Wiecie Państwo, co jest najważniejszą rzeczą w demokracji? Nie, nie wybory. Wiedza. Wiedza m.in. o tym, na co politycy wydają nasze wspólne pieniądze. Tymczasem, o finansowaniu z publicznej kasy pikników wyborczych, które nie są piknikami wyborczymi, dowiemy się dopiero, kiedy wszyscy o nich zapomną.
Był kiedyś taki znany brytyjski filozof i polityk. Nazwany został jednym z ojców empiryzmu. Legenda głosi, że tak bardzo lubił empirię, że po długim doświadczaniu właściwości śniegu w zimie, nie przewidział, że może się przeziębić i zmarł. Nazywał się Francis Bacon. Pisał on swojego czasu, że „wiedza to potęga”.
I to prawda. Wiedza to olbrzymia potęga. Na przykład wiedza o tym, skąd wziąć pieniądze to wręcz gargantuiczna potęga. Pomaga ona partiom utrzymywać się przy władzy przez długie lata. A gdy jeszcze tę wiedzę zachowamy dla siebie i nie będziemy się nią chwalić przed suwerenem? Można wtedy ubrać to w dowolnie moralizatorski monolog o wspaniałym zarządzaniu i skuteczności. Każdy z nas jest zadowolony.
Problem zaczyna się wtedy, kiedy finansowy proces robienia kiełbasy wyborczej staje się jawny i zaczynają pojawiać się niewygodne pytania. Bo wiedza to potęga. A wiedza społeczeństwa to jeszcze bardziej niszczycielska siła. Jest ona zdolna zdmuchnąć z firmamentu niejednego polityka. Być może dlatego PiS ją tak skrzętnie reglamentuje.
Wiatraczki, misie i wata cukrowa
Przykładów z ostatnich dni jest sporo. Oto PiS za publiczne, czyli nasze pieniądze urządza sobie kampanię wyborczą, która według władzy żadną kampanią nie jest. Chodzi oczywiście o pikniki rodzinne 800 plus. Nic to, że pojawiają się tam ministrowie PiS-u i uderzają w opozycję. Nic to, że spółki państwowe rozdają tam darmową watę cukrową dzieciom, a politycy dorosłym kiełbasę wyborczą. Podwyżkę świadczenia o 300 zł trzeba tłumaczyć ludziom na tyle solennie, żeby wbiła im się do głowy i utknęła w niej przynajmniej do połowy października.
I tylko ktoś małostkowy, cyniczny i o złej woli może chcieć zadać pytanie, a ile nas to wszystko kosztuje? Jeśli Cię to interesuje, Drogi Czytelniku, mam złą wiadomość. Nie wiemy i się szybko nie dowiemy. Rząd odpowiada w „Rzeczpospolitej”, że kwoty będzie mógł podać, kiedy całą niewyborczą akcję zakończy niecałe dwa miesiące przed wyborami, czyli po końcu sierpnia.
A wtedy będziemy wchodzić w najgorętszy kampanijny okres i nikt nie będzie pamiętał o piknikach, a nawet jak kwoty padną, zostaną kilka godzin później przykryte stosem innych tematów. Wiedza to potęga, a jej brak to dla rządzących duży komfort.
Pieniądze z Korei
Ale to nie wszystko. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że Polska wystąpiła o drugą pożyczkę do rządu Korei Południowej na zbrojenia na kwotę ponad 60 mld zł. Dowiedzieliśmy się o niej z przecieków w koreańskiej prasie. O pierwszej takiej pożyczce z kolei usłyszeliśmy dzięki interpelacji poselskiej. Również z południowokoreańskiego parlamentu. Polskie władze na ten temat milczą. I rozumiem, że nie mogą zdradzać szczegółów. Ale informacje o już blisko 100 mld zł pożyczek, które przypadkiem docierają do polskiego obywatela, trzeba uznać za coś niepokojącego.
Szczególnie że Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, który dogląda Bank Gospodarstwa Krajowego i który ma stanowić wehikuł do operacji zakupowych ministra Błaszczaka, jest niezwykle ciekawym tworem. Pan Błaszczak ma w nim kartę kredytową z limitem znanym tylko jemu i pewnie jeszcze kilku osobom w państwie. Ani parlament, ani nikt inny nie ma wglądu w plan wydatkowy tego funduszu. Nie wiadomo, jak bardzo i kiedy ma się zadłużyć. Wie to tylko rząd.
Czy w dziesiątkach miliardów złotych można się pogubić i w natłoku wydatków „zagubić” np. paręset tysięcy złotych? No może. Ale kto by tu mówił o niegospodarności, kolesiostwie, czy korupcjogennych procesach kiedy wiemy, że pieczę nad tymi pieniędzmi sprawują politycy prawicy. Czyści i niewinni w swojej istocie jak technologie sponsorowane przez NCBR (i żeby była jasność, tyczy się to wszystkich polityków).
Pieniądze na wszystko pod osłoną cienia
Jeszcze jedno. Skoro mówimy już o funduszach w Banku Gospodarstwa Krajowego (BGK), nie sposób nie wspomnieć o ulubionym rządowym funduszu na wydatki wszelakie, czyli Przeciwdziałania COVID-19. Jego plan się zmienia kilkanaście razy w ciągu roku i również nikt nic o nim nie wie poza samą administracją publiczną, ale i ona może robić wielkie oczy na niektóre zmiany, bo np. minister finansów nie ma pojęcia, jak te pieniądze są wydawane.
Musisz Drogi Czytelniku wiedzieć, że w money.pl zajmujemy się tym tematem od wielu lat i bynajmniej nie chodzi o naszą dziennikarską miłość do funduszy celowych tworzonych przez władzę. Ta sprawa dotyka samego sedna naszego zawodu. Powodu, dla którego ludzkość w ogóle wymyśliła taką profesję – transparentności życia publicznego. Nie chcę popadać w patos, ale w zasadzie o to toczy się cały czas gra – o wiedzę, z jakimi politykami i jakimi działaniami jako społeczeństwo mamy do czynienia.
I tak, ta władza stworzyła wspaniałą architekturę finansową na swój własny użytek. Ministerstwa, jak przeciętny Kowalski, mają swoje konta bankowe. Kiedy chcą na coś wydać pieniądze, muszą je najpierw „wklepać” w system, który nazywa się Trezor. To system budżetowy dla polskiej administracji państwowej. Minister Finansów dzięki temu ma oko i podgląd na wszystkie konta bankowe ministerstw. Wie na co wydają kasę, potrafi też przesunąć środki z jednego resortu do drugiego, by zarządzać ich płynnością.
Fundusz Przeciwdziałania COVID-19 i Fundusz Zbrojeniowy są poza Trezorem, poza ustawą budżetową, poza parlamentem. Nikt nie ma kontroli nad wydatkowaniem tych pieniędzy. A idą one w dziesiątki miliardów złotych. Gdy więc słyszą Państwo argumenty władzy, że przecież dług państwa jest na średnim poziomie UE i nic złego się nie dzieje, to absolutnie nie w tym rzecz. Czym innym jest zwiększanie zadłużenia, a czym innym stworzenie osobnego systemu finansowania poszczególnych ministerstw poza naszą kontrolą.
Zresztą sam słyszałem osobę z BGK, która mówiąc o funduszach pozabudżetowych wspominała, że „wszystkim już się to ulewa” i najchętniej wróciliby do stanu poprzedniego.
„Kwiatki” w funduszu BGK
Dopiero ostatnio dowiedzieliśmy się z Najwyższej Izby Kontroli, że coś niedobrego dzieje się ze środkami wydawanymi z funduszu covidowego. NIK sprawdzał je pierwszy raz. Brakuje dokumentacji, pieniądze są rozdawane swoim. W sierpniu ma zostać opublikowany pełny raport na ten temat. Plotka głosi, że będzie tam sporo „kwiatków”, jak to, że urzędnicy mieli tylko kilka sekund na sprawdzenie jednego wniosku z dofinansowania dla samorządów, a klucz wyboru był niezwykle „ciekawy”.
I oczywiście można przez działanie szefa NIK-u, zarzucać całej instytucji politykowanie. Dla władzy jest to wygodny argument. Ale czym inny jest polityczne zaangażowanie prezesa (swoją drogą fatalne w wykonaniu Pana Banasia), a czym innym urzędnicy wykonujący swoją pracę.
W NBP też prof. Glapiński mówi o „nieszczęśliwym” wyniku wyborów, jeśli wygra opozycja. To nie przeszkadza analitykom banku zadawać kłam jego słowom, gdy mówi, że obniżki stóp na jesień to dobry pomysł. Bo wtedy będziemy mieli jednocyfrowy wzrost cen, choć najważniejszy raport na ten temat mówi, że bez jakichkolwiek ruchów stóp nie osiągniemy celu inflacyjnego NBP 2,5 proc. nawet na koniec prognozy.
Wiedza to naprawdę fantastyczna rzecz i potęga. Bez niej nie moglibyśmy się dowiedzieć również tego, co napisali ostatnio Bianka Mikołajewska i Paweł Figurski, dziennikarze WP. Podali oni, że ponad 2,2 mln zł z 5,7 mln zł dotacji, którą premier Mateusz Morawiecki przyznał na projekt związany z kontrolą wyborów (Akademia Demokracji), trafi do mediów wspierających obecną władzę. Pieniądze popłyną do takich tuzów niezależnego dziennikarstwa jak Tomasz Sakiewicz czy Adrian Stankowski. Kasa dla swoich to patologiczny leitmotiv wielu dziennikarskich materiałów ostatnich lat.
W WP pisaliśmy o tym nie raz. Choćby o tym, że z tej samej rezerwy, z której dostała dotację Akademia Demokracji, pieniądze trafiły dla fundacji Kukiza. Albo, że nagle znalazły się miliony złotych na oazę Henryka Kowalczyka.
Tak więc bez transparentności życia publicznego, bez wiedzy na temat naszych pieniędzy zostaniemy jak ten Francis Bacon ze śniegiem. Najpierw przeziębienie, później zapalenie płuc i powolne obumieranie. Nie nas. Demokracji jako takiej. Czego Państwu i sobie serdecznie nie życzę.
Żródło: money.pl