Jest 1 września, więc nauczyciele wychodzą na ulice. „Praca w szkole to nie zapis do partii”

Niezależny dziennik polityczny

Od szkół młodych nauczycieli odstraszają paski z niskimi wypłatami, przeładowane i anachroniczne podstawy programowe, papierologia i … minister Czarnek. O rozczarowaniach, ale i nadziejach rozmawiamy z nauczycielką i związkowczynią z Łodzi Pauliną Alagierską-Jeśman

„IDZIEMY na pikietę, bo mamy rekordowo wysoką inflację i rekordowo niskie pensje” – pisze Związek Nauczycielstwa Polskiego w zapowiedzi kolejnej manifestacji.

1 września o godzinie 12 nauczycielki i nauczyciele zbierają się pod gmachem Ministerstwa Edukacji i Nauki w Warszawie, by wyrazić swoje niezadowolenie.

Nie chodzi tylko o wynagrodzenia, pauperyzację zawodu i wakaty. ZNP przekonuje, że ma dość złych reform, przeładowanych podstaw programowych, a także centralistycznych zapędów ministra Przemysława Czarnka.

„Chcemy edukacji ukierunkowanej na kluczowe kompetencje, a nie szczegółowe wiadomości, edukacji opartej na autonomii i samodzielności szkół, edukacji równych szans” – deklarują związkowcy.

O powodach protestu, a także trudnych powrotach do szkół rozmawiamy z Pauliną Alagierską-Jeśman, nauczycielką z Klubu Młodego Nauczyciela ZNP. Pracuje w łódzkich szkołach podstawowych od 2009 roku – zajmowała się prowadzeniem świetlicy, edukacją wczesnoszkolną, a także nauką języka angielskiego.

Anton Ambroziak, OKO.press: To już chyba nowa tradycja. Nauczyciele nie zaczynają roku szkolnego od powitania uczniów, tylko protestu pod budynkiem Ministerstwa Edukacji i Nauki. Dlaczego?

Paulina Alagierska-Jeśman: W szkołach w całym kraju trwają rady pedagogiczne. Mamy przed sobą arkusze pracy, w których najlepiej widać, że nauczycieli brakuje. 31 sierpnia okazuje się, że ktoś, kto deklarował, że będzie pracował od 1 września, nie przychodzi. I w ten sposób zwalniają się kolejne etaty. A co my robimy?

Cieszymy się, bo mamy nadgodziny.

Tak, to jest dodatkowe obciążenie tygodnia pracy, dodatkowe godziny pracy z uczniem, ale też dodatkowa wypłata.

Bardzo szybko doszliśmy do podstawowej patologii, na której wisi dziś system oświaty w Polsce: nauczycielki kosztem ciężkiej pracy, dorabiają na wakatach, które zostawiają ich sfrustrowani koledzy i koleżanki.

System jest zły, ale każdy odczuwa go trochę inaczej. Wiele zależy od liczby nadgodzin, a także liczebności klas. W małej szkole dodatkowa grupa języka angielskiego będzie liczyć 15 uczniów. W dużych szkołach to mogą być 23-24 osoby.

W takich warunkach naprawdę trzeba się nagimnastykować, żeby przekazać wiedzę, zmotywować, zachęcić ucznia do pracy, wprowadzić jakąkolwiek indywidualizację.

No i kiedy przygotować się do zajęć?

Noc jest długa. Dla wielu z nas przygotowanie do zajęć zaczyna się po 22, kiedy ogarniemy resztę obowiązków administracyjnych. Czasem szkoła kradnie nam weekendy, choć tu widzę znaczną poprawę.

Sama zaczęłam rozumieć, że jeśli nie będę miała czasu dla rodziny, dla siebie, niedługo się wypalę. Kalendarz oczywiście nie jest z gumy, więc czasem w tygodniu siedzę po nocach, byle tylko mieć potem dwa dni przerwy. To stan daleki od ideału.

Ale ci z nas, którzy chcą zostać w zawodzie, wolą mieć więcej na pasku wypłat niż wolnych godzin.

Jakie triki stosują dyrektorzy, żeby zapełnić grafik?

Z roku na rok to coraz trudniejsze zadanie. Najczęściej dokładają maksymalną liczbę godzin nauczycielom, którzy już w szkole pracują. A jeśli to za mało, to wypożyczają kadrę z innych szkół.

W zasadzie trudno dziś znaleźć nauczyciela, który nie pracuje ponad etat. Albo takiego, który ma komfort pracy w jednej placówce. I to najlepiej pokazuje, jak duże są realne braki kadrowe w szkołach.

Jak długo taki system kompensacji – ciut lepsze płace za tytaniczną pracę – może się utrzymać?

Tak długo, jak do szkół będą przychodzić młodzi nauczyciele. Na razie się starzejemy i to bardzo szybko. Dziś młody nauczyciel w polskiej szkole to określenie ludzi bliżej 40-stki niż 30-stki. Wiele osób wykrusza się gdzieś po drodze, bo przeciążony organizm w końcu da znać o skrajnym zmęczeniu, wypaleniu.

Największym kosztem jest jakość naszej pracy, a więc jakość całej edukacji. Na kulturze „tyrki” tracą dzieci.

Myślę, że uzdrowienie systemu powinno zacząć się od zwiększenia wynagrodzeń. Dla młodego nauczyciela wypłata, którą otrzymuje 1 września jest rozczarowaniem. To 90 zł więcej niż pensja minimalna.

I zdarza się, że po pierwszym przelewie nauczyciel rezygnuje z pracy?

Tak, osobiście spotkałam się sytuacją, w której fajny, młody nauczyciel, zdecydował się zostać, ale tylko do końca roku kalendarzowego. Nie dlatego że zabrakło mu pasji, tylko nie był w stanie utrzymać się z tak niskiej pensji.

Młodzi ludzie chcą się usamodzielnić, chcą mieć możliwość wyprowadzki od rodziców. Jak, skoro mieszkania na wynajem są tak drogie? A kupno własnego jest fikcją – z takimi zarobkami zaciągnięcie kredytu mieszkaniowego jest po prostu niemożliwe.

Co jeszcze odpycha młode nauczycielki i młodych nauczycieli od szkół?

Papierologia. Nauczyciele są przerażeni, gdy na pierwszych radach pedagogicznych dowiadują się, ile obowiązków administracyjnych na nas ciąży.

Problemem są też przepełnione klasy, które uniemożliwiają nam indywidualną pracę z dziećmi. Ograniczają nas również podstawy programowe.

Na zajęciach z języka angielskiego wolałabym kłaść nacisk na komunikację, rozmowę, ale podstawa programowa zamyka mi tę możliwość. Sposób nauczania lansowany przez ministerstwo jest schematyczny, a dla uczniów często odpychający.

A polityka w szkołach?

Nie podobają nam się zapędy ministra Czarnka. On zresztą chyba nie rozumie, że dzieci dziś są inne niż nawet 10 lat temu, gdy zaczynałam pracę w zawodzie. Są otwarci, ciekawi świata, mają szeroki dostęp do informacji. Rozwijają tolerancję i akceptację, choć pewnie i tu przydałoby im się trochę wsparcia. Dlaczego szkoła ma być miejscem, w którym zamyka się myślenie?

Nauczycielki i nauczyciele woleliby, żeby to była przestrzeń dyskusji, miejsce wyrobienia opinii, znalezienia „siebie”, a nie siłowe wciskanie przekazów do głów. Praca w szkole to nie zapis do partii.

Co ma przynieść kolejna pikieta? Minister Czarnek nie tylko ignoruje ZNP, ale też publicznie was oskarża o to, że działacie w interesie opozycji, a nie grupy zawodowej.

Mamy dwie możliwości: siedzieć cicho i przyjmować wszystko, co nam dane, albo pokazać nasze niezadowolenie, złość, frustrację.

Fakt, nie mamy fajnego partnera do rozmów. Ale może usłyszy nas ktoś inny? Szczególnie, że zbliżają się wybory.

Chcielibyśmy, żeby wybrzmiało, że inwestycje w edukację są najważniejsze. Młode pokolenie, kształtowane przez dowartościowaną, profesjonalną kadrę, to przepis na sukces dla całego społeczeństwa. Chodzi zarówno o przyszłość pracy, stabilność systemu emerytalnego, jak i kulturę, czy stan życia publicznego.

Dlatego nasza pikieta nie jest tylko o frustracji, wciąż mamy nadzieję, że szkołę da się naprawić.

Żródło: oko.press

Więcej postów