Paulina G. (24 l.) z Czerników (woj.pomorskie), która była w związku z własnym ojcem i urodziła mu dwoje dzieci, które zabili, miała też bardzo źle traktować swoją niepełnosprawną siostrę Kasię. Do kobiety dotarł reporter TVN Uwaga. Opowiada ona o piekle, z którego udało jej się wydostać niespełna trzy lata temu. Na ojca ma tylko jedno określenie: potwór.
Siostra Pauliny G., Katarzyna opowiada o piekle w domu w Czernikach
Również Katarzyna, podobnie jak jej brat Damian będąca osobą niepełnosprawną, postanowiła porozmawiać z reporterem TVN Uwaga. Jak twierdziła, ona nie była przez ojca wykorzystywana seksualnie, ale jej życie też było piekłem. Piekłem, z którego udało jej się wydostać ok. 2,5 roku temu. Jej opowieść mrozi krew w żyłach. Niektóre rzeczy wyznała sama, o innych mówił ks. Czesław Marchewicz, który jej pomaga, a któremu Katarzyna zwierzyła się ze swojego dramatu.
Paulina G. i Piotr G. zamykali lodówkę na klucz
Podobnie jak reszta rodzeństwa, dziewczyna nie miała dostępu do lodówki, która była przed nią zamykana na klucz. Z tego, co w niej było, mogli korzystać jedynie ojciec i Paulina. Katarzyna przez cały rok jadła ryż i kaszę, zwykle zimne. W tym czasie jej „bliscy” raczyli się popularnym napojem gazowanym. Ona mogła o nim tylko pomarzyć.
W jednym z pokojów stał telewizor, ale przeznaczony był również wyłącznie dla Piotra G. i Pauliny G. Gdy mężczyzna wychodził z pokoju, zamykał go, by nikt inny nie mógł niczego w telewizji obejrzeć. Nie to jednak było najgorsze.
Piotr G. znęcał się fizycznie nad córką Katarzyną?
— Byłam bita po twarzy. To potwór, nie człowiek – mówi Katarzyna w rozmowie z TVN Uwaga. — Przyjechała kompletnie zaniedbana, włosy sterczały jej jak słoma. Miała w różnych miejscach połamane okulary, poklejone plastrem. Okazało się, że były połamane po tym, jak ojciec bił ją po głowie, twarzy – opowiada ks. Czesław „Kuba” Marchewicz, który prowadzi Osadę Burego Misia. To ośrodek, który pomaga osobom z różnymi niepełnosprawnościami. Duchowny opowiedział reporterowi TVN Uwaga, jak Katarzynę udało się wyrwać z domu.
— Sytuacja była na tyle nabrzmiała, że ojcu nie zależało na tym, żeby ona w ogóle wychodziła z domu. To był taki obóz koncentracyjny, w którym dziewczyny, szczególnie osoby niepełnosprawne i z niesprawnością intelektualną były jego zarobkiem. Dawały mu utrzymanie. Dlatego robił wszystko by Kasi i Damiana nie wypuścić z domu – tłumaczył ksiądz w programie TVN.
I dodawał: Ojciec musiał nad wszystkim panować. Musiał wszystko mieć w garści. Dlatego sam odbierał porody w domu. Musiał wszystko kontrolować. To jest nie tylko dysfunkcyjna osobowość kata, ale jest to wypracowany model życia. Nazwałem to obozem koncentracyjnym, gdzie ci ludzie dla niego byli tylko elementem utrzymania się, pracowali na niego.
Źródło: fakt.pl