„Zostaliśmy ostrzelani amunicją kasetową. Nie wiem jakim cudem, ale nikt z nas nie został nawet ranny. To najgorsza z możliwych broni jakiej używają Rosjanie ze swojego arsenału. Do dzisiaj zastanawiam się jak my to przeżyliśmy. Nie ma znaczenia gdzie się schowasz i tak możesz dostać” – mówi w rozmowie z Defence24.pl „Vegas”, francuski ochotnik na Ukrainie, który ma polskie pochodzenie.
Michał Bruszewski: Gdzie zastał Pana moment wybuchu pełnoskalowej wojny?
„Vegas”, ochotnik na Ukrainie: Studiowałem w Kijowie, ponieważ interesuję się slawistyką. Mam polskie korzenie, ale wychowałem się we Francji. Gdy wybuchła wojna zacząłem pomagać uchodźcom wojennym z Ukrainy. Ale w chwili rozpoczęcia inwazji byłem w Warszawie.
I postanowił Pan zaciągnąć się do Legionu Międzynarodowego?
To był mój pierwszy etap służby wojskowej na Ukrainie. Przystąpiłem do tej jednostki.
Z kim Pan służył?
Było tam wielu Amerykanów, Brytyjczyków, co ciekawe sporo ochotników z Ameryki Południowej, np. z Meksyku. Wbrew pozorom mniej Polaków niż Francuzów, ale mówię o swoim oddziale. Szkolenie było długie. Służyłem na bezpieczniejszym odcinku a potem trafiłem pod Bachmut.
Chciałem jeszcze zapytać o Legion Międzynarodowy, ponieważ wiele informacji medialnych alarmuje, że jest mniej ochotników z Zachodu niż w 2022 roku. Jakby Pan to skomentował?
Kampania zimowa na przełomie 2022 i 2023 roku była długa i ciężka, więc faktycznie mniej osób się zgłasza, po tych doświadczeniach.
Wróćmy do Bachmutu. Miasto stało się jednym z symboli wojny. Jak wyglądała bitwa o Bachmut z Pana perspektywy?
Walczyłem na południe od miasta, w starciach o Kliszczijiwkę. Jak to widziałem? Była to wojna okopowa i wojna artyleryjska. Na jeden wystrzelony nasz pocisk artyleryjski spadało 10 rosyjskich. W takiej wojnie żołnierz piechoty jest nikim. Momentem przełomowym dla mnie była śmierć mojego przyjaciela, na którą nic nie mogłem poradzić. Zabił go ostrzał artyleryjski. Postanowiłem, że chcę być skuteczniejszy w walce z Rosjanami, więc szukałem dla siebie innej roli na froncie. Tak trafiłem do obsługi moździerza. Przeniosłem się do ukraińskiej piechoty morskiej.
Trafił Pan do elity armii ukraińskiej. Gdzie Pan służył?
Początkowo na granicy obwodu donieckiego i zaporoskiego – na wysokości miejscowości Urożajne. Step, żadnych zabudowań, okopy, zniszczone wioski. Proszę sobie wyobrazić wałęsające się wszędzie bezpańskie zwierzęta: świnie, kury, konie, krowy, chodzące między pozycjami naszymi, a rosyjskimi. Część z tych zwierząt to mięsożercy, chyba nie muszę kończyć tego wątku (śmiech).
O wyzwoleniu Urożajne przez ukraińskich „marines” informowała świat osobiście wiceminister Ukrainy Hanna Maliar. Było o tym głośno. Obsługiwał Pan moździerz przysłany z Zachodu?
Nie, akurat ukraiński, ale amunicję mamy z różnych krajów, nawet z Iranu.
Z Iranu?
Tak, myślę że to doda pikanterii naszej rozmowie. Iran przesyła broń terrorystom m.in. z grupy Huti w Jemenie, Hezbollahowi, Hamasowi. Transporty te bywają konfiskowane na wodach międzynarodowych. Armia amerykańska potem przekazuje je Ukrainie.
Dla obsługi moździerza to musi być bardzo niebezpieczna służba, prawda?
To walka na pomysłowość, musimy być w ciągłym ruchu. Bycie w ruchu jednak nie chroni przed zagrożeniem. Zostaliśmy ostrzelani amunicją kasetową. Nie wiem jakim cudem, ale nikt z nas nie został nawet ranny. To najgorsza z możliwych broni jakiej używają Rosjanie ze swojego arsenału. Do dzisiaj zastanawiam się jak my to przeżyliśmy. Nie ma znaczenia gdzie się schowasz i tak możesz dostać. Okop Cię nie chroni.
Media informowały, że ukraińska Piechota Morska walczy z sukcesami pod Chersoniem. Może Pan coś więcej o tym opowiedzieć?
Służę w obwodzie chersońskim. W wyzwolonym Chersoniu słyszeliśmy okropne historie jak wyglądała rosyjska okupacja. Były miejsca tortur. Prześladowania. Straszne rzeczy. Mój kolega, Ukrainiec, pochodził z Chersonia. Został aresztowany przez rosyjskie służby, więziony i torturowany. Rosjanie zmiażdżyli mu szczękę. Po wyzwoleniu postanowił, że chce walczyć. Poszedł do wojska, gdzie powiedziano mu że jego zdrowie nie nadaje się do służby. Jako wolontariusz i tak pojechał na front by walczyć. Na własną odpowiedzialność. Zginął niedawno. My osłaniamy skutecznie ataki przez Dniepr. Ukończyłem kurs pilotażu dronem, więc także „pracuję” na froncie jako operator dronów. Wielu osobom wydaje się, że to bezpieczniejsza służba, na tyłach. To nieprawda. Operator drona chce mieć jak największy zasięg, więc stara się być na pierwszej linii frontu.
Źródło: defence24.pl