Politycy PiS znowu postawili przed spółkami Skarbu Państwa trudne zadanie. Budowa farm wiatrowych na Bałtyku – zdaniem ekspertów – może się opóźnić. Powód? Brak kompletnych kadr, wiedzy o biznesie offshore, a także specjalistycznych statków, które należało zamówić z wyprzedzeniem.
Rząd, ogłaszając projekt budowy farm na morzu, złożył obietnicę, że na inwestycji skorzysta również polski przemysł. Setki osób mają mieć zapewnioną pracę, a firmy – zlecenia. Udział polskich firm w przedsięwzięciu miał sięgać 20-60 proc. Tymczasem największym beneficjentem tego programu są firmy zagraniczne, które skutecznie eliminują polskich podwykonawców.
„Rząd oddał budowę farm wiatrowych na Bałtyku w ręce niekompetentnych ludzi. Zarówno Orlen, jak i PGE, które podzieliły się biznesem offshore w Polsce, oddały inicjatywę tzw. partnerom strategicznym, czyli zagranicznym firmom. Owocuje to gigantycznym opóźnianiem tych projektów oraz stratami” – twierdzi nasz informator, który od ponad 30 lat kieruje budowami farm wiatrowych na świecie.
Obietnice na wyrost?
Jak mówi, nad obiema państwowymi spółkami wiszą chmury. Według niego nie tylko nie zostaną dotrzymane terminy oddania inwestycji do użytku. Obie firmy ograniczają też współpracę z polskimi firmami, które czują się oszukane.
Związkowcy z Organizacji Międzyzakładowej NSZZ „Solidarność” w Stoczni Gdańskiej alarmują, że interes polskich spółek z Grupy Przemysłowej Baltic oraz los zatrudnionych w nich pracowników jest poważnie zagrożony.
W czerwcu wysłali w tej sprawie list do premiera Mateusza Morawieckiego i prezesa Orlenu Daniela Obajtka.
Wskazują, że firma Baltic Power, w której większościowym udziałowcem jest Orlen, rozstrzygając konkurs na wykonanie dwóch morskich stacji energetycznych, nie zabezpieczyła interesów polskich firm.
W efekcie zlecenia mają trafić do producentów hiszpańskich.
Nasze spółki mają wieloletnie doświadczenie w produkcji na rzecz farm wiatrowych – podkreśla w liście do premiera i prezesa Orlenu przewodniczący stoczniowej komisji NSZZ „Solidarność” Karol Guzikiewicz.
Ocenia, że Orlen jest postawiony w pozycji wasala gospodarczego, który spełnia żądania zachodnich korporacji, zamiast pilnować naszego interesu.
To, że polskie firmy nie są dopuszczane do biznesu offshore, widzą też posłowie partii rządzącej.
Poseł PiS Kacper Płażyński już rok temu podczas sejmowej komisji gospodarki morskiej dopytywał przedstawicieli rządu oraz obecną na komisji prezes spółki Orlen Neptun Annę Trzeciakowską- Łukaszewską, dlaczego firmy budujące farmy wiatrowe nie realizują tej inwestycji z udziałem polskich stoczni.
Zwrócił uwagę, że jedna z takich stoczni – Crist z Gdańska, ma wieloletnie doświadczenie w budowie specjalistycznych statków instalacyjnych WTIV (Wind Turbine Installation Vessels). Ale żadna ze spółek – ani należąca do Orlenu, ani do PGE – do tej pory nie zwróciła się do nich z ofertą współpracy. Taki stan trwa do dziś.
– Uczestniczymy w rozmowach na temat jednostek dla farm wiatrowych z licznymi krajowymi podmiotami od pięciu lat – podkreśla w rozmowie z money.pl dyrektor handlowy Crista Maciej Lisowski. Dodaje, że żadne z rozmów nie były skonkretyzowane.
Lisowski potwierdza, że zagraniczni armatorzy, z którymi prowadzi rozmowy na temat tego typu specjalistycznych jednostek, są nieporównywalnie bardziej zaawansowani w przygotowaniach takich statków.
Pytany o to, ile czasu polskie spółki musiałyby czekać na realizację budowy takiej jednostki, Lisowski wskazuje, że od złożenia zlecenia do rozpoczęcia budowy zwykle mija rok, a następnie od 3-3,5 roku trwa sama budowa. Łącznie jest to 4-4,5 roku.
Kto dostarczy nam statki
Alternatywą dla budowy jest wyczarterowanie statku, tyle że – jak informuje Rafał Zahorski, pełnomocnik marszałka województwa zachodniopomorskiego ds. gospodarki morskiej – kolejka oczekujących jest tak duża, że pierwszy wolny termin na świecie w praktyce jest dopiero w 2032 r., a dzienny koszt czarteru to pół miliona dolarów.
Według naszych ustaleń spółka Orlenu miała zagwarantować sobie statek w duńskiej firmie Cadeler, która jest wykonawcą instalacji morskich turbin wiatrowych w Baltic Power. Zapytana o to duńska firma od ubiegłego poniedziałku jednak milczy.
Orlen natomiast twierdzi, że nie zlecał jej budowy. Nie wspomina natomiast o wypożyczeniu u Duńczyków takiego statku.
Biuro prasowe Orlenu nie podaje, w jaki sposób Baltic Power zakontraktował statek oraz gdzie. Poinformowano nas jedynie, że zgodnie z harmonogramem prace w morzu rozpoczną się w 2025 r.
Natomiast PGE odpowiada krótko, że „postępowanie zakupowe dotyczące wynajmu statku instalacyjnego do instalacji turbin jest w toku”, nie podając szczegółów.
Zdaniem Rafała Zahorskiego obietnice rządu – że polski wkład w budowę farm wiatrowych wyniesie 20, a nawet 60 proc. – to utopia. Polska nie ma żadnego doświadczenia w budowaniu tego typu obiektów. – Jeśli w najbliższych latach będzie to kilka proc. polskiego wkładu, to będzie sukces – uważa ekspert.
Zahorski z nadzieją spogląda w kierunku duńskiego producenta turbin wiatrowych, firmy Vestas, która ma zainwestować w fabryki w Szczecinie. Uważa, że jeśli Duńczycy wybudują u nas swoją fabrykę, to za nimi przyjdą inni producenci brakujących komponentów współpracujący z Vestasem. Jednak żadna z tych firm nie udostępni nam swojego know-how.
Czyje będą farmy na morzu
Brak specjalistycznego sprzętu i wiedzy to niejedyne wyzwania stojące przed państwowymi spółkami. Kolejną, poważniejszą kwestią, będzie zdaniem ekspertów sfinansowanie inwestycji.
Według Zahorskiego tu problemem mogą być międzynarodowe przepisy dotyczące prawa morskiego i lokalizacji wiatraków w morzu.
Przypomnijmy – farmy wiatrowe staną w strefie ekonomicznej, a nie na polskich wodach wewnętrznych czy terytorialnych.
Strefa ta jest obszarem morza, w którym prawo międzynarodowe przyznaje tylko pewne, bardzo ograniczone przywileje danemu państwu. Nie dotyczą one jednak budowy farm wiatrowych.
– Na tych wodach nie obowiązuje polskie prawo, chyba że Konwencja międzynarodowa (Konwencja o prawie morza z Montego Bay – przyp. red.) przyznaje nam takie uprawnienia i my je potwierdzamy w stosownych umowach – przypomina Zahorski.
Narracja rządu, że budujemy farmy u siebie i będą to nasze, polskie farmy jest nieprawdziwa – ocenia nasz rozmówca.
13 mld zł za gigawat na Bałtyku
Innego zdania niż Rafał Zahorski jest PGE. Spółka twierdzi, że „inwestycja jest realizowana w wyłącznej strefie ekonomicznej Polski, a więc na obszarze Morza Bałtyckiego przylegającym do polskich wód terytorialnych. Chociaż nie stanowi terytorium RP, podlega wyłącznemu dysponowaniu przez państwo polskie. Oznacza to, że to Polska posiada tu wyłączne prawo m.in. do budowy morskich farm wiatrowych”.
PGE zapewnia też, że kwestia lokalizacji farmy nie ma wpływu na dostępność i wybór źródeł finansowania.
Z kolei Orlen informuje, że ich projekt Baltic Power w całości finansowany jest w formule project finance. „Oznacza to, że finansowanie opiera się na przyszłych przepływach pieniężnych generowanych przez sam projekt, a nie na bilansie firm, które go realizują” – tłumaczy biuro prasowe koncernu.
Jak dodaje Orlen, jest to powszechna forma finansowania dużych, kapitałochłonnych projektów infrastrukturalnych.
Zgodnie z harmonogramem prac produkcja energii z pierwszej farmy wiatrowej Orlenu ma ruszyć w czerwcu 2026 r. Kto konkretnie i z jakich środków sfinansuje to i kolejne przedsięwzięcia Orlenu?
Rok temu w czasie obrad sejmowej komisji, o której pisaliśmy wyżej, z ust posła Płażyńskiego padło takie pytanie. Prezes Trzeciakowska-Łukaszewska odpowiedziała wówczas, że „Orlen liczy, że uda mu się skorzystać z pieniędzy z KPO”.
– Jeżeli nie, to jest to międzynarodowy project finance. Jeden gigawat na Bałtyku to koszt 13 mld zł. Jest to międzynarodowe finansowanie. Tego nie zrobi się ze środków własnych ani klastrów – podkreślała prezes.
W komunikacie przesłanym do nas w ubiegłą środę Orlen poinformował, że źródło finansowania farm wiatrowych nie zostało jeszcze wybrane, ale nastąpi to w najbliższych kilku miesiącach.
Źródło: money.pl