Od stycznia do maja do Polski wpłynęło 10,5 mln ton węgla z zagranicy — wynika z najnowszych, wstępnych danych Eurostatu. To oznacza, że import tego surowca do naszego kraju znów idzie na rekord i może przewyższyć 2022 r., kiedy sprowadziliśmy aż 20,2 mln ton czarnego paliwa. Wszystko dzieje się w momencie, gdy sprzedaż węgla z polskich kopalń szoruje po dnie.
- Choć kryzys surowcowy jest już za nami, węgiel do Polski wciąż wpływa szerokim strumieniem z takich krajów jak Kolumbia, Kazachstan czy RPA
- Najnowsze dane Eurostatu pokazują, że tylko do maja import sięgnął 10,5 mln ton, a to już połowa tego, co mieliśmy w całym rekordowym 2022 r.
- Tymczasem polskie kopalnie mają ogromny problem ze sprzedażą swojego surowca, bo energetyka ma pełne magazyny
- — Teraz „dławimy się” tym, co leży na zwałowiskach, a nad wywołanym chaosem nikt już chyba nie panuje — zauważa Bogusław Hutek, szef górniczej „Solidarności”
Górnicy od tygodni alarmują, że zainteresowanie rodzimym węglem gwałtownie spada. To efekt tego, że elektrownie zasypane są węglem, który w ubiegłym roku — po wprowadzeniu embarga na rosyjski surowiec — płynął do nas szerokim strumieniem z całego świata.
Okazuje się, że w tym roku tempo napływu czarnego paliwa utrzymuje się na wysokim poziomie. Według najnowszych, wstępnych danych Eurostatu od stycznia do maja tego roku wpłynęło do nas już 10,5 mln ton węgla z zagranicy. Najwięcej sprowadziliśmy w miesiącach zimowych — maksymalnie niemal 2,9 mln ton w styczniu.
Jednak także statystyki za kwiecień i maj pokazują, że import utrzymuje się na wysokim poziomie, sięgającym 1,2-1,5 mln ton miesięcznie. Takie tempo oznacza, że ten rok może być taki sam, albo nawet jeszcze lepszy od 2022 r. pod względem ilości sprowadzonego węgla z zagranicy.
Sprawdziliśmy, z jakimi krajami najchętniej handlujemy tym surowcem. W poprzednich latach była to przede wszystkim Rosja, ale w 2022 r. najpierw Polska, a następnie cała UE wprowadziła embargo na paliwo z tego kierunku w reakcji na agresję Rosji na Ukrainę. W efekcie polskie firmy musiały poszukać innych źródeł dostaw. Do maja tego roku najwięcej węgla sprowadziliśmy z Kolumbii (nieco ponad 3 mln ton), Kazachstanu (niecałe 2 mln ton), RPA (ponad 1 mln ton) i Indonezji (1 mln ton).
Zakupem węgla w ubiegłym roku zajmowały się głównie spółki Skarbu Państwa — PGE Paliwa i Węglokoks — i to na wyraźne polecenie rządu. Konieczne było pilne sprowadzenie surowca statkami przede wszystkim dla gospodarstw domowych i ciepłowni, bo to one w głównej mierze korzystały z rosyjskiego opału. Problem w tym, że z każdego transportu zaledwie 30-40 proc. to był surowiec nadający się do spalania w domowych piecach. Reszta to miały dla energetyki, które obecnie zalegają na składowiskach.
W efekcie na placach magazynowych znajduje się już ponad 10 mln ton paliwa. Z tego aż 7,6 mln ton gromadzi energetyka, która też kolejne 0,7 mln ton trzyma na zwałowiskach przy kopalniach. Natomiast spółki górnicze raportują, że składują 2,5 mln ton niesprzedanego węgla.
Zapytaliśmy PGE i Węglokoks czy nadal zajmują się importem węgla. Pytania w tej sprawie wysłaliśmy też do Ministerstwa Aktywów Państwowych. Czekamy na odpowiedzi.
Choć węgla na rynku mamy dziś pod dostatkiem, to nie wiadomo, jak będzie wyglądała sytuacja z dostępnością opału dla gospodarstw domowych w kolejnym sezonie grzewczym. Wiele zależy tu od polskich kopalń — w jakim stopniu przygotowały się przez ostatni rok na zwiększenie produkcji surowca potrzebnego właśnie dla tej grupy odbiorców.
Rosną zapasy, spada sprzedaż węgla
Wzmożony import węgla odbywa się w momencie, gdy polskie kopalnie mają problem z ulokowaniem swojego surowca na rynku. Ostatnie dane Agencji Rozwoju Przemysłu pokazują, że w maju sprzedaż rodzimego surowca sięgnęła zaledwie 3,32 mln ton. To najgorszy wynik w historii pomiarów prowadzonych przez ARP. Gorszy nawet niż w pandemicznym maju 2020 r. (3,46 mln ton), kiedy większość kopalń była zamknięta z uwagi na falę zachorowań wśród górników. Dramatycznie niski poziom kopalnie zanotowały także w kwietniu tego roku (3,34 mln ton).
To powoduje, że kopalnie muszą ciąć plany produkcyjne. Na taki krok zdecydował się nawet najefektywniejszy zakład wydobywczy w Polsce — działająca na Lubelszczyźnie Bogdanka z grupy Enea. Pod koniec lipca Bogdanka poinformowała, że główny odbiorca jej surowca, czyli Enea, zmniejszyła zamówienia o nieco ponad 1 mln ton w stosunku do ilości wynikających z obowiązujących umów.
Górnicy nie odpuszczą
Sytuacją zbulwersowane są górnicze związki zawodowe, które mają żal przede wszystkim do premiera Mateusza Morawieckiego. Już w czerwcu wystosowali do niego list z żądaniem pilnego spotkania w sprawie problemów z odbiorem węgla z kopalń przez energetykę. Na spotkanie jednak zamiast premiera na Śląsk udał się odpowiedzialny za górnictwo wiceminister aktywów państwowych Marek Wesoły.
— Powtarza nam się 2019 r. czy nawet 2015 — przypominam, że mieliśmy wtedy na Śląsku wielkie protesty społeczne. Jeśli pan premier nie zareaguje i nie wstrzyma importu węgla realizowanego przez państwowe spółki, zaprosimy go na górniczy „piknik”, tylko że wtedy już spokojnie nie będzie. Tutaj potrzebne są natychmiastowe decyzje i może je podjąć wyłącznie szef rządu — apeluje Bogusław Hutek, przewodniczący górniczej „Solidarności”, w swoim stanowisku przedstawionym na oficjalnej stronie internetowej tej organizacji.
Podkreśla, że to premier podejmował decyzję o imporcie węgla i jednocześnie zakazał spółkom węglowym eksportu surowca. — Teraz „dławimy się” tym, co leży na zwałowiskach, a nad wywołanym chaosem nikt już chyba nie panuje — ocenia Hutek.
Żródło: businessinsider.com.pl