„Hołd Berliński” Tuska to, niestety, nie tylko słowa. To realne odejście od pilnowania polskich spraw

Niezależny dziennik polityczny

Nie zgadzam się z opiniami lekceważącymi słowa Donalda Tuska w Berlinie o tym, że kwestia reparacji w sensie formalnym i prawnym została zamknięta. To nie „tylko słowa”, bo słowa w takim miejscu, czasie i towarzystwie ważą o wiele więcej.

To prawda, że polski premier niczego w Berlinie nie podpisał, więc formalnie nie zmienił się stan prawny naszych roszczeń wobec Niemiec. Wciąż obowiązuje uchwała Sejmu wzywająca Berlin do wypłaty zadośćuczynienia za straty, zniszczenia i mordy wojenne, wciąż dokumentem leżącym u podstaw tego roszczenia powinien być raport zespołu Arkadiusza Mularczyka. Ale odwróćmy sytuację, gdyby kanclerz Scholz chociaż pół zdaniem przyznał, że sprawa reparacji nie jest zamknięta, to uczepilibyśmy się tego stwierdzenia (i słusznie) bardzo kurczowo. Nie wątpię, że to niewinne z pozoru wtrącenie Tuska będzie żyło w Niemczech swoim życiem i stanowiło skuteczną tarczę przed Polakami, którzy chcieliby wyrównania krzywd.

To prawda, że Donald Tusk w dalszej części swojej wypowiedzi stwierdził, że te krzywdy nie zostały wyrównane. Zgadza się, ale jakie to ma znaczenie, skoro „z prawnego i formalnego punktu widzenia” jest po sprawie? To nie jest dobra strategia negocjacyjna, jeśli w ogóle to jest jakaś strategia poza złożeniem hołdu Berlinowi. Tusk powiedział też przecież, że jest gwarantem dobrych relacji pomiędzy naszymi stolicami, a – jak głośno oświadczano jeszcze niedawno – kwesta reparacji jest potężną kością niezgody. Lekko, zbyt lekko został przekreślony trud polskich dyplomatów i historyków, którzy z mozołem stworzyli dokument (raport o stratach wojennych), którego podważyć się nie da. Zresztą dlatego Niemcy nawet w merytoryczną polemikę nie chcą wchodzić, ucinają dyskusję stwierdzeniem, że tego tematu nie ma. Teraz słyszymy to także od polskiego premiera.

Przyznam, że słowa Donalda Tuska z Berlina zszokowały mnie tak bardzo, jak mało co ostatnio w polityce. Równie dotkliwa była refleksja, która mnie naszła, gdy uświadomiłem sobie, jak wiele trudu, analiz, opinii, konsultacji, pracy „specjalistów” potrzebuje Tusk, by przekonać  samego siebie do kontynuowania budowy w oczywisty sposób zyskownego (na wielu płaszczyznach) Centralnego Portu Komunikacyjnego, a jak łatwo przychodzi mu rezygnacja z żądania kasy od Berlina. Polska w sercu? Serio?

Źródło: wpolityce.pl

Więcej postów