Całkiem realna perspektywa utraty władzy sprawia, że PiS-owi układanie list wyborczych idzie w tym roku wyjątkowo opornie. Rośnie rola biurka Jarosława Kaczyńskiego
W DRUGIEJ połowie sierpnia kampania wyborcza PiS zaczęła się tak naprawdę po raz trzeci. Najpierw, jeszcze u progu lata, było fiasko strategii wyborczej opartej na przypominaniu o transferach socjalnych i podwyżce świadczenia 500 plus.
Potem partia rządząca postawiła na bezpieczeństwo w jego militarnym sensie – ale i ten główny motyw kampanii trzeba było odłożyć na bok.
Okazało się bowiem, że polska armia zdecydowanie nie nadąża za mocarstwowymi ambicjami rządzących i zamiast okazywać swą potęgę, cały czas coś przegapia, coś się jej gubi lub znika, niezależnie od tego, czy jest to rosyjski pocisk manewrujący, czy też zapalnik do własnej niekierowanej rakiety.
Trzeci już pomysł PiS na nadchodzące wybory jest prosty jak budowa cepa i stary jak rywalizacja tej partii z Platformą. To strategia skrajnej polaryzacji – oparta na frontalnym ataku na Donalda Tuska i jego ugrupowanie i podparta pomysłem Jarosława Kaczyńskiego na referendum mające „cementować dokonania” rządu PiS.
Kampania PiS. Obrona przez atak
Ta formuła kampanii jest podszyta przeczuciem przegranej w wyborach i nastawiona przede wszystkim na przekonywanie już przekonanych. Ma służyć nie próbom poszerzania wyborczej bazy Prawa i Sprawiedliwości, lecz maksymalnej mobilizacji dotychczasowego elektoratu tej partii.
W ostatni weekend w miastach i przy drogach pojawiły się billboardy ze zdjęciami Tuska i podpisami „zepsuł wszystko”, „uciekł”, „zrobi to znowu” i „nie zasługuje na kolejną szansę”.
Grafika wygląda tak, że PiS równie dobrze mógłby domalować nad głową Tuska jeszcze rogi. To, czemu ma to dokładnie służyć, jest całkowicie czytelne: nie chodzi o osłabienie Platformy, czy opozycji, tylko o przypomnienie elektoratowi PiS-u o stawce nadchodzących wyborów i wezwanie go do stawienia się przy urnach.
Równolegle politycy Prawa i Sprawiedliwości reklamują w mediach i mediach społecznościowych swoje wyborcze referendum jako plebiscyt na rzecz utrzymania państwa PiS, niezależnie od wyniku wyborów.
To nic, że pytania dotyczą czterech spraw od sasa do lasa i nawet nie dotykają obszaru ustrojowej i instytucjonalnej dewastacji państwa prawa za rządów PiS-u. Ważne, że są to sprawy rozpalające emocje elektoratu Prawa i Sprawiedliwości.
PiS wybrał je zresztą po swoistym castingu przeprowadzonym w formie badań fokusowych zleconych jednej z sondażowni.
Zbadano łącznie kilkanaście potencjalnych pytań, siedem lub osiem trafiło do kolejnego etapu, ostatecznie wybrano wiadome cztery. Kluczem tego „castingu” były właśnie emocje.
Chodziło o to, by referendum dotyczyło kwestii, co do których elektorat prawicy będzie czuł najsilniejszą potrzebę, by stanąć w obronie swych wartości.
Kampania brutalna, reaktywna i defetystyczna
W tym kontekście ogłoszone przez PiS w ostatni piątek (18 sierpnia) oficjalne hasło kampanii – „Bezpieczna przyszłość Polaków” – tylko po części brzmi jak fantom porzuconych już przez PiS strategii wyborczych, odnoszących się do bezpieczeństwa militarnego i materialnego.
Jeśli przeczytamy ten slogan bardzo dosłownie, ma on też inny sens – PiS chce oferować swym wyborcom przyszłość „bezpieczną” od Donalda Tuska i rządów opozycji i zarazem „bezpieczną”… mimo Donalda Tuska i rządów opozycji.
Tym samym kampania Prawa i Sprawiedliwości będzie uszyta z samych sprzeczności. Będzie jednocześnie skrajnie brutalna, reaktywna i jawnie defetystyczna.
- Skrajnie brutalna – bo antytuskowa personalizacja będzie skutkowała nieskończoną ilością ataków zohydzających i dehumanizujących zarówno lidera Platformy, jak i jej działaczy i wyborców.
- Reaktywna – bo sama ta personalizacja jest odpowiedzią na imponującą nawet najbardziej zatwardziałym przeciwnikom szefa PO wiecową sprawność i skuteczność Tuska.
- Ale też jawnie defetystyczna – bo przecież oparta nie na obietnicy kolejnego zwycięstwa PiS w wyborach, lecz na widmie bolesnej przegranej.
Żródło: oko.press