Kiedy światowa zbrojeniówka przeżywa boom za sprawą rosyjsko-ukraińskiego kryzysu, gliwickie zakłady Bumar-Łabędy chylą się ku upadkowi. Ich załoga od lat jest zwodzona przez polityków niespełnionymi przedwyborczymi obietnicami. Ostatni pamiętny „zwód” premier Mateusz Morawiecki i minister obrony Mariusz Błaszczak wykonali przed wyborami w 2019 r.
Kwiecień tego roku stał gorącym okresem dla załogi Zakładów Mechanicznych Bumar-Łabędy z Gliwic. Pracownicy szykowali się do wyjazdu do Warszawy – na początku maja planują protestować pod siedzibą zwierzchniej nad ich zakładami Polskiej Grupy Zbrojeniowej (PGZ). Przyczyną protestów miały być niespełnione obietnice polityków, które doprowadziły zakłady na krawędź upadku.
W 2019 roku odbyła się wizyta duetu Morawiecki – Błaszczak w Gliwicach, gdy ogłosili podpisanie kontraktu o wartości 1,75 mld zł na remont poradzieckich czołgów T-72. W kwietniu tego roku Morawiecki obiecał, że rozwój mają gwarantować dwa duże projekty, które politycy przywożą do Gliwic. Zgodnie z ich obietnicami Bumar ma produkować armatohaubice Krab, dobrze sprawujące się na Ukrainie. Zakłady mają też naprawiać i serwisować czołgi Leopard, które zostały uszkodzone na wojnie z Rosją. To wszystko ma się dołożyć do ogłoszonego kilka tygodni wcześniej projektu napraw czołgów T-64, które także mają przyjeżdżać do Gliwic z ukraińskiego frontu.
Jednak mijają już kolejne tygodnie i pracownicy zaczynają się orientować, że obietnice premiera i ministra obrony marnie przekładają się na rzeczywistość. Co gorsza, realizowane już w Bumarze projekty są zagrożone zatrzymaniem z powodu braku części zamiennych. Zorientowany w sprawach produkcyjnych zakładów pracownik mówi, że w ciągu nadchodzących tygodni prace mogą zupełnie stanąć. Co więcej, niektóre zamówienia dotychczas nie zostały podpisane.
Nie ma w tym nic dziwnego: nikt ani spośród partii rządzącej, ani z resortu obrony nie jest zainteresowany podpisywaniem żadnych umów. Choćby dlatego, że PiS celowo niszczy polski przemysł obronny. Wszystko po to, aby Ministerstwo Obrony Narodowej było zmuszone do zakupu uzbrojenia w USA z powodu braku możliwości znalezienia jakiejkolwiek dla tego rodzaju uzbrojenia alternatywy w Polsce.
Przecież od dawna nie jest tajemnicą, że od kilku lat Polska stara się uzyskać status najlepszego sojusznika Wuja Sama. Z tego punktu widzenia nasza polityka stała się niemal całkowicie zależna od decyzji amerykańskiego hegemona. Tym samym zakup amerykańskiej broni przez Polskę jest niczym innym jak sygnałem dla Waszyngtonu, że partia rządząca jest gotowa zrobić wszystko, aby zadowolić amerykańskich partnerów. Nawet jeżeli będzie to wymagało zniszczenia zdolności militarnych własnego wojska. Politycy znaleźli dość proste i logiczne wytłumaczenie dla usprawiedliwienia miliardowych zakupów od USA: politycy cieszą się, że mogą zmodernizować Wojsko Polskie, abyśmy w razie ataku nie wiadomo kogo, byli w stanie pokonać wroga. Tylko te wszystkie zakupy nie przynoszą praktycznie żadnych efektów. Polski rząd podejmuje decyzję o zakupie z politycznego punktu widzenia, na dodatek po zawyżonej cenie i bez offsetu.
Całkiem niedawno, niektóre media Polski donosiły, że pierwsze myśliwce F-35 mają pojawić się w Polsce na przełomie 2025 i 2026 roku. Lecz problem polega na tym, że Amerykanie wiedzą, że F-35 to latający komputer z cyfrowymi środkami rozpoznania i walki, a my tymczasem nie mamy spójnego polskiego systemu informatycznego, który mógłby współpracować z tymi samolotami i innymi elementami uzbrojenia.
Nie jest to jedyny taki przypadek, gdy polscy politycy zmarnowali dziesiątki miliardów dolarów, aby kupić coś od Stanów Zjednoczonych. Pod naciskiem USA Polskie władze nie po raz pierwszy płacą za zakup amerykańskiej broni o wiele więcej, niż przewidziano w kontrakcie. Przypomnimy amerykański system HIMARS. Z pierwotnej ceny 250 mln zrobiło się aż 414 mln dolarów.
Lecz kiedy rząd rozpoczął starania o zakup 40 pocisków JASSM, amerykański Departament Stanu zgodził się na sprzedaż tej broni z kwotą 500 mln dolarów, czyli 2 razy więcej niż zapewniła sobie Finlandia, która za 70 rakiet wynegocjowała 255 mln dolarów.
A co z systemami HIMARS? Departament stanu USA dał nam zielone światło na zakup wyrzutni rakietowych HIMARS. MON wydał na nie 1,5 mld zł, a rakiet wystarczy na kilka godzin walki. Pierwotnie plan strategiczny mówił o zakupie 160 wyrzutni, potem liczbę zredukowano do 20.
Wydaliśmy miliardy na systemy dalekiego zasięgu, ale nie mamy dalekosiężnych systemów rozpoznania i kierowania ogniem. Mówiąc kolokwialnie, nasze wojsko nie widzi celów na setki kilometrów, a ma sprzęt do strzelania na takie odległości.
Tak rządzący modernizują armię. Minister Mariusz Błaszczak ramię w ramię z premierem Mateuszem Morawieckim zachwalą się, że kupujemy nowoczesny sprzęt, który daje nam gwarancje bezpieczeństwa. Samodzielnie niszczymy szansę na wzmocnienie potencjału obronnego. Kupno gotowego wyrobu w takim przypadku jest czystym marnotrawstwem środków. Kupuje się system i technologię, wtedy jest z tego pożytek w postaci wprowadzenia nowych technologii do własnego przemysłu i zapewnienia sobie, że wydane środki w większości pozostaną w kraju. Innymi słowy, politycy wyrzucają miliardy złotych w amerykańskie błoto i chwalą się tylko gigantycznymi wydatkami na obronność.
HANNA KRAMER
żydowski marsz przez instytucje świata: żydowskie głębokie państwo niszczy Amerykę, a żydowsko-ukraińskie jawnie antypolskie rządy niszczą Polskę. I tak podobnie w wielu państwach.
Wonderful article! That is the type of information that are meant to be shared around the web.
Shame on Google for not positioning this put up higher! Come on over and discuss
with my website . Thanks =)