Problemy z naborem są coraz większe. „Zginę w dwie minuty”

Niezależny dziennik polityczny

Sytuacja Ukrainy staje się coraz trudniejsza. Wahania Kijowa dotyczące mobilizacji nadchodzą w najgorszej z możliwych chwil.

Na początku dominował patriotyczny zapał, mężczyźni i kobiety zgłaszali się masowo na ochotnika do wojska. Granice z Polską i Mołdawią były pełne nie tylko uchodźców opuszczających kraj, ale także Ukraińców, którzy wracali, by chwycić za broń w obronie ojczyzny. Dziś sytuacja jest zupełnie inna. Wiele najbardziej doświadczonych brygad zostało zdziesiątkowanych w brutalnych walkach, dlatego Ukraina rozpaczliwie stara się zatkać dziury w swoich szeregach.

– Widzimy coraz więcej ludzi w wieku od 45 do 47 lat. Brakuje im tchu, zanim jeszcze dotrą na linię frontu – narzekał jeden z oficerów. Średni wiek żołnierza to dziś 43 lata, o 10 lat więcej niż w marcu 2022 r. Dowódcy coraz częściej narzekają, że dowodzą jednostkami rekrutów, których przydatność bojowa jest wątpliwa. – Niektórzy z nich nie są w stanie nawet strzelać, tak boją się odgłosu wystrzału. Inni stanowczo zbyt wiele pili w dotychczasowym życiu. Trzech na 10 nowych pojawiających się na froncie nie jest wcale lepszych od pijaka, który zasnął z przepicia i nagle obudził się w mundurze – powiedział oficer walczący w okolicach Awdijiwki. Jednego rekruta instruktorzy musieli podtrzymywać, aby mógł strzelać, bo był kaleką z powodu alkoholizmu.

Zginę w dwie minuty

Problemy z naborem są coraz większe. Rzecznik ministerstwa obrony Iłarion Pawluk twierdzi, że wielu obywateli nie postrzega już wojny w kategoriach egzystencjalnych, jak miało to miejsce bezpośrednio po inwazji Rosji w lutym 2022 r.: – Niektórzy błędnie myślą, że jest ktoś inny, kto może wykonać tę pracę za nich.

Andrij Semaka, który we wczesnych miesiącach wojny pracował w centrum rekrutacyjnym w Wyżnicy w obwodzie czerniowieckim, opowiadał, że co czwarty poborowy płacił ok. 1 tys. dol., aby uniknąć wojska. Schemat był zawsze ten sam: szef centrum rekrutacyjnego dzwonił do lekarza w pobliskim szpitalu i mówił: „O tym napisz, że jest niezdolny. A o tym drugim, że jest zdrowy”.

Korupcja była powszechna. W lipcu 2023 r. szef regionalnego biura mobilizacji w Odessie Jewhen Borysow został aresztowany pod zarzutem przyjęcia co najmniej 5 mln dol. łapówek. Tylko na zakup willi w hiszpańskiej Marbelli wydał blisko 4,5 mln. Późniejsze dochodzenia spowodowały, że prezydent Wołodymyr Zełenski zwolnił w sierpniu wszystkich szefów regionalnych biur mobilizacji, aby wyplenić korupcję. Jednak wielu wojskowych twierdzi, że posunięcie to przyniosło skutek odwrotny do zamierzonego i jedynie spowolniło wysiłki rekrutacyjne. Łapówkarstwo zaś nie zostało całkowicie wyeliminowane. – Wcześniej cena nielegalnego „białego biletu” dla kogoś, kto chce uniknąć mobilizacji, wynosiła w Odessie 7-8 tys. dol. Teraz wzrosła do około 20 tys. – opowiadał Waleryj Bolhan, pracownik NGO zajmującego się walką z korupcją.

Korupcja ma skutki uboczne. Z jednej strony urzędnicy brali pieniądze, aby umożliwić mężczyznom ucieczkę przed poborem, z drugiej – ponieważ ktoś musi służyć – wysyłano na front ludzi z oczywistymi problemami medycznymi, które powinny zwolnić ich ze służby. – Frustracja rośnie. Biedni chłopcy ze wsi umierają, podczas gdy cywile z bogatszych rodzin w miastach znajdują sposoby na uniknięcie poboru. W każdej wiosce są groby – mówił Andrij Tkaczyk z Tuchlii w zachodniej Ukrainie. Panuje przekonanie, że to jest wojna biednych ludzi. – Narasta oburzenie, zarówno wobec tych, którzy dają łapówki, jak i tych, którzy je biorą. Na froncie jest wielu ludzi, którzy już dawno powinni zostać zastąpieni, ponieważ są bardzo wyczerpani – mówiła Oksana Borkun z Irpienia, której mąż zginął w walce. I chociaż Zełenski osobiście nie był zamieszany w skandal w punktach poboru, 77 proc. Ukraińców uważa, że jest odpowiedzialny za korupcję.

Na dodatek coraz większa liczba młodych Ukraińców nie zamierza walczyć i nie odczuwa z tego powodów najmniejszych wyrzutów sumienia.

– Uważam, że wszystko, co dzieje się wokół mobilizacji, jest nielegalne i niesprawiedliwe. Oczywiście nie wspieram Rosji. Ale jeśli jutro otrzymam powołanie, skonsultuję się z prawnikiem i wszystko zakwestionuję. Co takiego dał mi ten kraj, że jestem mu cokolwiek winien? I co mam robić na froncie, jeśli nie mam przeszkolenia wojskowego? Zginę w dwie minuty – tłumaczył Jewhen, 32-letni informatyk z Kijowa.

Historia ucieczki

Julia, mieszkanka Kijowa, pracuje w zagranicznej firmie IT. – W moim byłym zespole było ośmiu facetów, pięciu opuściło kraj nielegalnie – opowiadała. Gdy jeden z byłych kolegów zamieścił w mediach społecznościowych zdjęcia, jak popija piwo w Berlinie, jej wściekłość na uchylających się od poboru sięgnęła szczytu: „Co za arogancki kutas”.

Z danych Eurostatu wynika, że około 768 tys. ukraińskich mężczyzn w wieku 18-64 lata wyjechało do krajów UE od początku wojny. Liczba ta nie obejmuje obywateli Ukrainy mieszkających poza UE ani tych, którzy mieszkali za granicą przed lutym 2022 r. Ani Ukraińców przebywających w UE nielegalnie: przypuszcza się, że jest to mniej więcej połowa zarejestrowanych.

Podając się za Ukraińca chcącego opuścić kraj, reporter BBC korespondował z przemytnikami w mediach społecznościowych. Szybko znalazł kilka grup w serwisie Telegram, w których uczestniczyło od stu do tysiąca osób. – Nietrudno jest wysłać wiadomość do administratora grupy, który szybko odpowiada i dostarcza listę usług. Skala tego nielegalnego biznesu wydaje się dość duża – opowiadał. Oferowane mu opcje ucieczki obejmowały: dodanie kilkorga dzieci do istniejącej rodziny (co pozwoliłoby mu opuścić kraj), fikcyjne zatrudnienie jako wolontariusz, wskazanie za odpowiednią opłatą trasy, która pozwoliłaby mu ominąć kontrole graniczne. Najdroższy był „biały bilet”, zwolnienie lekarskie z poboru.

Ukraińskie władze złapały ponad 20 tys. osób, które usiłowały uciec z kraju. Na początku wojny większość używała fałszywych dokumentów stwierdzających, że są zwolnieni z poboru, ponieważ są opiekunami niepełnosprawnych lub mają troje albo więcej dzieci. Inni ukrywali się w pojazdach opuszczających Ukrainę przez oficjalne przejścia graniczne. Jednak w miarę rozpracowywania tych trików przez służby metody uciekinierów zmieniły się. Dziś próbują raczej pokonać granicę pieszo lub wpław.

Oddział straży granicznej w Mukaczewie kontroluje liczący ponad 300 km odcinek granicy z Rumunią i Węgrami, preferowany przez uciekinierów i przemytników. Od 2022 r. tutejsi pogranicznicy wyciągnęli ciała 19 mężczyzn, którzy utonęli, przeprawiając się przez rzekę. Znaleźli też pięciu zamarzniętych w lasach.

– Istnieją bardzo różne powody, dla których ci ludzie próbują nielegalnie przekraczać granice – opowiadała Leia Fiedorowa, rzeczniczka straży granicznej. – Często są to powody ekonomiczne: mężczyźni w wieku poniżej 27 lat, którzy nie mogą zostać powołani do wojska, chcą za wszelką cenę pracować za granicą. Inni chcą dołączyć do rodzin za granicą, aby zobaczyć, jak dorastają ich dzieci. Są też oczywiście tacy, którzy po prostu uciekają ze strachu przed wojskiem, co oczywiście nie jest w porządku. Jesteśmy jednak o wiele bardziej zainteresowani łapaniem gangów przemytniczych, które wszystko organizują.

Ukraińskie sądy stosunkowo łagodnie traktują zatrzymanych przez straż graniczną. Przestępstwo ma charakter administracyjny, a nie karny (chyba że w grę wchodzą sfałszowane dokumenty). To trzy dni w areszcie w oczekiwaniu na rozprawę i niezbyt wysoka grzywna w przeliczeniu na złotówki od 350 do 900 zł. W przypadku przemytników wyroki więzienia mogą wynosić do pięciu lat, ale zazwyczaj są zawieszane.

Od początku wojny wzrosła też liczba dezercji. – Niektórzy żołnierze otwarcie deklarują, że nie pójdą do walki, mówiąc, że bezpieczniej jest odbyć karę więzienia, niż zginąć. Oprócz oficjalnych przypadków dezercji wszystkie jednostki armii bez wyjątku mają ukrytych dezerterów – żołnierzy, sierżantów i oficerów udających choroby – mówi ukraiński major.

Od początku wojny wydano ponad 800 wyroków za dezercję, toczy się też kilka tysięcy postępowań z tego artykułu. Sędziowie stali się znacznie surowsi wobec dezerterów niż przed rozpoczęciem wojny. Wcześniej większość postępowań kończyła się umowami przedprocesowymi między oskarżonym a prokuratorem. Dezerterzy otrzymywali wyroki w zawieszeniu. Dziś większość dostaje pięć lat więzienia.

Wiele postępowań dotyczy dezercji z linii frontu. Pewien żołnierz uciekł ze swojej jednostki z karabinem szturmowym i czterema magazynkami amunicji po tym, jak pocisk rakietowy zabił kilkudziesięciu jego kolegów z jednostki w marcu 2022 r. Dezertera nigdy nie odnaleziono. Skazano go zaocznie na osiem lat.

Niejeden ze skazanych mówił o strachu przed śmiercią. Żołnierz brygady szturmowej przyznał, że opuścił jednostkę, „nie chcąc uczestniczyć w szturmie na miasto Łyman bez odpowiedniego wsparcia”. Dostał pięć lat więzienia.

Toksyczna mobilizacja

Do tej pory nie było powszechnego poboru i pozostaje on w swoistym zawieszeniu: mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat muszą się zarejestrować i nie mogą opuszczać kraju. Pobór staje się obowiązkowy tylko w przypadku wezwania imiennego.

W grudniu minister obrony Rustem Umerow ogłosił, że uchodźcy w wieku poborowym przebywający w Europie zostaną wezwani do służby. Gdyby nie zgłosili się na ochotnika, groziłyby im bliżej nieokreślone sankcje. – Wciąż dyskutujemy o tym, co powinno się stać, gdyby nie zgłosili się dobrowolnie – dodał.

Niemcy już zapowiedziały, że nie zamierzają wydawać ukraińskich uchodźców w wieku poborowym. Ale wśród Ukraińców mieszkających w Polsce ta zapowiedź wzbudziła niepokój. – Od tej pory nie zamierzam jeździć do Ukrainy. Nigdy nie wiadomo, co się stanie, choć teoretycznie jestem zwolniony z poboru. Mam zbyt dużo do stracenia – mówił Mykoła z Kijowa, który mieszka w Polsce od 10 lat.

W grudniu prezydent Zełenski oświadczył, że dowództwo poprosiło o zmobilizowanie dodatkowych 500 tys. żołnierzy. Jednocześnie do parlamentu trafił projekt dotyczący poboru. Obniża on wiek rekrutacji z 27 do 25 lat, lista problemów zdrowotnych zwalniających ze służby zostaje ograniczona, konsekwencje dla tych, którzy nie rejestrują się w centrach rekrutacyjnych, ulegają zaostrzeniu, rekrutacja będzie się odbywała online. 11 stycznia rząd wycofał jednak nową ustawę do dalszych prac po tym, jak projekt nie zdobył poparcia większości. Jako przyczynę podano zbytni radykalizm niektórych propozycji (rezerwiści sabotujący obowiązki mieli otrzymać zakaz opuszczania Ukrainy, sprzedaży nieruchomości, zawierania umów kredytowych, a świadczenia państwa na ich rzecz miały zostać zawieszone).

Pojawiła się też inna wątpliwość: Kijów potrzebuje więcej ludzi na polu bitwy, ale musi też zadbać o gospodarkę i podatki. Jak to ujął prezydent: „Mobilizacja dodatkowych 450-500 tys. ludzi będzie kosztować Ukrainę 500 mld hrywien (12 mld euro) i chciałbym wiedzieć, skąd będą pochodzić te pieniądze”. W czasie wizyty w Estonii dodał: „Jeśli jesteś w Ukrainie i nie jesteś na froncie, ale pracujesz i płacisz podatki, to również bronisz państwa. I to jest bardzo potrzebne”.

Zdaniem wielu argumenty natury gospodarczej to głównie wymówki. Gospodarka od początku wojny jest w stanie zapaści i funkcjonuje jedynie dzięki zachodniej pomocy. Jak podkreśla dziennikarz Pawlo Kazaryn: „Aby prowadzić wojnę, nasz kraj potrzebuje pieniędzy – to one utrzymują gospodarkę na powierzchni. Potrzebuje broni, bo bez broni nie można mówić o oporze. Oraz żołnierzy. O ile dwa pierwsze zasoby mogą nam zapewnić nasi sojusznicy, to tylko w Ukrainie żyją ludzie zdolni do obrony kraju”.

Jest też kolejny problem: nowy projekt mobilizacji jest bardzo niepopularny i toksyczny politycznie. I ani parlament, ani prezydent nie chce wziąć za niego odpowiedzialności. To choćby dlatego Zełenski przedstawiał go jako żądanie wojskowych, a nie swoją własną propozycję. Nie chce drażnić obywateli.

Wiktor Kewliuk, emerytowany pułkownik, który nadzorował wdrażanie polityki mobilizacyjnej w części kraju od 2014 r. do rozpoczęcia wojny, twierdzi, że Ukraina sama pogarsza swoją sytuację. – Rosja zwiększy mobilizację po zakończeniu marcowych wyborów prezydenckich. Tymczasem nasz rząd tylko udaje mobilizację.

Rosja jeszcze nie wygrała tej wojny. Jednak Putin nie jest tym samym człowiekiem, którym był po buncie Prigożyna – znowu stał się pewnym siebie dyktatorem, który za wszelką cenę pragnie zwycięstwa. Wielkie pakiety pomocowe z UE i USA znalazły się w zawieszeniu po wecie Viktora Orbána i sprzeciwie części amerykańskich republikanów. Ma to kluczowe znaczenie. – W zależności od tego, co wydarzy się w tym roku, zwłaszcza jeśli chodzi o zachodnie wsparcie, w roku 2024 Ukraina może odzyskać przewagę do 2025 r. Lub zacznie przegrywać wojnę bez wystarczającej zachodniej pomocy – podkreśla amerykański analityk wojskowy Michael Kofman.

Wahania Kijowa dotyczące mobilizacji nadchodzą w najgorszej z możliwych chwil.

Więcej postów