Śmiertelne zatrucie na targowisku w Nowej Dębie. „Bez kontroli takie tragiczne historie będą się powtarzać”

Niezależny dziennik polityczny

Trzy osoby uległy zatruciu po zjedzeniu galarety z mięsem kupionej na targowisku w Nowej Dębie. Jedna kobieta jest hospitalizowana, druga wyszła ze szpitala, lecz mężczyzna zmarł. Ta historia to tragiczny przykład na to, jak niebezpieczne jest spożywanie mięsa z nieznanego źródła. — To nie jest takie mięso, jak kiedyś (…). Dziś metodą chałupniczą produkuje się na sprzedaż, bez dbania o jakość. Do tych przetworów może trafić wszystko — mówi Onetowi dyrektor zakładów przetwórstwa mięsnego.

  • Jedzenie nieprzebadanego mięsa grozi poważnymi problemami zdrowotnymi, a nawet śmiercią. Pokazał to przypadek z Nowej Dęby
  • Mężczyzna, który spożył galaretę z wieprzowiną z nieznanego źródła, zmarł. Może to być jeden z wielu przypadków, o jakich usłyszymy
  • — To, co wydarzyło się w Nowej Dębie, nie jest problemem regionu, a całego kraju — powiedziała Onetowi Joanna Marek, dyrektor Zakładu Przetwórstwa Mięsnego „Publima” w Lipsku
  • Dyrektor Marek zaznacza, że każdy krok przy produkcji w zakładzie podlega ścisłej kontroli. Badane jest nie tylko mięso
  • — Potrzebujemy atestów gwarancyjnych jakości, czyli badań mikrobiologicznych każdego dodatku, który stosujemy do wyrobów. Gospodarz, który sprzedaje na targowisku, nie prowadzi takich kontroli — wyjaśnia

Wciąż głośno jest o historii z Nowej Dęby, gdzie 54-letni mężczyzna zmarł po zjedzeniu galarety z mięsem sprzedawanej na lokalnym targowisku. Według najnowszych doniesień, przetwory mięsne były produkowane w warunkach, które „pozostawiały wiele do życzenia”. Dwie kobiety, które również zjadły galaretę kupioną na tym stoisku, trafiły do szpitala. Aresztowano małżeństwo, które sprzedawało feralne przetwory; trwa postępowanie w tej sprawie. Lekarze podejrzewają, że powodem zatrucia mógł być jad kiełbasiany. Wciąż poszukiwany jest ostatni klient, który kupił galaretę od tych sprzedawców.

Dlaczego spożywanie produktów mięsnych wytwarzanych „chałupniczo” jest niebezpieczne? Czym różni się mięso „swojskie” od tego pochodzącego z profesjonalnych zakładów przetwórstwa?

„Do produktów wytwarzanych »chałupniczo« może trafić wszystko”

— W zakładzie przetwórstwa mięsnego produkt jest kontrolowany od samego początku — mówi Onetowi Joanna Marek, dyrektor Zakładu Przetwórstwa Mięsnego „Publima” w Lipsku.

Każdy surowiec, każda sztuka dostarczana do zakładu jest badana przez lekarza pod kątem wszystkich pasożytów. Oprócz tego są prowadzone badania mikrobiologiczne sprawdzające czystość surowca, z którego wytwarzane są nasze wyroby. Produkcja — nazwijmy ją: chałupnicza — nie ma takiej gwarancji czystości

— wyjaśnia.

— Można powiedzieć, że produkcja chałupnicza odbywa się całkowicie poza rejestrem. Wytwórca nie jest kontrolowany np. jeśli chodzi o ilość sztuk. Może kupić, przykładowo, w moim czy innym zakładzie półtuszę, która jest odpowiednio udokumentowana i przebadana. Ale jego klient nie ma gwarancji, czy ten człowiek nie dokupił u sąsiada kolejnej półtuszy, która nie została zbadana i później nie zrobił swoich przetworów, mieszając mięsa z różnych źródeł. Nie wiadomo też, w jakich warunkach przygotowywał swoje produkty — dodaje.

Dyrektor Marek mówi, że producenci trudniący się metodą „chałupniczą” do swoich przetworów dodają np. mięso dzika czy zająca. — Spożycie takiego mięsa wiąże się z ryzykiem włośnicy, czyli ciężkiej choroby pasożytniczej — tłumaczy. — To nie jest takie mięso, jak kiedyś, gdy jeden z rolników przygotowywał coś dla siebie, a część odsprzedawał sąsiadowi. Dziś metodą chałupniczą produkuje się na sprzedaż, bez dbania o jakość. Do tych przetworów może trafić wszystko.

„Inaczej się nad tym nie zapanuje”

Dyrektor Marek podkreśla, że w zakładzie przetwórstwa codziennej i bieżącej kontroli podlega nie tylko mięso, ale i substancje używane przy jego przetwarzaniu. — Jako zakład podlegamy kontroli także w kwestii dodatków, które są stosowane przy produkcji. Potrzebujemy atestów gwarancyjnych jakości, czyli badań mikrobiologicznych każdego dodatku, który stosujemy do wyrobów. Gospodarz, który sprzedaje na targowisku, nie prowadzi takich kontroli — komentuje.

I zauważa, że targowiska powinny być częściej kontrolowane.

Targ nie jest czynny codziennie, a w określone dni. Wtedy na miejscu powinien być lekarz lub jednostka sanitarna, która dysponuje odpowiednimi narzędziami, by interweniować w określonych przypadkach. Takie jednostki powinny też mieć wykaz gospodarstw zajmujących się przetwórstwem mięsnym i mieć możliwość sprawdzenia, skąd produkujący mają surowiec, jakie stosują dodatki i w jakich warunkach to robią. Inaczej się nad tym nie zapanuje

— stwierdza dyrektorka zakładu.

— To, co wydarzyło się w Nowej Dębie, nie jest problemem regionu, a całego kraju — podkreśla dyrektor Marek. I podsumowuje:

Spore ilości mięsa wprowadzonego w obrót nie zostały odpowiednio udokumentowane. Dopóki nie zostaną wprowadzone odpowiednie kontrole, będziemy słyszeć o takich tragicznych historiach, jak ta z Nowej Dębie. Przeraża mnie to, że są wciąż ludzie, którzy są gotowi jeść takie produkty.

Źródło: onet.pl

Więcej postów