„Stan Wyjątkowy”. Kaczyński ostro uderza w Holland. Przemoc w kampanii. Zełenski oskarża rząd PiS o granie na Moskwę

Niezależny dziennik polityczny

Co to był za tydzień! Jeszcze przed kinową premierą filmu „Zielona granica” Agnieszki Holland o kryzysie migracyjnym na pograniczu polsko-białoruskim, PiS rozpętało kampanię przeciwko znanej reżyserce. Już sam trailer wystarczył, żeby prezes i pomniejsi działacze popadli w polityczną gorączkę. — Chodzi o to, by obrazić polski mundur, by obrazić Polaków! – grzmiał na wiecu wyborczym Kaczyński, pytając w swym stylu „w czyim to jest interesie!?”. Prezes samokrytycznie przyznał, że choć haniebne motywacje Tuska potrafi rozszyfrować w mig, to motywacji Holland nie rozumie. Ale uspokajamy rozdygotany elektorat PiS: prezes się jedynie krygował, bo rzecz jasna wszystko rozumie. To przecież proste — rzekł prezes — wszak ojciec Holland był „stalinowskim komunistą”. Czy trzeba coś dodawać?

Ojkofobia — prezes rezerwuje sobie prawo do użycia tej wysublimowanej obelgi w wyjątkowych sytuacjach: gdy wypowiada jakąś nową wojnę totalną. Ojkofobią — czyli nienawiścią do ojczyzny — rzucił w sędziów, gdy próbował ich spacyfikować. Ojkofobią zaatakował rzecz jasna Donalda Tuska, który w propagandzie PiS prezentowany jest jako kandydat na zarządcę polskiego kondominium z nadania rozbiorowych mocarstw — Rosji i Niemiec. Teraz ojkofobią prezes spoliczkował Agnieszkę Holland, która nakręciła „Zieloną granicę”, film poświęcony kryzysowi humanitarnemu na granicy polsko-białoruskiej.

Parę wystudiowanych ekscytacji prezesa:

„Agnieszka Holland daje wyraz nienawiści do własnej ojczyzny”;

„Pani Holland daje wyraz ojkofobii zarówno w tym filmie, który ma charakter haniebny, odrażający, obrzydliwy, ale to jest także element bardzo wyraźnie występujący w jej wywiadach”;

„Film jest przygotowaniem do zburzenia ogrodzenia na polsko-białoruskiej granicy i do zgody na relokację uchodźców”;

„Ci, którzy robią takie filmy, którzy je wspierają, którzy przyjmują je dobrze, są w gruncie rzeczy armią Putina”;

„Wpisywanie się w plany Putina i Łukaszenki to jest rzecz niebywała i trzeba ją potępić. Jeśli chodzi o wymiar moralny tej sytuacji, trzeba użyć słowa: hańba, hańba i jeszcze raz hańba”.

Agnieszka Holland wpisuje się w dzieje swojego środowiska. Środowiska, które wywodzi się z Komunistycznej Partii Polski, z ludzi którzy służyli Stalinowi, który był dokładnie takim samym ludobójcą jak Hitler”.

„Kopanie w przodku”. Co ojcowie Kaczyńskiego i Ziobry mówią o swych synach?

To ostatnie zdanie to lubiane w PiS „kopanie w przodku”, czyli sprawdzanie przeszłości ojców, matek, dziadków i babć. Szerzej rozwinął to apolityczny szef prokuratury Zbigniew Ziobro. Bazując na — wszystko na to wskazuje — wykradzionej kopii filmu, pisał jeszcze przed premierą: „Sadyści w polskich mundurach przerzucają kobietę przez zasieki. Kobieta upada i krwawi. To fragment dzieła” Agnieszki Holland. Córki stalinowca, który na ochotnika wstąpił do Armii Czerwonej i stał się propagandzistą zbrodniczego stalinowskiego systemu. Przestudiowała antypolską twórczość ojca i po nowatorsku, w wywiadach i w filmowej produkcji, kontynuuje jego dzieło.”

Panie Zbyszku, a pana ojciec to co robił w PZPR, poza tym, że zapewne walczył z komuną? Walczył zaszyty w szeregach komunistów aż do 1989 r, gdy zaskoczył go wyprowadzony sztandar.

Swoją drogą — pójdźmy dalej w tej prezesowskiej metodzie sądzenia przez biografie ojców. Kopmy nie tylko w przodku Zbigniewa Ziobry, zajmijmy się tatą prezesa. Przystąpmy do egzegezy działań Kaczyńskiego przez pryzmat jego relacji z ojcem. Prezesie, sam chciałeś.

Bez psychologizowania, same fakty: Rajmund Kaczyński jest jak wymazywany z rodzinnych zdjęć wstydliwy przodek. Bracia Kaczyńscy prawie nigdy o nim nie mówili, stąd przekonanie, że wcześnie zmarł. Nic podobnego. Żył w zdrowiu do kwietnia 2005 r., zmarł krótko przed zwycięstwem Lecha w wyborach prezydenckich i pierwszą wiktorią Jarosława w wyborach do Sejmu.

Gdy w 2013 r. Jarosław żegnał matkę, wygłosił płomienne przemówienie. Na pogrzebie ojca żaden z braci nie zabrał nawet głosu.

To zdumiewające, bo to Rajmund Kaczyński był wojennym bohaterem, nie zaś wielbiona przez braci matka. W pierwszej godzinie Powstania Warszawskiego został ranny w rękę. Opatrywała go Helena Wołłowicz, ciotka Bronisława Komorowskiego. „Kula trafiła w kciuk prawej ręki. Palec wisiał na kawałku skóry. Rajmund kazał mi go obciąć. Po nim nie było widać strachu. Ja byłam przerażona” – wspominała po latach.

Mimo amputacji Rajmund walczył w Powstaniu do końca, za co został odznaczony m.in. Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych. Po upadku Powstania uciekł z obozu w Skierniewicach, ukrywając się pod ciałami zmarłych. A mimo to nie dla niego tablice, skwery i ulice — upamiętnienia zarezerowane są dla Lecha i dla matki.

Ojciec Kaczyńskiego w PRL był pragmatykiem – do partii nie wstąpił, ale od ludzi partii nie stronił

Niezwiązani z PiS biografowie Kaczyńskich stawiają kilka tez, które mają to wytłumaczyć.

Po pierwsze, Kaczyński senior nie miał nabożnego stosunku do Powstania Warszawskiego i dystansował się od mesjanistycznej wizji historii Polski, wtłaczanej w głowy braci przez ich matkę. Bawi nas to, gdy prezes Jarosław atakuje kogoś za działalność przodków w PRL. Wszak jego ojciec w PRL był pragmatykiem – do partii nie wstąpił, ale od ludzi partii nie stronił, dzięki czemu Kaczyńscy byli rodziną zamożną i na swój sposób elitarną. W dodatku w III RP krytycznie podchodził do polityki swych synów, sympatyzując raczej z obozem przeciwnym. Miał się z Jarosławem wielokrotnie kłócić o politykę. W tej sytuacji nie ma się co dziwić, że nie ma go dziś w oficjalnej rządowej propagandzie. Jest rodzinnym wyrzutkiem, któremu należy się zapomnienie za – co najmniej – nieprawomyślność.

Czekamy teraz, aż PiS przeanalizuje prawomyślność ojców twórców „Stanu Wyjątkowego”. Towarzysze, kilofy w dłoń!

Kaczyński ma w nosie film Holland. On potrzebuje tematu, którym może podzielić społeczeństwo

Film Holland jest idealny dla Kaczyńskiego jako paliwo wyborcze dlatego, że zahacza o tematykę, która jest dla PiS niebezpieczna — czyli o aferę wizową, której wykonawcą w MSZ był wiceminister Piotr Wawrzyk. Polaryzując elektorat, wbijając swym wyborcom do głowy przekonanie, że to PiS stoi „murem za polskim mundurem”, Kaczyński stara się ukryć, że to jego rząd dokonał gigantycznej wyrwy w ochronie granic — właśnie poprzez patologie afery wizowej.

„Murem za polskim mundurem”? A jak się to ma do nakazów wydawanych polskim konsulom w Azji i Afryce, by wydawali polskie wizy niesprawdzonym imigrantom?

Konsulowie są na placówkach niczym strażnicy graniczni — to oni decydują, kto może wjechać do Polski. Jakoś PiS trąbiące o poparciu dla mundurów Straży Granicznej, akurat konsulów nie chciało chronić. Wręcz przeciwnie: to ludzie władzy próbowali ich zmusić do szmuglu imigrantów do Polski. I, niestety, często się to udawało.

Budując zaporę na granicy z Białorusią, jednocześnie PiS poluzowało symboliczne punkty graniczne, którymi są polskie konsulaty. I to prezes chce ukryć, zarzucając Holland i wszystkim innym inaczej myślącym ojkofobię, współdziałanie z Putinem i inne typowe prezesowskie nonsensy.

Dokonując egzegezy ataku prezesa na Holland trzeba pamiętać o jednym, zasadniczym elemencie: Kaczyński ma w nosie sam film. On potrzebuje tematu, którym może podzielić społeczeństwo i postawić skrajną alternatywę przed wyborcami: albo jesteście patriotami, kochacie polski mundur i głosujecie na PiS, albo macie inne zdanie i inne plany wyborcze, co znaczy, że jesteście skrajnie antypolską hałastrą i armią Putina.

To groteskowe na wielu poziomach. Tak, to prawda — ruska propaganda wykorzystuje film Holland do krytyki działań polskich władz. Tyle że to nic nie mówi o samym filmie, bo tradycja cynicznego wykorzystywania kultury i sztuki przez dyktatorów jest stara jak świat. W dodatku — idąc podobnym tokiem rozumowania — kremlowskie szczekaczki jeszcze mocniej wykorzystują do swej propagandy napięcia między Warszawą a Kijowem, dotyczące zakazu importu ukraińskiego zboża. A to Kaczyński świadomie podgrzewa ten konflikt, stawiając na antyukraińską retorykę, by odebrać tlen Konfederacji i zepchnąć ją pod próg wyborczy.

Tak, Kreml korzysta z cynicznej, wyborczej kalkulacji Kaczyńskiego. Jak to mamy określić, panie prezesie? Ojkocośtam?

Kreml zadowolony z wypowiedzi Dudy o Ukraińcach

To zaiste prezent dla Kremla. Jak to się mogło stać, że po półtora roku tak ścisłej, wojennej współpracy rząd PiS pożarł się z ekipą Wołodymyra Zełenskiego?

Przyjmijmy, że poszło o ukraińskie zboże. Ukraina jest jednym z największych na świcie producentów i eksporterów zboża. Ponieważ Rosja odcięła jej możliwość eksportu morzem, blokując porty, więc Ukraińcy dostali od UE wolną rękę na eksport przez kraje członkowskie. Skandal wybuchł rok temu, gdy okazało się, że zboże z Ukrainy zamiast przez Polskę, Węgry czy Słowację trafiać do Afryki czy Azji w dużej mierze zostawało na miejscu, wypychając z rynku lokalnych producentów. Rząd PiS wpadł w panikę, bo okazało się, że nie dostrzegał procederu, który uderzył w jego wiejski elektorat. Co więcej — wyszło na jaw, że problem dotyczy nie tylko zboża, ale także wielu innych produktów rolnych. Prezes Kaczyński odgrażał się nawet, że Polska jednostronnie — bez zgody Brukseli — wprowadzi zakaz wwozu żywności z Ukrainy. W kwietniu 2023 r. Kaczyński kazał nawet przygotować odpowiednie rozporządzenie. Buńczucznie zapowiadało ono, że zakaz wwozu obejmie m.in.: cukier, owoce i warzywa, jajka, mleko, wieprzowinę, wołowinę i cielęcinę, wina, chmiel, produkty pszczele. Wycofał się z niego raptem po kilku dniach.

Ale jednocześnie Bruksela pod naciskiem państw naszego regionu wprowadziła embargo na sprowadzanie zboża z Ukrainy. Tyle że owo embargo skończyło się 15 września — nie pomogły naciski rządu na jego przedłużenie. Premier Mateusz Morawiecki oznajmił, że w tej sytuacji rząd PiS będzie twardy jak stal i nie przepuści żadnego zbożowego worka.

Ukraińcy się wściekli i podali Polskę oraz inne kraje graniczne Unii niechętne przyjmowaniu zboża do Światowej Organizacji Handlu, która rozstrzyga spory handlowe.

Jednocześnie podczas sesji ONZ w Nowym Jurku prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski — kawaler przyznanego mu przez PiS Orderu Orła Białego — niemal wprost napiętnował Polskę. „Niepokojące jest to, jak w tej chwili niektórzy w Europie podważają solidarność i organizują teatr polityczny, robiąc thriller ze zboża. Może się wydawać, że odgrywają swoją własną rolę, ale pomagają przygotować scenę dla moskiewskiego aktora”.

Cóż na to obecny w NYC prezydent Andrzej Duda? Prezydent najpierw oświadczył, że tonący — czyli Ukraińcy — brzytwy się chwyta. — Mamy trochę do czynienia tak, jak z tonącym. Każdy, kto kiedykolwiek brał udział w ratowaniu tonącego, wie o tym, że człowiek tonący jest niesłychanie niebezpieczny; że może pociągnąć w głębiny. Ma siłę niewyobrażalną na skutek obawy osobistej, wpływu adrenaliny i może po prostu utopić ratującego. Mówi się, że 'tonący brzytwy się chwyta’ i rzeczywiście tonący chwyta się wszystkiego, czego się da – stwierdził prezydent.

Na Kremlu aż podskoczyli z radości. „Nigdy tak bardzo nie zgadzałam się z Dudą, jak po tej wypowiedzi. Wszystko jest właśnie takie. Brakuje małego, ale bardzo ważnego wyjaśnienia. Oficjalnie Warszawa, która regularnie uczestniczyła w zmianach reżimu w tym kraju (czyli na Ukrainie — red.), także pomogła zepchnąć Ukrainę na dno. Żeby ukraiński sąsiad na pewno nie wypłynął na powierzchnię, całe NATO, w tym współczujące władze polskie, przywiązują mu do nóg coś cięższego: pociski, drony, czołgi” – napisała na Telegramie rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa.

Prezydent przesadził z brzytwą. W dodatku było mu przykro

Potem prezydent się zreflektował, że przesadził z tą brzytwą. Ale jednocześnie przyznał, że w Nowym Jorku mu przykro — tak jakby to była właściwa kategoria w stosunkach międzynarodowych. Co więcej — Duda wygadał się, że Zełenski w NYC nie chciał się z nim w ogóle spotkać, co — biorąc pod uwagę obfite dozbrajanie Ukrainy przez Polskę — jest więcej niż afrontem. Ów afront Zełenski ugruntował, wracając z USA przez Lublin — bez spotkania z jakimkolwiek przedstawicielem polskich władz.

W finale tej tragifarsy premier Mateusz Morawiecki palnął głupotę, która — bez względu na to, co chciał powiedzieć — zabrzmiała, jakby Polska przerwała dostawy broni na Ukrainę („Polska już nie przekazuje uzbrojenia na Ukrainę, my teraz sami się zbroimy w najnowocześniejszą broń”). Morawieckiemu rzadko się zdarza wywołać rezonans, ale tym razem największe światowe media zauważyły wynurzenia polskiego premiera, komentując, że przez kryzys zbożowy Polska kończy z dostawami broni dla oblężonego sąsiada.

Tak źle w relacjach z Ukrainą nie było od wybuchu wojny. Ba, jest znacznie gorzej niż przed wojną, gdy dobrze nie było.

Standardem PiS w relacjach z Ukrainą zawsze był konflikt

Standardem PiS w relacjach z Ukrainą zawsze był konflikt. Wojna na pół roku zamieniła politykę konfrontacji w bezprecedensowe wsparcie, które powoli się kończy. A kończy się dlatego, że PiS wywieszając proporce z wizerunkiem Lecha Kaczyńskiego, odeszło całkowicie od myśli nieżyjącego prezydenta — a relacje z Ukrainą to jeden z najbardziej drastycznych tego przykładów.

Lech Kaczyński już w swym wystąpieniu po zaprzysiężeniu w grudniu 2005 r. mówił o „strategicznym sojuszu z Ukrainą”. To on — za co zebrał cięgi w środowiskach kresowych — unikał nazywania Wołynia ludobójstwem. Wiedział, że oznacza to zmrożenie relacji z Ukrainą, a w konsekwencji przybliżenie Kijowa do Moskwy. — Nasze Narody pokazują całemu światu, że nie ma takiego zła w historii, którego nie można przezwyciężyć. Umiejmy z miłosierdziem i odwagą wspólnie modlić się do Boga słowami: odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. O to proszę — mówił w maju 2006 r.

Po śmierci prezydenta, jego brat poszedł na całość — zaraz na początku rządów PiS Sejm przyjął najostrzejszą uchwałę w sprawie Wołynia w swej historii. „Ofiary zbrodni popełnionych w latach 40. przez ukraińskich nacjonalistów do tej pory nie zostały w sposób należyty upamiętnione, a masowe mordy nie zostały nazwane — zgodnie z prawdą historyczną — mianem ludobójstwa” — napisano w niej. Za tym poszły spory o ekshumacje i upamiętnienia polskich ofiar spoczywających na Ukrainie — przy tej okazji obie strony sowicie obdzielały się wzajemnymi zakazami wjazdu.

Sytuację drastycznie, z dnia na dzień, zmienił wybuch wojny — Polacy i polskie władzy rzuciły się na pomoc Ukrainie. Walnie przyczyniliśmy się do tego, że Putin nie pobił Ukraińców w pierwszych miesiącach wojny.

Tyle że jednocześnie rząd nie potrafił zbudować uczciwych gospodarczych i politycznych relacji z Ukrainą — stąd obecny kac. Dziś rząd Kaczyńskiego zbija kapitał na retoryce antyukraińskiej, bo nastroje społeczne zmieniły się w ciągu ostatniego roku z euforycznej gościnności po coraz bardziej otwartą niechęć do Ukraińców.

Spiskowa teoria w rządzie: Zełenski z Niemcami atakuje Polskę

Dla jasności: Zełenski nie jest w tej sytuacji bez winy. To zrozumiałe, że walczy o interes ekonomiczny swego kraju — nawet jeśli jest to interes grupy agrarnych oligarchów. Tyle że przy tej okazji zraził nieprzemyślanymi słowami swego głównego sojusznika w wojnie, która jest po wielokroć ważniejsza od wagonów zboża. Korzystają na tym państwa długo sceptyczne wobec pomocy dla Ukrainy po wybuchu wojny — głównie Niemcy.

Prawica ma w związku z tym swoją teorię. Wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta, zausznik Ziobry w swej egzegezie ujawnia ciemną — rzecz jasna — stronę Unii, ciemne — no jasne — oblicze Niemiec, ale przede wszystkim pragmatyczne — a to ci niespodzianka — podejście Ukraińców. „Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o kasę. Tworząc KPO, Unia Europejska nie przygotowała trwałych gwarancji jego spłaty. Wyemitowano obligacje bez pokrycia, a źródła ich spłaty odłożono na później. Problem leży w tym, że Polska, mając prawo weta, od ponad roku blokuje nowelizację budżetu. Nasz argument jest prosty, nie mamy KPO, więc sorry, nie będziemy zgadzali się na tworzenie mechanizmu jego spłaty. W międzyczasie wybuchła wojna na Ukrainie i zaproponowano specjalne fundusze na jej odbudowę, które miały zostać dodane do nowelizowanego budżetu. Mowa o aż 50 miliardów euro w ciągu najbliższych 4 lat. Połączono te dwie decyzje budżetowe w jedną, licząc, że Polska ulegnie moralnemu szantażowi. Zresztą w grudniu 2022 część mediów suflowała, że Polska się sprzeciwia funduszom dla Ukrainy, co było wierutną bzdurą. Polska nie zgadzała się na nowelizację budżetu bez wypłacenia nam KPO (….) Dlatego Niemcy, pchając Ukrainę na konfrontację z Polską, liczą na destabilizację w Polsce i zmianę rządu. Nieprzypadkowo decyzja w sprawie ukraińskiego zboża zapadła w środku kampanii wyborczej w Polsce. Niemcy liczą, że upokorzona Polska zgodzi się na zmiany w unijnym budżecie i ograniczenie swojej suwerenności”.

Jeśli w rządzie wierzy w to ktokolwiek ważniejszy od Kalety, to znaczy, że polskie władze będą się jeszcze bardziej oddalać od Ukrainy.

Monsieur Bochenek we własnej, niepodrabialnej osobie

Atak na Holland, separacja z Ukrainą, a teraz jeszcze przemoc — tak wygląda ta kampania, najbrutalniejsza w historii III RP. W „Stanie Wyjątkowym” już kilka miesięcy temu pytaliśmy, kiedy dojdzie do bijatyk między politykami. I pierwsze przejawy agresji już się pojawiły — poobijany został szef klubu Platformy Obywatelskiej Borys Budka.

Napastnik najpierw wyzywał posła KO Borysa Budkę od Niemców i trzody chlewnej, a potem postanowił przejść od słów do czynów. Próbował wyrwać Budce telefon, przy okazji go szarpiąc. — Jarosław Kaczyński atakuje polityków opozycji, a niestety ludzie, którzy idą za nim, biorą to dosłownie — mówił szef klubu KO. — To pan ponosi polityczną odpowiedzialność za to, co dzieje się dzisiaj w tej sferze w Polsce. Jeżeli pan nie przestanie z tym swoim chorym językiem nienawiści i nie zaprzestanie atakowania Donalda Tuska, ludzi Koalicji Obywatelskiej, to dojdzie do tragedii — ocenił polityk KO.

Dla jasności — podobne sytuacje dotyczyły w niedalekiej przeszłości także polityków PiS, choćby senatora Stanisława Karczewskiego, co pokazuje, że nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków z zabójstwa Pawła Adamowicza.

Najlepszym dowodem jest to, że PiS bagatelizuje napaść na Budkę: — Źródłem agresji jest środowisko, które reprezentuje pan Budka. Widać to na ulicach polskich miast: wulgaryzmy, inwektywy, a nawet przemoc fizyczna— oświadczył w imieniu partii i państwa rzecznik PiS, złotousty Rafał Bochenek. — Dzisiaj widzimy, że nie schodzą z tej drogi, bo stanęli murem za panią Holland i jej celebrytami, którzy szczują na polskich pograniczników i żołnierzy. Pani Holland w propagandowym paszkwilu przedstawia ich jako oprawców i degeneratów tylko po to, by tworzyć grunt pod szkodliwą politykę Tuska, Trzaskowskiego i Platformy, politykę relokacji nielegalnych migrantów.

Nadkomisarz „Dusiciel” — pogromca groźnych przestępców w postaci antyrządowych aktywistów

Ekipa PiS jest zresztą silna w bagatelizowaniu. Taki Mariusz Kamiński, szef MSWiA, nie widzi nic zdrożnego w zatrzymaniu posłanki KO Kingi Gajewskiej, która protestowała podczas wiecu wyborczego premiera w Otwocku.Gajewska została przez podwładnych pana Szymczyka zawleczona do milicyjnej, przepraszamy policyjnej suki. Milicjanci, przepraszamy policjanci, bronili się, że pani posłanki nie poznali, więc nie wiedzieli, że wlec jej nie powinni, bo ma poselski immunitet. A że przez megafon próbowała zakłócać wiec wyborczy premiera, informując o aferze wizowej PiS, to policja musiała jej ręcznie wytłumaczyć, że władzy przeszkadzać nie wolno.

„Jeżeli ktoś jest w parlamencie i nie został zapamiętany w żaden sposób, z żadnej merytorycznej wypowiedzi, to musi na siebie w inny sposób zwrócić uwagę. Poprzez agresywne, niestandardowe zachowania. Tak nie może zachowywać się poseł na Sejm RP” — oznajmił Kamiński, co do którego niestandardowych zachowań krążą legendy. Ale dalej było jeszcze ciekawiej: „Mieliśmy do czynienia z sytuacją absurdalną. Poseł przychodzi, zakłóca legalne spotkanie wyborcze swoim oponentom politycznym, używa megafonu, odmawia wylegitymowania się? No na Boga, jakie my mamy standardy? Nie możemy takiej sytuacji tolerować” — oświadczył minister odpowiedzialny za policję.

Według niego poseł ma prawo organizować swoje spotkanie z wyborcami, ale „nie może uniemożliwiać swoim oponentom politycznym głoszenia poglądów”.

Panie Mariuszu szanowny, w momentach wolnych od niestandardowych zachowań, włącz pan telewizję inną niż TVP Info. Zobaczysz pan swych kumpli z PiS i Suwerennej Polski, którzy wprowadzili w tej kampanii nowy obyczaj — rozbijają konferencje opozycji. Nam się to źle kojarzy, no ale my mamy mniejszą tolerancję do niestandardowych zachowań, niż pan.

Gajewska i tak powinna być wdzięczna, że policja obeszła się z nią delikatnie. Wszak akcją policji dowodził nadkomisarz znany jako „Dusiciel” — to sławny glina, pogromca groźnych przestępców w postaci antyrządowych aktywistów. Potrafi zręcznie, jedną ręką złapać takiego wroga partii za gardło. Wróżymy mu awans w razie trzeciej kadencji PiS.

Źródło: onet.pl

Więcej postów

polub nas!