Żołnierze do Onetu: po waszym artykule dostaniemy ciepły posiłek pierwszy raz od 4 miesięcy

Niezależny dziennik polityczny

Po artykule o fatalnych warunkach zakwaterowania w rejonie białoruskiej granicy dostaliśmy wiele słów podziękowań od żołnierzy. Jeden mail poruszył nas szczególnie – opisuje on zaniedbania i brak poszanowania dla żołnierzy nie tylko w rejonie przygranicznym, ale także w głębi kraju.

  • Kiedy dowódcy przekonują nas, że żołnierze dostają ciepłe posiłki, ich podwładni piszą do nas o „siatkach niespodziankach”, które muszą im wystarczyć na dwa dni
  • Ministerstwo Obrony Narodowej zapewnia z kolei, że żołnierze dobrowolnej służby wojskowej dostają dodatki za służbę na granicy. Sami żołnierze nic o nich nie wiedzą
  • Żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej piszą, że są przymuszani, aby wyjeżdżać na granicę „na ochotnika”, choć z tego powodu mogą mieć problemy w pracy. Dowództwo odpowiada, że żołnierze jeżdżą na granicę tylko za własną zgodą lub na ich wniosek

Incydent, ponieważ w internecie pojawiło się mnóstwo zdjęć białoruskich maszyn nad Białowieżą.

Incydent obnażający dziury w bezpieczeństwie państwa wymagał podjęcia konkretnych kroków, ponieważ w nadchodzącej kampanii wyborczej PiS chce się prezentować jako gwarant bezpieczeństwa Polaków. W połowie sierpnia minister obrony Mariusz Błaszczak zdecydował o wysłaniu w rejon granicy z Białorusią 6 tys. żołnierzy. Dokonano tego w trybie nagłym, bez planowania i logistyki.

Bez jedzenia, bez spania, bez prania

O fatalnych warunkach na miejscu dowiedzieliśmy się od samych żołnierzy. Wiele maili przychodziło z miejscowości Kolno, gdzie w nieprzygotowanych przez wojskową logistykę warunkach przebywa obecnie kilkuset z nich.

Dowiedzieliśmy się, że „jedzenie jest tragiczne, każdy praktycznie żołnierz codziennie wydaje własne pieniądze na zakupy w Biedronce”, a od początku września nie mają obiadów, ponieważ nie działa kuchnia, więc dostają jedzenie w puszkach.

Dodatkowo, w całym kraju od wielu tygodni panują wysokie temperatury, a żołnierzom nie zapewniono pralni, więc przepocone mundury muszą prać na własną rękę i za własne pieniądze „w mieście”.

Do tego wielu żołnierzom biorącym udział w operacji „Bezpieczne Podlasie” nie zapewniono wystarczającej liczby kontenerów i namiotów, więc wielu śpi na zewnątrz na leżakach lub wprost na ziemi.

Dowództwo atakuje, żołnierze dziękują

Kiedy wysłaliśmy do wojska pytania dotyczące sytuacji żołnierzy na granicy, otrzymaliśmy informacje, że dowództwo szykuje się na nasz artykuł. Rzeczywiście, już kilka godzin po naszej publikacji na Twitterze/X pojawił się pierwszy z wielu wpisów Dowództwa Generalnego.

Wpis ten zalecał nam „powoływać się na rzetelne źródła, nie źródłopodobne”. Dołączone było do niego zdjęcie jedzącego posiłek żołnierza. Był to wpis, który obrażał nie tyle nas, co piszących do nas żołnierzy.

W kolejnym wpisie dowództwa znowu widzieliśmy na zdjęciu jedzenie z dopiskiem, że „WZZ (Wojskowe Zgrupowanie Zadaniowe) Podlasie to nie wyjazd na wczasy all inclusive”.

Z kolejnych wpisów dowiadywaliśmy się, że z założenia żołnierze mieli służyć w warunkach zbliżonych do wojennych, że sprawdzają siebie samych, testują wytrzymałość, zdolności psychofizyczne, odporność na stres, czy rozłąkę z rodziną.

Osoby znające kulisy operacji informują nas tymczasem, że niezależnie od planowanych przez dowództwo warunków i celów, chodzi o to, że całą operację postawiono na głowie – zamiast pozwolić działać planistom i logistykom, jak mówią wojskowe procedury, najpierw wysłano na miejsce żołnierzy. Dlatego zabrakło tak podstawowych elementów, jak namioty, kontenery, pralnia czy kuchnia.

W tym samym czasie, w którym Dowództwo Generalne wysyłało agresywne tweety, dostawaliśmy od żołnierzy podziękowania, ponieważ na poziomie dowództwa „coś się ruszyło” i przynajmniej zapowiedziano im polepszenie sytuacji.

Najbardziej zaciekawiły nas jednak maile nie z białoruskiej granicy, a z głębi kraju. Z tych maili oraz późniejszej korespondencji wynika, że problemy z tak podstawowymi kwestiami, jak żołnierski prowiant nie dotyczą jedynie zgrupowań rozlokowanych przy granicy.

„Siatka niespodzianka” na dwa dni szkolenia

Autor tego maila nie pisał do nas ze wschodnich rubieży Polski, ale z warszawskiej dzielnicy Rembertów, gdzie ma swoją siedzibę 18 Stołeczna Brygada Obrony Terytorialnej (18SBOT), którą dowodzi płk Marek Pietrzak, do niedawna rzecznik Wojsk Obrony Terytorialnej. Autor pisze, że wyraża w swoim mailu odczucia większej grupy żołnierzy w 18SBOT.

Przedstawiamy treść dwóch maili tego żołnierza, wraz z odpowiedziami Wojsk Obrony Terytorialnej na pojawiające się w nim informacje.

„Chciałbym bardzo podziękować za Państwa artykuł o panujących warunkach służby żołnierzy na granicy. Dzięki niemu na najbliższym szkoleniu rotacyjnym otrzymamy ciepłe posiłki pierwszy raz od 4 miesięcy.

Jestem żołnierzem stołecznej brygady WOT, która została dość pośpiesznie utworzona na Warszawskim Rembertowie [jest to 18 Stołeczna Brygada Obrony Terytorialnej – red.]. Zostało postawione kontenerowisko, prowizoryczne namioty pełniące rolę stołówki i namiotów wykładowych.

Łaźnie są oddalone o 150 m od kontenerów mieszkalnych i na przykład trzeba po kąpieli zasuwać w klapkach po śniegu. Ale to nie jest największy problem, ponieważ na szkoleniach rotacyjnych (sobota/niedziela – raz w miesiącu) jednostka najczęściej puszcza żołnierzy w sobotę do domu, bo nie jest w stanie nawet całego stanu jednej kompanii przenocować przez jedną noc.

Jednak największym dla mnie problemem jest aprowizacja. Do chwili ukazania się Państwa artykułu otrzymywaliśmy „siatki niespodzianki” na dwa dni szkolenia, w których podobno jest prowiant na pełne wyżywienie składające się z trzech posiłków. W siatce najczęściej malutki dżemik, dwie konserwy mięsne, konserwa rybna (często niejadalna), malutki miodzik, tabliczka czekolady i jabłko. Do tego Bochenek chleba na osobę lub jeden na dwóch. Z tego rogu obfitości trzeba przygotować sobie posiłek na ziemi bez jasno określonego czasu na przerwę.

Żeby nie było, że jestem człowiekiem marudnym, ćwiczymy elementy taktyki zielonej, gdzie takie zachowania są również elementem szkolenia wpisanym w bytowanie w lesie, prowadzenie działań bojowych. Ale w momencie, kiedy odbywamy zwykłą służbę na jednostce, jest to oznaka olewania naszych potrzeb bądź, po prostu braku w organizacji.

Na poprzedniej rotacji czas na zjedzenie mieli jedynie żołnierze, którzy na przykład posiadają swoje prywatne kamizelki taktyczne, gdyż oni nie stali w kolejce do wydawania sprzętu i nie musieli potem tego sprzętu klarować (regulować, poprawiać) pod siebie.

W najbliższy weekend odbywamy bardzo podobne szkolenie do tego sprzed miesiąca, ale najwidoczniej po Państwa artykule, w plan dnia wpleciono ciepły posiłek. Szkoda, że po medialnej burzy”.

Kiedy pytamy rzecznika Wojsk Obrony Terytorialnej mjr. Witolda Surę o kwestię jedzenia, jego odpowiedź diametralnie odbiega od żołnierskiej relacji: „W trakcie szkoleń rotacyjnych żołnierze otrzymują ciepłe posiłki. Warto podkreślić, że zgodnie z przepisami o działalności służby żywnościowej żołnierze podczas szkolenia otrzymują bezpłatne wyżywienia (śniadanie, obiad i kolacja) w formie: 1. posiłków przygotowanych w stołówkach wojskowych, 2. suchego prowiantu, 3. napoju, 4. posiłków przygotowanych na zlecenie. Sposób żywienia pododdziałów jest uwarunkowany organizacją szkolenia i dostępnością odpowiedniej infrastruktury. O sposobie żywienia decyduje dowódca pododdziału” – pisze w mailu do nas.

Rzecznik WOT odniósł się także do informacji żołnierza o tym, że jednostka nie jest w stanie przenocować przez jedną noc stanu jednej kompanii: „Na obecnym etapie szkolenia w systemie rotacyjnym nie ma potrzeby kwaterowania zwartych pododdziałów. Żołnierze mogą oczywiście korzystać z zakwaterowania na terenie jednostki, ale w praktyce korzystają z tego pojedynczy żołnierze” – czytamy w mailu.

Nie jedziesz na „pasek” – nie będzie szkoleń

W kolejnym mailu żołnierz odniósł się do kwestii nakłaniania żołnierzy do pełnienia służby na granicy z Białorusią.

„Od momentu, kiedy moja jednostka (18SBOT) otrzymała zadanie bojowe wsparcia straży granicznej, zapanowała istna nagonka na pełnienie tam służby. Zachęty, obietnice często rzucane były bez sensu, na przykład zapowiedziano nam, że jeśli ktoś posłuży turę na granicy, to będzie zwolniony z listopadowego dwutygodniowego szkolenia zintegrowanego (tzw. poligonu). Po dwóch tygodniach okazało się, że obietnica jest istnym żartem, ponieważ całe szkolenie zintegrowane było już wówczas odwołane. Czyli obiecywano nam zwolnienie z czegoś, co i tak nie miało się odbyć” – pisze żołnierz 18SBOT.

„Odnosząc się do pytania dotyczącego zwolnienia z 2-tygodniowego szkolenia zintegrowanego (tzw. poligonu) w zamian za służbę na granicy z Białorusią informuję, że w listopadzie zeszłego roku 18 SBOT nie planowała realizacji szkolenia zintegrowanego” – odnosi się do sprawy szkolenia rzecznik mjr Sura.

Z maila żołnierza 18SBOT: „Przy kompletowaniu którejś ze zmian kontyngentu okazało się, że brakuje żołnierzy-ochotników. Wtedy zaczęło się tłumaczenie: „macie patriotyczny obowiązek, składaliście przysięgę”. Proszę mnie dobrze zrozumieć, każdy z nas jest ochotnikiem i liczymy się z tym, że w każdym momencie zostaniemy wezwani (stawiennictwo natychmiastowe) do spełnienia tej przysięgi. A takie wezwanie jest też dla nas korzystne głównie ze względu na pracę zawodową na co dzień. Pracodawca zostaje wtedy powiadomiony przez jednostkę o powołaniu żołnierza, ale sytuacja, w której każą nam się zgłaszać na ochotnikajest dość dziwna i to do nas wtedy należy wytłumaczenie się przed pracodawcą z nieobecności w pracy”.

Do naszego pytania o sytuację żołnierzy wobec pracodawców, mjr Sura odniósł się jednym zdaniem: „informuję, że żołnierze WOT kierowani są do służby na granicy za ich zgodą lub na ich wniosek”.

Dalej z maila żołnierza 18SBOT: „Jak Pan zapewne wie z licznych broszur WOT, formacja daje możliwość rozwijania się i brania udziału w licznych kursach doszkalających i to dość ciekawych, nie ukrywam – bardzo atrakcyjnych. I tu dochodzimy do sedna szantażu: dowódca naszego batalionu podjął decyzję, że na dodatkowe szkolenia będą mogli zgłaszać się jedynie żołnierze, którzy odbyli służbę na pasku [w wojskowym żargonie pasek to strefa przy granicy z Białorusią – red.]. Reszta ma obejść się ze smakiem. Czyli żołnierze, którzy nie są w żaden sposób ambitni i nie interesuje ich nic ponad służbę raz w miesiącu, będą mogli bez obaw nie zgłaszać się na granicę i nadal nic nie robić.

Natomiast żołnierz ambitny musi się zgłosić na ochotnika, żeby go coś ciekawego nie ominęło. A trzeba dodać, że w ogromie pikników, defilad i różnych akcji promocyjnych bardzo często żołnierze zapisują się na dodatkowe szkolenia, żeby w ogóle się czegoś nauczyć”.

Komentarz rzecznika WOT: „Służba na granicy nie jest przepustką do innych szkoleń i rozwoju zawodowego żołnierzy. W opinii dowództwa brygady służba na granicy jako forma wykonywania zadania bojowego stanowi niewątpliwie bezcenną wartość w ujęciu szkoleniowym, współdziałania, integracji pododdziału, przywództwa i wielu innych kompetencji, ale nie decyduje o pierwszeństwie w odbywaniu szkoleń”.

Dobrowolni bez dodatków

Powyższe maile oddają ogólny nastrój informacji, które napływają do nas po artykule „Polskie bieda-wojsko na granicy z Białorusią”. Dodatkowym wątkiem jest sytuacja żołnierzy Dobrowolnej Zasadniczej Służby Wojskowej (DZSW). To nowy, utworzony w kwietniu 2022 r. rodzaj służby dla osób, które nigdy wcześniej nie były w wojsku.

DZSW miało być dla ministra obrony Mariusza Błaszczaka kolejnym sposobem na pozyskiwanie żołnierzy do zapowiadanej przez niego 300-tysięcznej armii. Z początku ci żołnierze byli „dopieszczani” przez MON. Otrzymywali najlepszy sprzęt i dogodne warunki pracy. Teraz jednak nie jest już tak różowo.

Mail od żołnierza z DZSW: „Większość z nas również jest wysyłana do obrony granic, ale my jesteśmy w jeszcze gorszej sytuacji niż żołnierze zawodowi, bo nie dość, że również przebywamy w trudnych warunkach, to nie mamy żadnych dodatków za obronę granicy w przeciwieństwie do żołnierzy zawodowych – oni dostają chociaż 180 zł za każdą dobę na granicy.

My nie dostajemy nic i podczas pobytu na granicy wydajemy dużą część naszego wynagrodzenia, by zjeść coś normalnego, pójść do pralni i na inne podstawowe potrzeby. Myślę, że ta informacja też powinna być zawarta w artykule, to może w końcu żołnierze dobrowolni przestaliby jeździć za darmo i również otrzymali dodatki tak, jak żołnierze zawodowi i żołnierze WOT”.

Kiedy pytamy Ministerstwo Obrony Narodowej o diety dla żołnierzy DZSW za służbę na granicy z Białorusią, to jednak odpowiada, że żołnierze ci otrzymują je. „Bezpośrednio w rejonie prowadzonej działalności szkoleniowej przyznano dietę w wysokości 400% stawki diety za każdą pełną dobę wykonywania tych zadań. Dzienna stawka diety wynosi obecnie 45 zł, zatem nastąpi zwiększenie z kwoty 67,50 zł (150% stawki diety) do 180 zł za każdy dzień wykonywania zadań”.

Jednak żołnierze z DZSW, którzy do nas piszą, nic nie wiedzą o dodatkowych pieniądzach: „Jeszcze nie słyszałem od nikogo z dobrowolnej, że dostał dodatkowe pieniądze za obronę granic” – pisze jeden z nich. — „Wielu z nas nie chce jeździć na granicę, bo zamiast zarobić, tracimy tu pieniądze, bo nie mamy dodatków za wyjazdy, jak żołnierze zawodowi, a jak ktoś weźmie L4, by nie jechać na granicę, to straszą te osoby, że nie dostaną etatu jako żołnierze zawodowi. Jesteśmy szantażowani, dla nich jest to opłacalne, bo mają darmową obronę granic, a gdyby wysyłali tylko żołnierzy zawodowych, kosztowałoby ich to o wiele więcej” – czytamy w mailu od żołnierza.

Źródło: onet.pl

Więcej postów