Wicepremier, minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz powiedział w Sejmie, że bezpieczeństwo, obronność i siła państwa polskiego są dla rządu priorytetem. Idzie przede wszystkim o modernizację i rozwój armii. Co wojsko dostanie w tym roku?
- Szef Ministerstwa Obrony Narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz przedstawił plan zakupów dla Wojska Polskiego do końca bieżącego roku.
- To ok. 150 umów na zakup i modernizację sprzętu wojskowego.
- W nowych kontraktach nie wymieniono jednak ważnych umów, których się spodziewano; wojsko czeka na nie z niecierpliwością.
Wicepremier i szef Ministerstwa Obrony Narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz obiecuje dalsze powiększanie armii, nowe czołgi, śmigłowce, satelity obserwacyjne i tysiące dronów oraz indywidualne wyposażenie żołnierzy.
Analitycy wojskowi przypominają, że od samych deklaracji armia silniejsza nie będzie, ale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że bezpieczeństwo kraju – w sytuacji, kiedy tuż za naszą wschodnią granicą toczy się wojna – po prostu musi być priorytetem.
– Nie da się budować armii słowami, polityką i propagandą. O zdolnościach bojowych armii decyduje liczba żołnierzy, jej wyposażenie w nowoczesny sprzęt i zgranie bojowe. To ogrom zadań, z którymi nowy rząd musi się uporać – uważa gen. Waldemar Skrzypczak, były szef Wojsk Lądowych RP.
Zwłaszcza że wyniki dotychczasowych audytów są porażające dla naszej armii. Mamy dywizje, w których – oprócz kilkudziesięcioosobowych sztabów – nie ma żołnierzy. Jednostkom brakuje indywidualnego wyposażenia, czego symbolem są wciąż używane metalowe hełmy sprzed dziesięcioleci.
Mamy niewydolny system rekrutacji i problemy z modernizacją, brakiem rezerwistów itp. Gen. Skrzypczak podkreśla, że uporanie się z tymi kwestiami stanowi wyzwanie dla wszystkich Polaków.
Zwłaszcza teraz, kiedy stoimy wobec groźby najazdu zza wschodniej granicy, o czym przypominają nam wciąż politycy, strasząc czarnym scenariuszem, który ma się wypełniać za 3-5 lat.
Stąd oczekiwania, że deklaracje MON-u dotyczące obronności zamienią się szybko w konkrety.
Szef MON-u przedstawił listę planowanych umów, które mają być zawarte jeszcze w tym roku
Wśród tych najważniejszych wymienił kontrakty na śmigłowce uderzeniowe Apache oraz wielozadaniowe i wsparcia, modernizację myśliwców F-16, czołgi K2 wraz z amunicją, zestawy rakietowo-artyleryjskie Pilica+, bezzałogowe systemy rozpoznawczo-uderzeniowe, terminale satelitarne, lekkie transportery rozpoznawcze w programie Kleszcz oraz radiostacje osobiste i plecakowe.
Oczywiście to tylko część ze 150 umów, które MON zamierza zawrzeć. Katalog wymienionych zakupów na ten rok jest ogólnikowy i nie wyjaśnia, gdzie, kiedy i w jakiej liczbie zostanie zakupiony wymieniony sprzęt, a to – jak zawsze – budzi różnorodne spekulacje.
Przykładem jest chociażby zakup radiostacji osobistych i plecakowych. W połowie grudnia 2023 r. amerykański Departament Stanu poinformował o zatwierdzeniu polskiego zapytania ofertowego, dotyczącego możliwości zakupu dużej liczby radiostacji wojskowych produkowanych przez L3Harris Technologies za maksymalnie 255 mln dol., czyli blisko 1 mld zł.
Gdyby nie to, możliwe, że w ogóle nie dowiedzieliśmy się, że takie zapytanie złożono, bo MON – wówczas pod szefostwem Mariusza Błaszczaka – o tym nie powiadomiło. Najpewniej spodziewało się reakcji, jaką taka wiadomość wywoła. To bowiem jeden z najbardziej kontrowersyjnych zakupów byłej ekipy rządzącej!
Chcemy wydać miliard złotych na amerykańskie radiostacje AN/PRC-117G, AN/PRC-152A, AN/PRC-158, AN/PRC-160, AN/PRC-163 oraz AN/PRC-167, gdy polski przemysł, po wielu problemach, produkuje teraz podobne – równie dobre, którymi może zainteresować wiele krajów.
Taki zakup podciąłby skrzydła spółce Radmor, wytwarzającej wręcz takie same radiostacje doręczane COMP@N. Grupa, do której należy Radmor, buduje też radiostacje PERAD 6010. Kto kupi polskie radiostacje, jeśli nie chce ich własne wojsko?
W nowych kontraktach nie wymieniono umów, których się spodziewano
Nie wiadomo też, czy kolejna umowa na czołgi K2 dotyczy maszyn K2PL, które mają być produkowane w Polsce, czy zwiększenia dostaw czołgów koreańskich. Inny ważny problem: według MON-u obecnie 40 proc. nakładów stanowią wydatki w polskim przemyśle zbrojeniowym. Na tym nie koniec…
– Naszą ambicją i zobowiązaniem politycznym jest, aby 50 proc. wydatków na modernizację polskiej armii realizować w polskich zakładach zbrojeniowych – zarówno publicznych, jak i prywatnych – oraz w zakładach zlokalizowanych na terytorium RP – powiedział szef MON-u.
I to ostatnie stwierdzenie nasuwa pytanie. Jasne jest, że rodzima zbrojeniówka nie produkuje śmigłowców, że te uderzeniowe zakupimy w zakładach, które je produkują na terenie Polski. Ale ile z tych 50 proc. wydatków trafi do firm zagranicznych w naszym kraju, a ile do spółek polskich?
Ciekawe jest też, dlaczego w nowych kontraktach nie wymieniono umów, których się spodziewano – wojsko czeka na nie z niecierpliwością.
Przede wszystkim chodzi o nowy pływający bojowy wóz piechoty Borsuk. Przechodzi on obecnie testy wojskowe. Czy to znaczy, że nie przewiduje się ich zakończenia w tym roku i wdrożenia nowego wozu do produkcji?
Nie usłyszeliśmy też nic na temat umowy wykonawczej na cztery dywizjony armatohaubic Krab. Planowana na luty tego roku umowa na 96 armatohaubic, która miała być pierwszym etapem kontraktów wykonawczych na pozyskanie sześciu dywizjonów tych dział, nie doszła do skutku.
Zgodnie z umowami z lat 2016-2022 w przyszłym roku wojsko ma dostać 34 Kraby, rok później – 32 szt. oraz 24 w 2027 r.
Oczekiwano też, że zostanie wreszcie uruchomiony program Orka, czyli zakup okrętów podwodnych dla Marynarki Wojennej RP. Ich zakup również budzi kontrowersje wśród tych, którzy uważają, że okręty wojenne na tak małym, płytkim morzu, jak Bałtyk, są mniej potrzebne niż systemy rakietowe do ich zwalczania.
Doświadczenia wojny w Ukrainie pokazują jednak, że na Morzu Czarnym Rosjanie nie trzymają już prawie większych okrętów nawodnych (z powodu możliwych ukraińskich ataków rakietowych, które zatopiły już część ich Floty Czarnomorskiej), ale żaden z rosyjskich okrętów podwodnych operujących na tym akwenie nie został nawet uszkodzony – nie licząc jednej jednostki remontowanej w doku w Sewastopolu.
Program Orka może kosztować 10 mld zł, czyli tyle, ile rząd chce przeznaczyć na umocnienie i ufortyfikowanie granicy z Białorusią i Rosją. Na wszystkie zakupy MON-owi będą potrzebne ogromne pieniądze. Nasze pieniądze. I choć na razie jest niemal ogólne przyzwolenie na przyrost wydatków na zbrojenia, to przecież nie mogą one rosnąć w nieskończoność. Zwłaszcza że większość z tych zakupów robimy na kredyt, o czym ostatnio mówi się niewiele.
Powinniśmy zbudować nie jedną, ale kilka fabryk produkujących amunicję
Hasła propagandowe należy szybko zastąpić konkretami. Jednym z najważniejszych, pominiętych również w katalogu pilnych spraw do załatwienia w tym roku, pozostaje produkcja amunicji.
Wojskowi i politycy są zgodni, że samowystarczalność naszego przemysłu pod tym względem to priorytet. Słyszymy to już od dawna… Prawda tymczasem jest taka, że w produkcji amunicji jesteśmy słabi.
Nie mamy nawet własnego prochu! Z puli 500 mln euro na produkcję amunicji artyleryjskiej polskie spółki dostały od Komisji Europejskiej zaledwie 2,1 mln euro. Nie wymieniono jednak żadnego kontraktu na wytwarzanie amunicji.
Kupujemy ją wraz ze sprzętem z Korei Południowej i USA, ale co z własną produkcją? To sprawa wyjątkowo pilna, a nie nie ma szczegółów o żadnym kontrakcie na budowę fabryki amunicji czy inwestycjach w rozbudowę linii w zakładach ją produkujących.
W marcu 2023 r. rząd przyjął Narodowy Program Amunicyjny, zapowiedział zwiększenie jej produkcji, ale na jego realizację będziemy musieli poczekać.
Pod koniec grudnia ubiegłego roku Agencja Uzbrojenia podpisała z PGZ umowę na dostawę 300 tys. sztuk amunicji (za ponad 10 mld zł), ale jest to niewiele w świetle doświadczeń wojny na Ukrainie, w której Rosjanie dziennie wystrzeliwują ok. 10 tys. pocisków artyleryjskich, a Ukraińcy – przynajmniej ok. 2 tys.
– To, co proponuje nam polski przemysł zbrojeniowy, jest kroplą w morzu potrzeb – konkluduje gen. Skrzypczak.
Gen. Leon Komornicki, były zastępca szefa Sztabu Generalnego WP, podkreśla, że bezpieczeństwo Polski wymaga, by krajowy przemysł produkował wszystkie rodzaje amunicji potrzebnej armii.
– Przed nami ogromna robota, bo i potrzeby są przeogromne. Tymczasem wciąż brakuje refleksji, jak wielki wysiłek musimy wykonać jako państwo. Wykrzykiwanie, czego nie zrobiono, co trzeba zrobić i jednocześnie przechodzenie nad tym do porządku dziennego nic nie daje – podkreślał w rozmowie z WNP.PL gen. Leon Komornicki.
Uważa on, że powinniśmy zbudować nie jedną, ale kilka fabryk, które by tę amunicję produkowały. Zakupy amunicji za granicą w przypadku wybuchu konfliktu zawsze będą problematyczne.
Minister obrony podkreślił na szczęście, że katalog umów mających zwiększyć zdolności obronne, wzmocnić pozycję Polski w NATO oraz poprawić bezpieczeństwo narodowe jest otwarty, nie ogranicza się do tych wymienionych. A zatem nie oznacza to, że MON zrezygnowało z programu Borsuka, Orki czy innych.
Wszystkiego od razu nie da się zrobić, zwłaszcza że budżet nie jest z gumy. Ważne, by znowu nie skończyło się na propagandowych hasłach. Nie tylko analitycy i komentatorzy będą śledzić, czy i jak te zapowiedzi będą zamieniać się w konkrety.