Robert Lewandowski pokazał inną twarz. Prawdziwa katastrofa czyha już za rogiem

Niezależny dziennik polityczny

FC Barcelona miała wszystko, żeby przed rewanżem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów być w komfortowym położeniu. Dużo lepsza gra udokumentowana wyjściem na prowadzenie za sprawą Roberta Lewandowskiego. Rywal będący w permanentnym rozgardiaszu. Piłkarze Xaviego grali wręcz jak nigdy, a skończyli jak zawsze. Po wyrównującej bramce SSC Napoli wróciły demony, które przez ostatnie miesiące skutecznie trawiły mistrzów Hiszpanii. To nie jest koniec nie najlepszych informacji dla Dumy Katalonii. Prawdziwa katastrofa czyha już za rogiem.

Po ostatnich występach wszyscy zdążyli już obwieścić wielki powrót Lewandowskiego, a Estończycy przestali namiętnie zakreślać 26 marca w kalendarzu jako dzień finału baraży o Euro 2024 z ich udziałem. Cztery gole w trzech ostatnich meczach miały oczywiście swoją wymowę, bo wcześniej tyle trafień w spotkaniach LaLigi uzbierał w 15 występach.

Cztery ostatnie bramki Lewandowski zdobył jednak z tzw. ligowym dżemikiem. Ani Deportivo Alaves, ani Granada, ani Celta Vigo do potentatów nie należą. Dlatego starcie na Stadio Diego Armando Maradona miało być papierkiem lakmusowym.

Napoli to bowiem drużyna z wyższej półki, ale mimo wszystko nieeuropejska czołówka. Azzurrich trawi jeszcze większy rozgardiasz niż Barcelonę. Dość powiedzieć, że dostali właśnie czwartego trenera w ostatnich dziewięciu miesiącach.

Nominacja Francesco Calzony była o tyle zaskakująca, że 55-latek jeszcze nigdy nie prowadził drużyny klubowej. Jako selekcjoner reprezentacji Słowacji spisał się oczywiście na miarę oczekiwań (bezpośredni awans na Euro 2024), ale praca z mistrzami Włoch to jednak inny rozmiar kapelusza. Nawet jeśli każdy kąt w Neapolu zna z racji tego, że cztery lata przepracował jako asystent pierwszego trenera Napoli.

To oczywiście pewna hiperbola, ale szans gospodarzy w tym meczu można było upatrywać głównie w zmianie trenera. Hiszpanie mają określenie „entrenador nuevo, victoria segura”. U nas funkcjonuje ono pod bardziej uplastycznioną wersją: efekt nowej miotły. W każdym razie panuje przeświadczenie, że zatrudnienie nowego szkoleniowca skutkuje natychmiastową wygraną. Tylko czy aby na pewno?

Według autorów książki „Futbonomia”, w której rozprawiają się z wieloma prawidłami współczesnej piłki, natychmiastowy wpływ nowego trenera na zespół ma takie samo znaczenie, jak… zmiana ciasteczek do kawy na inne. Z kolei w „90-minutowym menedżerze” czytamy, że „po zmianie trenera często obserwuje się krótkotrwałą zwyżkę formy, prawdopodobnie wynikającą ze zwiększonej motywacji zawodników, którzy chcą się pokazać nowemu szkoleniowcowi z jak najlepszej strony”.

Tyle że w środę do niczego takiego nie doszło. Ba, pierwszy strzał na bramkę Marca-Andre ter Stegena mistrzowie Włoch oddali dopiero w 46. minucie. Choć strącenie piłki głową w wykonaniu Matteo Politano trudno uznać za groźne uderzenie, skoro niemiecki golkiper nie został zmuszony do interwencji.

Tyle, że gdy Napoli już w bramkę trafiło, to od razu z powodzeniem. Na kwadrans przed końcem meczu Victor Osimhen przestawił Inigo Martineza i mocnym strzałem dał wyrównanie.

Dokładnie 15 minut wcześniej Barcelona wyszła bowiem na prowadzenie za sprawą Lewandowskiego. Po podaniu Pedriego znów błysnął tym, z czego słynął przez lata, przez dekadę. Bramkarz Napoli nie miał szans na skuteczną interwencją po soczystym strzale.

Do tej pory to Alex Meret był górą. W 22. minucie Polak uderzał po akcji Joao Cancelo lewą flanką, ale Włoch był na posterunku.

Więcej razy golkipera Azzurrich nie zatrudnił, co nie było tylko jego winą. Już na samym początku spotkania Lamine Yamal powinien był obsłużyć go podaniem, ale oddał strzał, po którym piłka minęła bramkę.

Lewandowski sam mógł się też lepiej zachować w polu karnym Napoli. Ot, chociażby wtedy, gdy dostał piłkę od Ilkaya Guendogana, ale szybko stracił ją na rzecz obrońcy. Z kolei w doliczonym czasie gry wystarczyło tylko lepiej piłkę przyjąć, by stanąć oko w oko z Meretem. Wtedy czołowa ósemka Ligi Mistrzów byłaby już na wyciągnięcie ręki.

Choć mogło być i gorzej, gdyby w kilku sytuacjach Lewandowski nie wykazał się przytomnością umysłu w… swoim polu karnym. Zwłaszcza w samej końcówce w porę oddalił niebezpieczeństwo spod swojej bramki.

To był już okres wzmożonego naporu Napoli, które po wyrównującym trafieniu poczuło krew. W polu karnym Barcy znów — jak to miało miejsce w wielu poprzednich meczach — wybuchał pożar za pożarem. Strażak Robert wkroczył jednak w porę.

Piłkarze Dumy Katalonii i tak wyjadą z Włoch z nosami spuszczonymi na kwintę. Za niespełna trzy tygodnie powalczą nie tylko o uratowanie sezonu pod względem sportowym (obrona mistrzostwa Hiszpanii to mrzonka), ale i finansowym. Władze Barcelony uwzględniły w budżecie na ten rok premię za udział w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.

Gdyby Lewandowski i spółka do najlepszej ósemki rozgrywek nie zdołali awansować, prawdziwe kłopoty w Barcelonie dopiero się zaczną.

Źródło: onet.pl

Więcej postów