbędne i pilnie konieczne” – uznał. I dodał, że doszkalanie funkcjonariuszy, którzy są w służbie i mają doświadczenie lotnicze to „najbardziej pożądana i najszybsza opcja uzupełniania kadr lotniczych”.
Po co SG kupuje śmigłowiec szkolny? Na pewno nie, żeby szkolić
Arkadiusz szansy nie dostał. Poddał się w tym roku.
– Z jednej strony słyszałem, że potrzeba takich ludzi jak ja, że moje szkolenie będzie szybsze i tańsze. Z drugiej – w kolejnych naborach pojawiały się nowe przeszkody. Walczyłem o zdobycie uprawnień w sumie kilkanaście lat. Pisałem kolejne prośby, które nie trafiały do komendanta głównego. W końcu uznałem, że to nie ma sensu. Poczułem bezsilność i bezradność. Po 24 latach odszedłem ze służby. Choć gdybym zdobył uprawnienia pilota śmigłowca, to mógłbym pracować jeszcze kolejnych kilkanaście – przekonuje.
Historia Arkadiusza nie jest odosobniona. Piloci, z którymi rozmawiałem, mówią, że piętrzenie problemów związanych z doszkalaniem osób z uprawnieniami to specjalność szefostwa biura lotnictwa. A w szczególności płk Bartłomieja Kalińskiego, zastępcy dyrektora Biura Lotnictwa SG.
To on w końcu 2022 roku w siedmiostronicowej opinii wskazywał wątpliwości dotyczące zasadności doszkalania Arkadiusza. Wśród nich wymienił duże koszty. Wyliczał, że godzina lotu na śmigłowcu szkolnym Robinson to ok. 10 tys. zł. Tymczasem dziś w prywatnych firmach kwota jest trzy, a nawet czterokrotnie niższa. Poza tym SG kupiła maszynę właśnie do szkolenia. Ma też swojego instruktora, a nawet certyfikowany ośrodek szkolenia, którym przed posłami chwaliła się komendant Gorzkowska. To miała być odpowiedź na niewystarczającą liczbę pilotów w formacji.
Kolejny dodaje, że kryteria naboru nowych ciągle się zmieniają.
– Jakieś pół roku temu do Gdańska przyszedł młody chłopak. Jest operatorem, ale też za własne pieniądze zdobył licencję turystyczną. Zdał teoretyczny egzamin do licencji zawodowej. Trzeba dać mu tylko latać, pozwolić zdać egzamin praktyczny i będziemy mieli kolejnego pilota śmigłowcowego latającego operacyjne. Ale płk Kaliński skutecznie mu to uniemożliwia – tłumaczy kolejna z osób.
Jak? Stworzył dwie procedury naboru nowych pilotów. Jedną dla osób bez żadnych uprawnień (te ma wspomniany operator). Drugą dla osób z licencją oraz znajomością języka angielskiego potwierdzoną certyfikatem (wspomniana osoba certyfikatu nie ma, ale zdała egzamin w tym języku).
– Kaliński chce mu pokazać miejsce w szeregu. To sytuacja podobna do tej, z którą spotkał się Arek i kilku innych pilotów. „Młody” miał zdać teorię i szkolić się dalej. Zdał. I to po angielsku. To teraz wymagają od niego jeszcze lepszej znajomości angielskiego. A jak już będzie miał ten angielski, to pojawi się kolejny problem. Czysta złośliwość. Efekt będzie taki, że zaraz możemy stracić młodą, perspektywiczną osobę – twierdzi jeden z pilotów.
Kim jest „Niszczyciel Poeta”?
Płk Bartłomiej Kaliński służbę w Straży Granicznej zaczynał na Podkarpaciu ćwierć wieku temu. Gdy tworzono lotnictwo w formacji, zadeklarował, że przygotuje „Świętą Biblię”, czyli Instrukcję Operacyjną Lotnictwa SG. To obszerny dokument określający zasady działania, procedury, przepisy lotnictwa.
– Wziął po trochu z innych dokumentów – z instrukcji wojskowej i cywilnej – i to poskładał. A to, że znał się na papierologii, było ogromną zaletą dla wyższej kadry – wspomina jeden z byłych funkcjonariuszy.
Kaliński szybko awansował. Najpierw na naczelnika Wydziału Operacji Lotniczych, później szefa III Wydziału Lotniczego w Chełmie, a następnie Naczelnika I Wydziału w Gdańsku. Od kilku lat jest zastępcą dyrektora Biura Lotnictwa SG.
– Dzięki temu, że ogarnął papiery, szybko zrobił różne uprawnienia na pilota prostszą ścieżką. Bez naborów, bez biuletynów. A dziś bacznie obserwuje innych i tak tworzy dokumenty, żeby blokować awanse tym, którzy mogliby go wygryźć ze stanowiska. Choć jest na tyle sprytny, że newralgicznych dokumentów nie podpisuje osobiście. Przygotowuje i podkłada dyrektorowi, który sam o sobie mówi, że jest „figurantem”. Kaliński lubi zarządzać z tylnego fotela. Z tego powodu ludzie ambitni, inteligentni, wykształceni są dyskryminowani – dodaje mój rozmówca.
Piloci mówią, że Kaliński kocha latać szczególnie na Turboletach. Ci, którzy z nim latają, mogą liczyć na wyższe dodatki. Piloci śmigłowcowi – nawet z uprawnieniami na kilka typów maszyn – muszą się o nie upominać, a nawet walczyć przed sądem. Wszystko z powodu ciągle zmieniających się zasad przyznawania dodatków. Ustalam, że przeciwko Komendantowi Straży Granicznej toczyło się lub toczy kilka postępowań w tej sprawie. Chodzi o kwoty od kilkuset do ponad tysiąca złotych miesięcznie.
– Ale niech pana nie zwiedzie, że ci, którzy latają z płk Kalińskim na Turboletach mają tak dobrze. Oni się boją, bo jest nieprzewidywalny i stwarza zagrożenie w powietrzu. Wiem o co najmniej dwóch takich sytuacjach. Pierwsza dotyczyła niebezpiecznego zbliżenia z inną maszyny w powietrzu, co uruchomiło system ostrzegania przed kolizją. Druga, gdy po złym wylądowaniu motoszybowcem Stemme zablokował pas startowy. Kazał wyjść operatorowi, żeby coś sprawdził. I ruszył. Wtedy śmigło omal nie uderzyło tej drugiej osobę w plecy. To mogło zakończyć się tragedią. Ale z powodu rozległych znajomości wiceszefa biura lotnictwa zostało zamiecione pod dywan – mówi kolejna z osób. Moi rozmówcy wspominają też, że płk Kaliński kilkukrotnie próbował dostać się do linii lotniczych. Bez efektu.
Oprócz latania, płk Kaliński kocha też szybką jazdę motocyklami. Z jednym z nich pozuje na zdjęciu w mediach społecznościowych. Używa pseudonimu „Niszczyciel Poeta”.
– Czy to poważne, żeby wysoki funkcjonariusz, osoba na tak ważnym stanowisku używała takiego pseudonimu? W wojsku czy policji zdecydowanie nie. Ale u nas wszyscy przymykają na to oko – dodaje inna osoba.
Straż Graniczna się broni. „Komendant analizuje sytuację”
Arkadiusz zgłosił swoją sprawę do rzeczniczki SG ds. równego traktowania. Ale ani poprzedni (gen. Tomasz Praga), ani nowy Komendant Główny gen. Robert Bagan (funkcję objął 20 stycznia tego roku) nie chciał rozmawiać na ten temat. Z moich informacji wynika, że nie było to jedyne zgłoszenie dotyczące nierównego traktowania (np. w sprawie dodatków). Żadne nie doczekało się reakcji.
Do ppłk Andrzeja Juźwiaka, rzecznika Komendanta Głównego Straży Granicznej, 14 czerwca wysyłam szereg pytań dotyczących działań płk Kalińskiego. Chcę wiedzieć kto konkretnie przygotował dane przedstawione przez komendant Gorzkowską przed sejmową podkomisją, ile osób wyszkolono na pilotów w ośrodku szkoleniowym, czy do Komendanta Głównego wpływały skargi od personelu na płk Kalińskiego i czy posługiwanie się przez wysokiego rangą funkcjonariusza SG profilem „Niszczyciel poeta” licuje z godnością munduru? Pytam też o blokowanie rozwoju zawodowego pilotów SG, rozdawanie dodatków po uważaniu i związane z tym sprawy sądowe. A także o to, dlaczego komendanci główni nie zajęli się sprawami zgłaszanymi do rzeczniczki ds. równego traktowania. Na koniec chcę ustalić, czy SG ma wiedzę o incydentach podczas lotów, gdzie pilotem był płk Kaliński oraz czy komendant główny ma zamiar podjąć działania dotyczące funkcjonowania Biura Lotnictwa SG – zlecić kontrolę, audyt czy konfrontację stanowisk, zmiany personalne?
Proponuję też osobistą rozmowę z wiceszefem Biura Lotnictwa. Rzecznik stwierdza, że nie jest to dobry pomysł.
Po dwóch tygodniach otrzymuję oficjalną odpowiedź od mjr Krzysztofa Grzecha, zastępującego rzecznika. Wbrew opinii pograniczników (a nawet wypowiedzi poprzedniego szefa Biura Lotnictwa SG, który w branżowych mediach przyznawał się do braków kadrowych) zastępca rzecznika pisze, że nie było potrzeby szkolenia żadnego pilota od podstaw. Tym samym potwierdza moje ustalenia, że od 2019 roku żadnej takiej osoby nie wyszkolono.
Rzecznik przyznaje też, że do Komendanta Głównego SG wpływały skargi na działalność Biura Lotnictwa SG, w tym płk Kalińskiego. Jednak ze względu na braki formalne ich nie rozpatrzono. A dodatkowo „z uwagi na anonimowy charakter tych wystąpień nie ma możliwości stwierdzenia, czy autorami tych wystąpień byli członkowie personelu lotniczego.” – czytam.
Dowiaduję się też, że sprawy Arkadiusza nie uznano za naruszenie równego traktowania, a dodatki są ustalane zgodnie z ministerialnym rozporządzeniem.
Po żadnych incydentach z udziałem płk Kalińskiego nie ma śladu w dokumentach.
W podsumowaniu czytam, że Komendant Główny SG „analizuje sytuację w Biurze Lotnictwa”, ale ma prawo do „kształtowania polityki kadrowej, w sposób uwzględniający skuteczną realizację zadań, potrzeby służbowe oraz sprawne zarządzanie.” Nie dostaję odpowiedzi, czy wysoki funkcjonariusz SG powinien w sieci używać pseudonimu „Niszczyciel Poeta”. O tym jednak na koniec.
Lotnictwo Straży Granicznej upada. Brakuje ludzi i sprzętu
Przypomnę, że w „Wyborczej” od maja opisujemy problemy sprzętowe i kadrowe lotnictwa Straży Granicznej, którego zadaniem jest patrolowanie granic Polski. Spośród 18 maszyn (10 samolotów i osiem śmigłowców) blisko połowa jest niesprawnych. W Białymstoku, przy newralgicznej polsko-białoruskiej granicy, przez ponad rok nie było ani jednego sprawnego samolotu czy helikoptera.
Mjr Krzysztofa Grzecha w odpowiedzi na moje pytania porusza także ten wątek. Podtrzymuje słowa gen. Gorzkowskiej tłumacząc, że „niesprawność statku powietrznego z powodu okresowych prac obsługowych lub usuwania ewentualnych usterek nie anuluje automatycznie jego świadectwa zdatności do lotu”. Czyli samoloty nie latają, bo są niesprawne, ale na papierze wszystko jest w porządku.
Problem jest też z personelem. Brakuje pilotów, mechaników i operatorów.
Mimo tego Straż Graniczna inwestuje w zakupy drogich Turboletów, które nie sprawdzają się w patrolowaniu polsko-białoruskiej granicy. Niedawno podpisano umowę na kolejne dwie maszyny za 120 mln zł. W sumie w Straży będą cztery takie maszyny. Problem w tym, że nie będzie na nie pełnej obsady.
Po naszych tekstach do komendanta głównego SG o pełną informację na temat aktualnej sytuacji w lotnictwie tej formacji miał wystąpić też Tomasz Siemoniak, nowy minister spraw wewnętrznych i administracji. Zapytałem biuro prasowe MSWiA czy to zrobił i jakie są efekty. Czekam na odpowiedź.
A Straż Graniczna, wbrew faktom, przekonuje, że wcale nie jest źle. Dlaczego? Moi rozmówcy rozwiązują tę zagadkę.
– Lotnictwo jest wąską i specyficzną dziedziną. Kiedy dziennikarz czy poseł pyta o szczegóły to komendant lub jego rzecznik przekazują pytania do Biura Lotnictwa. A tam Niszczyciel Poeta przygotowuje odpowiedź. Wcale nie musi kłamać. Wystarczy, że pominie pewne szczegóły, o czymś nie napisze. Odsyła to do Komendy Głównej, a tam nikt nie jest w stanie tego zweryfikować. I przekazuje mediom lub parlamentarzystom. Stąd kompromitujące wystąpienie komendant Gorzkowskiej. I tak się kręci ta patologia – mówi jeden z funkcjonariuszy. I podsumowuje: – Jedynym wyjściem byłoby przeprowadzenie kompleksowego audytu przez eksperta od lotnictwa. Ale jak widać w Komendzie Głównej nikomu na tym nie zależy.
Jeszcze słowo o „Niszczycielu Poecie”. Kilka dni temu zmienił nazwę swojego profilu w mediach społecznościowych.