Program „Lokalna półka” znacząco uszczupli portfele Polaków – przekonują eksperci. I to nie jest jedyny zarzut. Wbrew założeniom, które mówią o umocnieniu pozycji rolników na rynku, producenci mogą wiele stracić. – Będą bezradni w starciu z gigantami spożywczymi – słyszymy.
Program „Lokalna półka” to jedna z propozycji wyborczych Prawa i Sprawiedliwości. Celem ma być nałożenie na sieci handlowe obowiązku zaopatrywania się w owoce, warzywa, nabiał, mięso i pieczywo pochodzące w 2/3 od lokalnych dostawców.
„Lokalna półka”. PiS chce rozwiązać nieistniejący problem?
W zamyśle oferta ma wzmocnić pozycję dotychczas mniejszych producentów, skrócić drogę produktów od pola do stołu i poszerzyć dostęp do wyrobów wyższej jakości. Szkopuł w tym, że coraz więcej dyskontów decyduje się już na podobny krok. Czy zatem PiS bierze się za rozwiązanie problemu, którego nie ma?
My już mamy lokalne produkty, na półkach jest ich bardzo dużo. Współpracujemy z kooperatywami, ze spółdzielniami, np. z Sadami Grójeckimi. To są dostawcy, którzy zrzeszają małych producentów i oni dostarczają produkty do sklepów w całej Polsce. Ogłoszony przez PiS pomysł uderza w zasady wolnego rynku. Nie wiemy, jak to ma być docelowo rozwiązane. Na razie wiadomo niewiele – wskazuje w rozmowie z money.pl prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji (POHiD) Renata Juszkiewicz.
Wdrożenie programu nie pozostałoby bez wpływu na ceny. – Dzięki skali biznesu możemy zaoferować klientom konkurencyjne ceny, co jest niezwykle istotne w dobie wysokiej inflacji. W przypadku małych dostaw, realizowanych we współpracy z lokalnymi dostawcami, cena kształtuje się już inaczej niż przy dużym wolumenie i z całą pewnością te produkty będą droższe – podkreśla Juszkiewicz.
Cios w portfele konsumentów
W odpowiedzi na pytanie, o jak dużym wzroście mowa, ekspertka zwraca uwagę na brak konkretów w przedstawionym projekcie. – Trudno to przewidzieć. Trzeba brać pod uwagę dobro konsumenta, a obecnie konsumenci są skoncentrowani na poszukiwaniu najlepszych okazji cenowych – podsumowuje prezes POHiD.
– PiS strzelił kulą w płot – słyszymy od rolników. Wiesław Gryn ze Stowarzyszenia „Oszukana Wieś” mówi o „szczytnym, lecz niewykonalnym” planie. – Supermarkety zrobią z tym małym rolnikiem, co zechcą. Producenta nie stać na chodzenie po sądach. To, co ogłosili rządzący, to kolejny martwy, populistyczny pomysł. To się nie przełoży na poprawę sytuacji rolnictwa – uważa aktywista i dostrzega pewne zagrożenie.
– Teraz co? Trzeba zlikwidować małe spożywczaki i wszystko przenieść do marketów? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że z właścicielem małego sklepu dostawca mógł negocjować, a z sieciami handlowymi nie ma na to szans – przekonuje Gryn.
W oczekiwaniu na konkrety
Projektowi PiS można zarzucić zbyt małą liczbę szczegółowych informacji, kluczowych dla funkcjonowania „Lokalnej półki”. Zauważają to wszyscy nasi rozmówcy. – Skąd te 2/3? Jak to ma być liczone? Dlaczego nie 70 czy 50 proc.? Czy to było poprzedzone jakimiś badaniami? – pyta prof. Andrzej Kowalski, wieloletni dyrektor Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej – Państwowego Instytutu Badawczego, były wiceminister rolnictwa.
Wątpliwości specjalistów budzą też kryteria dotyczące lokalności. – Czy tu chodzi o region, czy o kraj? Są np. regiony z nadwyżką produkcji mięsa oraz takie, w których występuje deficyt takiej produkcji. Może się zdarzyć, że dostawcy konkretnego produktu nie będzie w danym regionie. I co wtedy? – alarmuje prof. Kowalski.
Ponadto w projekcie nie ma mowy o ewentualnych karach dla operatorów sieci handlowych za niewywiązanie się z obowiązku. Propozycja w swoim zamyśle – jak słyszymy – zabije również konkurencję, z której korzyści czerpią klienci marketów. – Jak rozumiem, chodzi o to, żeby zahamować konkurencję z zewnątrz. Zamiast niej stworzy się jednak konkurencja między regionami w Polsce – podkreśla nasz rozmówca.
Konkurencja jest motorem rozwoju, ale chodzi o konkurencję na równych warunkach. Wszelkie jej zakłócania prowadzą do tego, że nie ma walki o obniżkę cen. Konsument szuka dobrego stosunku jakości do ceny, żeby za tą samą cenę kupić więcej. Jeśli ograniczymy konkurencję, to musi to spowodować bardzo wyraźny wzrost cen. Nie widzę tu plusów. Oprócz tego, jeżeli nie będzie konkurencji, to nie będzie nowoczesności, innowacji, impulsu do rozwoju, a klienci zostaną pozbawieni wyboru – mówi prof. Kowalski.
Powtórka sprzed lat
Wdrożenie projektu „Lokalna półka” to trzeci punkt programu wyborczego PiS. Ogłosił go były minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski. – Koniec z niskiej jakości warzywami i owocami, koniec z zyskiem za wszelką cenę. Najważniejsza musi być jakość żywności i zdrowie klientów. Zyskają rolnicy, więcej pieniędzy zostanie w ich kieszeniach. Zyskają klienci, bo będą mieli lepszy dostęp do świeżych i smacznych produktów, a ich pieniądze zostaną w najbliższej okolicy – powiedział w nagraniu opublikowanym w serwisie X.
– Na paragonach będzie można sprawdzić, z jakiego kraju pochodzi produkt. Dla konsumentów to bardzo ważna informacja. Zyskają także sieci handlowe, bo zdrowie i zadowolenie klientów jest przecież najważniejsze – dodał.
Co ciekawe, sam Aradnowski proponował podobne rozwiązanie w 2019 r. Postulował wówczas wprowadzenie przepisu obligującego sklepy do sprzedawania co najmniej 50 proc. towarów pochodzących z Polski.
Co więcej, przepis obligujący sieci handlowe do zaopatrzenia sklepów w żywność od lokalnych producentów, może być niezgody z prawem unijnym. Taki wniosek płynie z odpowiedzi resortu rolnictwa na interpelację poselską sprzed trzech lat, której treść przytoczył dziennikarz Wiadomości Handlowych Paweł Jachowski. „Hicior” – podsumował.
PiS codziennie prezentuje jeden punkt z listy wyborczych obietnic. W najbliższą sobotę na konwencji w Końskich partia rządząca zaprezentuje całość programu przed nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi.
Jak ustalił money.pl jedna z kolejnych obietnic ma być skierowana do kobiet. – Obietnica miliarda złotych rocznie na działalność gospodarczą, którą zakładają kobiety, będzie elementem naszego programu wyborczego, którą niebawem ogłosimy – powiedział nasz rozmówca z obozu rządzącego podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.
Po co nam warzywa od lokalnych producentów w hiper-marketach? Niech lokalni ,sprzedają te produkty w każdy dzień,od 7 rano do 15 nastej ,w wybranych lokalizacjach,bez opłat straganowych.Niech klienci decydują co im bardziej smakuje.Proste,ale obawiam się że złodzieje w krawatach nie udzielą zgody.
Tam gdzie przepis ,tam zgraja urzędasów,a uczciwych w tym gronie ,promil.