Na defiladzie 15 sierpnia „polskie” myśliwce FA-50 pilotowali Koreańczycy. Lotniczy problem jest większy

Niezależny dziennik polityczny

Defilada z okazji Święta Wojska Polskiego miała być pokazem posiadanego przez polskie wojsko sprzętu, który jest obsługiwany przez polskich żołnierzy. Jednak za sterami zakupionych z Korei Południowej myśliwców FA-50 siedzieli nie polscy, a koreańscy piloci. Sytuacja ta powtórzyła się na Air Show w Radomiu. Polska nie ma dziś ani jednego pilota, który może samodzielnie zasiąść za sterami FA-50. Ale problem jest szerszy.

  • Część pilotów z bazy w Mińsku Mazowieckim, gdzie stacjonują FA-50, wciąż lata na MiG-29, inni szkolą się na F-35, niektórzy odeszli. Przeszkolenie młodego narybku jest bardziej skomplikowane niż doświadczonych pilotów
  • Baza ma też problemy z technikami. Wielu starszych, którzy pracowali na MiG-29, odeszło z pracy. Wyszkolenie nowych na FA-50 nie jest proste
  • Problemy z „jakością” dotyczą wielu nowych ludzi w bazie. Nasze źródła informują nas, że próby szybkiego zwiększenia liczby żołnierzy mocno odbijają się na ich poziomie

Defilada z okazji Święta Wojska Polskiego, która odbyła się 15 sierpnia w Warszawie, miała pokazać nie tylko potęgę zakupionego przez wojsko sprzętu, ale także potęgę polskich żołnierzy, którzy ten sprzęt obsługują.

Jedną z największych atrakcji defilady był przelot myśliwców, w tym koreańskich FA-50. Ministerstwo Obrony Narodowej zamówiło 48 takich maszyn za łączną kwotę 3 mld dol. Na defiladzie po raz pierwszy publicznie przeleciały FA-50 z polską szachownicą. W obu znajdowali się polscy piloci, ale na tylnych fotelach. Na przednich, za sterami, siedzieli Koreańczycy.

Taka sama sytuacja była na Air Show w Radomiu 26/27 sierpnia, co widać na zdjęciach zrobionych podczas tej imprezy.

Zapytaliśmy przedstawicieli Ministerstwa Obrony Narodowej i 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim, kto pilotował koreańskie myśliwce podczas tych dwóch imprez. MON nie odpowiedziało w ogóle. Rzecznik prasowy 23BLT ppłk Marcin Boruta napisał:

Samoloty zarówno podczas defilady jak również w trakcie Air Show były pilotowane przez polskich pilotów, choć w obecności pilotów koreańskich

Dobrze poinformowane osoby z bazy mówią nam jednak, że choć ze szkolenia w Korei Południowej wrócili już pierwsi nasi piloci, to wciąż muszą wylatać odpowiednią liczbę godzin na tylnych fotelach FA-50 w Polsce, aby zapoznać się z miejscową charakterystyką sprzętu i lotnisk.

— To tak jakby się przesiąść z ciężarówki z przyczepą na ciężarówkę z naczepą, pomimo szkolenia i posiadania prawa jazdy, trzeba się nauczyć tym jeździć i dostosować się do jazdy w innym państwie — wyjaśniają nam osoby z 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim, gdzie stacjonują FA-50.

Dodają, że w wojsku mało kto chce rozmawiać o gotowości polskich pilotów do latania na FA-50. Problem jest szerszy i ma wiele wymiarów.

Ilu pilotów, ile samolotów

Na defiladzie w Warszawie przeleciały dwa FA-50. Były to wówczas jedyne dwie maszyny, którymi dysponowaliśmy. Po naciskach polskiej strony, aby zjawiły się w Polsce jeszcze przed 15 sierpnia, skrzynie z koreańskimi myśliwcami przyleciały do Mińska Mazowieckiego w połowie lipca. Kilka dni później zostały złożone, a następnie przeszły testy i loty próbne tak, aby minister obrony Mariusz Błaszczak mógł się nimi pochwalić na defiladzie.

Tydzień po warszawskiej imprezie wylądowały w Polsce skrzynie z kolejną dwójką FA-50. Z tego, co wiemy, cała czwórka myśliwców jest obecnie intensywnie oblatywana przez polskich pilotów, którzy jak najszybciej chcą się przesiąść na przedni fotel.

Koreańskie myśliwce planowo docierają do bazy w Mińsku Mazowieckim. Do czterech FA-50, które już są na stanie polskiej armii, można doliczyć dwa kolejne, które dotarły do Polski we wtorek. Do końca roku ma się u nas pojawić w sumie 12 maszyn. Pozostałe 36 myśliwców z Korei ma dotrzeć do Polski w latach 2025-2028.

Wszystkie cztery FA-50, które obecnie mamy, są maszynami szkoleniowymi. — Są to samoloty dwuosobowe, tzw. szpary, czyli jeden pilot siedzi z przodu, a drugi z tyłu. One nie mają żadnych podczepień ani zawiasów do transportowania pocisków. Dopiero kiedy nasi piloci będą mogli latać samodzielnie, te samoloty będą przerobione. Zostaną dołączone wszystkie zaczepy na pociski – mówią nasi informatorzy.

Ilu mamy przeszkolonych pilotów na FA-50 i ilu będziemy ich mieć w najbliższej perspektywie? Kwestia liczb i – co bardzo ważne – jakości pilotów jest dość skomplikowana.

Od osób z bazy dowiadujemy się, że z powodu zakupionych przez Polskę myśliwców obsada załogi bazy w Mińsku Mazowieckim, gdzie do tej pory stacjonowały poradzieckie MiG-29, została mocno poszatkowana.

— Część pilotów przeniosła się z MiG-ami do 22. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Malborku, gdzie dalej latają na tych samolotach. Ci, którzy mieli większe doświadczenie, albo większe plecy lub kogoś „na górze”, polecieli do USA, żeby szkolić się na F-35. Około czterech ludzi poleciało do Korei na FA-50 – słyszymy.

Jak się dowiadujemy, obecnie okresy szkolenia pilotów mocno się skracają.

Kiedyś szkolenie na F-16 trwało dwa lata, teraz rok, a Ukraińcy robią okres szkoleniowy od września do grudnia i wielu specjalistów mówi, że się będą rozwalać na tych samolotach, bo w cztery miesiące nie można się nauczyć latania na nich. Nasi piloci polecieli do Korei w grudniu na pół roku. Teraz są już w Polsce i wciąż nie latają samodzielnie

– słyszymy.

Cała czwórka, która szkoli się na FA-50, to doświadczeni piloci z najstarszej kadry, którzy potrafią latać na różnych maszynach, także na MiG-29 czy Su-22. Kiedy sami zdobędą niezbędne umiejętności, ich zadaniem będzie szkolenie kolejnych pilotów.

I tu pojawia się problem.

Kłopoty z jakością

W bazie w Mińsku Mazowieckim zwykle latało ok. 20 pilotów. Po kilku z nich szkoli się teraz na amerykańskich F-35 i koreańskich FA-50 lub dalej latają na poradzieckich MiG-29. Jednak wielu doświadczonych pilotów odeszło z pracy – z różnych przyczyn.

W ostatnich latach wielokrotnie informowaliśmy o katastrofach i incydentach lotniczych związanych z myśliwcami MiG-29 z baz w Mińsku Mazowieckim i Malborku. Najpoważniejszym z nich była katastrofa z 6 lipca 2018 r. pod Pasłękiem, w której zginął kpt. Krzysztof Sobański. W jego samolocie nastąpiła awaria i musiał się katapultować, jednak zamontowany w fotelu spadochron nie otworzył się. O przyczynie jego śmierci pisaliśmy w artykule „Fotel śmierci. Dlaczego zginął kapitan Sobański?”.

Pół roku później prokuratura postawiła zarzuty dwóm technikom, którzy dokonali samowolnych przeróbek w fotelach katapultowych, które blokowały otwarcie się spadochronów. W ten sposób narazili na śmierć wszystkich pilotów latających na MiG-29 i Su-22, jeśli ci musieliby się katapultować.

W kolejnych miesiącach sypnęło kolejnymi incydentami – od usterek naziemnych po defekty w powietrzu, z których jeden skończył się katapultowaniem się pilota i rozbiciem maszyny. Po spowodowanym licznymi awariami ponad półrocznym uziemieniu wszystkich maszyn MiG-29 w 2019 r. wszyscy piloci tych myśliwców stracili uprawnienia i musieli je potem odnawiać. Od tamtej pory wielu z nich „rzucało papierami”, narzekając na zły stan maszyn, zbyt duże ryzyko związane z lataniem oraz brak zdecydowanych reakcji dowództwa na kryzys.

Teraz dowiadujemy się, że niektórzy z doświadczonych pilotów odeszli także w związku ze zmianą MiG-29 na FA-50.

Ponieważ w bazie w Mińsku Mazowieckim latało ok. 20 pilotów, trzeba będzie pozyskać wielu nowych. Będą to z reguły ludzie młodsi, bez większego doświadczenia lotniczego i niezbędnej „jakości”. Czas potrzebny na solidne wyszkolenie tych ludzi z pewnością będzie dłuższy.

Osoby z bazy podkreślają, że wraz z usilnym zwiększaniem przez ministra obrony Mariusza Błaszczaka liczebności armii do 300 tys., zwiększają się też problemy z jakością żołnierzy.

Robię w markecie zakupy i spotykam na kasie kobietę. Miesiąc później widzę tę samą kobietę u nas w bazie, w mundurze. Śmieje się, że może pracować w wojsku za 5,5 tys., a w markecie za 4 tys., to wolała iść do wojska. Ma prawie 50 lat, starszą córkę. Co to jest za wojsko?

— pyta doświadczony żołnierz z Mińska Mazowieckiego.

— Wojsko, które było 5-10 lat temu, to było zupełnie inne wojsko niż to dzisiaj. Tamto wojsko miało jakość, wygląd i dyscyplinę. Dziś przechodzący obok oficera szeregowiec z rękami w kieszeniach nie budzi zdziwienia. To wszystko przekłada się na jakość tych ludzi jako żołnierzy – słyszymy.

Jednak problemy kadrowe związane z FA-50 nie dotyczą jedynie pilotów.

Od techników do ratowników

— W technice 80 proc. naszej armii to są ludzie, którzy z powodu wieku nadają się na emeryturę — słyszymy.

— Oni byli przeszkoleni na radzieckie samoloty MiG-29, znając j. rosyjski. No i teraz na siłę tych techników wysyłają do Korei. Dają im na stan nowe samoloty do obsługi, wysyłają na naukę j. angielskiego. Wielu starych techników się na to nie zgodziło i odeszło na emeryturę.

Tymczasem potrzeby kadrowe są coraz większe dla docelowo 48 maszyn. Baza, która wcześniej liczyła ok. 600 osób, już teraz liczy ok. 1,3 tys. osób, co potwierdził rzecznik 23BLT, i jak słyszymy od naszych źródeł, wciąż się rozrasta. Wielu z nowo zatrudnionych ludzi to technicy.

— To są młodzi ludzie, którzy ledwie skończyli jakąkolwiek szkółkę lub dwu-, trzytygodniowy kurs — mówią nam doświadczeni ludzie z bazy.

Sytuację ratuje nieco fakt, że Koreańczycy założyli na terenie bazy swoje biuro i przez ok. trzy lata będą do dyspozycji Polaków, jeśli chodzi o pomoc przy FA-50.

— To rozwiązuje problem tylko częściowo, bo jednak tu nie nauczysz nowego technika wszystkiego, czego możesz nauczyć w Korei — od działania fabryki, poprzez składanie, serwisowanie, usterki, rozbieranie i składanie silnika. Tu samolot jest wyjmowany ze skrzyni, składany i gotowy do lotu. Nikt nie ma czasu rozbierać go z technikami na części. Niektórzy technicy są więc wysyłani do Korei, ale często brak im doświadczenia i niezbędnej dla tej pracy pokory – słyszymy.

Mimo dużego naboru do bazy wciąż boryka się ona z deficytem ratowników medycznych. — Chodzi o to, że na całą bazę jest zatrudnionych ośmioro ludzi z wykształceniem medycznym. Na lotnisku jest, załóżmy, jedna karetka, która pełni służbę wojskową. Nie dość jednak, że z 600 ludzi zrobiło się na bazie ponad 1,3 tys. i nadal przybywa, to także z dwóch latających samolotów robi się osiem, a karetka jak stała, tak stoi jedna i ludzi od ponad 15 lat również jest tylko ośmiu. Mimo większej ilości przedsięwzięć, zabezpieczeń, zdarzeń medycznych zarówno na lotnisku, jak i na bazie, etaty w służbie medycznej nie zostają zwiększone. Sami kiedyś pisaliście, że w naszej bazie ludzie pracują po 300 godzin w miesiącu. Tak jest we wszystkich bazach – mówi jeden z informatorów, który rozmawiał z medykami na lotnisku.

Zapytaliśmy ppłk. Marcina Borutę z 23BLT o liczbę ratowników medycznych w bazie. Odpowiedział: „jeśli chodzi o ratowników (jak również lekarzy i pielęgniarki), to obecnie jest pełna obsada etatowa, a wszyscy medycy posiadają odpowiednie wykształcenie medyczne”.

— Ponieważ starszym żołnierzom trudniej awansować, a wojsko robi wszystko, żeby przychodzili nowi, to szybciej zostaniesz podoficerem Wojska Polskiego, będąc wcześniej operatorem wózka widłowego, niż jako ratownik medyczny, po studiach, z doświadczeniem. W bazie ratownicy medyczni z 15-letnim stażem mają stopień starszego szeregowego, gdzie do wojska po dwumiesięcznym przeszkoleniu cywile otrzymują stopień oficerski, podporucznika. Dlatego medycy odchodzą, a nie przychodzą do wojska – słyszymy.

Faktycznie, na stronach internetowych Legii Akademickiej znajduje się informacja, że szkolenie w module oficerskim trwa 62 dni.

Osobnym problemem są karetki wojskowych służb medycznych. „Baza posiada cztery sanitarki (jedna marki Mercedes, trzy marki Iveco) — obecna liczba dostępnych pojazdów zapewnia odpowiednie funkcjonowanie służby medycznej tak, by można było zaplanować wykonanie okresowych przeglądów i sprawdzeń na pojazdach” — napisał nam ppłk Marcin Boruta z 23LBT.

Nasze źródła informują nas jednak, że mercedes sprinter ma 20 lat, a auta Iveco mają średnio po 13 lat.

— Największy problem jest właśnie z iveco i to nie tylko w bazie lotniczej, ale w całej Polsce — mówią nasze źródła.

— W nich nie ma przejścia pomiędzy kontenerem a kabiną, a najczęściej jeździ tam dwóch medyków, z których jeden jest kierowcą. Więc jeśli jest reanimacja i potrzeba dwóch medyków, to kierowca nie ma jak szybko przejść do tyłu. Z tego samego powodu kierowca podczas jazdy nie widzi ani pacjenta, ani drugiego ratownika, więc nie może dostosować prędkości jazdy do warunków wewnątrz kontenera. Wysokość kontenera utrudnia wniesienie pacjenta, a mamy tylko nosze płachtowe, a nie takie z kółkami, jak w pogotowiu. Największą abstrakcją jest masowy problem przeciekających kontenerów w pojazdach Iveco, czyli po każdym deszczu w kontenerze sanitarnym robi się basen, zalane są nosze i sprzęt medyczny. Ten problem dotyczy 80 proc. sanitarek w całym wojsku.

Zapytaliśmy ppłk. Borutę o problem przeciekających kontenerów w karetkach. Nie odniósł się do tego pytania.

— To są karetki poligonowe, a nie na lotnisko i do bazy. W siłach powietrznych te karetki spędzają na poligonie może trzy procent czasu – twierdzi jeden z naszych rozmówców.

Od ludzi z bazy słyszymy, że ratownicy medyczni mają w sobie wielkie poczucie rozgoryczenia. — Większość ratowników medycznych pracujących w wojsku to ludzie z ogromnym doświadczeniem, które nabyli w pogotowiu, specjalistycznych oddziałach ratunkowych i są totalnie niedocenieni przez Wojsko Polskie, a przecież to oni przede wszystkim dbają o nasze zdrowie i bezpieczeństwo — mówią.

Ministerstwo nie odpowiada

Do Ministerstwa Obrony Narodowej wysłaliśmy zestaw pytań dotyczących FA-50. Kiedy nie odpowiedziało, wysłaliśmy je ponownie i znowu zostaliśmy zignorowani.

Osoby z bazy mówią nam, że w wojsku kwestia wciąż nieprzygotowanych do latania pilotów jest czymś w rodzaju tabu. — Dużo osób o tym nie mówi, a jeszcze więcej o tym nie chce mówić celowo, taka polityka — słyszymy.

Ludzie z bazy chwalą koreańskie myśliwce FA-50, jednak zaznaczają, że sam nowy sprzęt niczego nie zmieni bez zmiany mentalności w wojsku. — Czy to serwis samolotów, czy to karetki, czy to technicy, tego się nie przeskoczy, bo wojska się nie zmieni w pół roku, jeśli przez 50 lat rządziła tym mentalna komuna — słyszymy.

— To jest patologia, która trwa latami, a nowi, którzy przychodzą, są uczeni tej samej patologii. Więc to nie jest tak, że przychodzi młody porucznik, młody kapitan i on chce coś zmienić. Nie, on przychodzi i jest uczony przez tych wyżej, jest uczony tego samego.

Źródło: onet.pl

Więcej postów